Tytus potrzebny od zaraz

Coś nam się zdaje, że kolejna inscenizacja przemknie przez scenę TW-ON jak sen jaki złoty. Szkoda, bo i muzyka chwilami zachwycająca, i sporo dobrego śpiewania dało się słyszeć w Warszawie, i samo przesłanie – mimo niewątpliwych wad libretta – wciąż dziwnie aktualne. A tu znów ponoć współpraca przebiegała w nerwowej atmosferze: zmiana dyrygenta w ostatniej chwili z pewnością się wszystkim przysłużyła, ale gdyby pomyśleć o tym zawczasu, mogłoby być znacznie lepiej. Na dodatek nazajutrz po premierze ruszyła w internecie darmowa transmisja z La Monnaie, więc po przepłacać za bilety? Pytania się mnożą, odpowiedzi brak. Koncepcję sceniczną Ivo van Hove’a (pod pewnymi względami było to bardzo pięknie nieudane przedstawienie) opiszę w szczegółach dla miesięcznika „Teatr”. Tymczasem krótka recenzja, która ukazała się właśnie na łamach „Tygodnika Powszechnego”.

Tytus potrzebny od zaraz

18 komentarzy

  1. Janusz Szymański

    Witam Upiora!
    Byłem w sumie na trzech spektaklach Łaskawości – na premierze i na dwóch ostatnich. Kolejne wieczory były coraz bardziej satysfakcjonujące pod względem muzycznym. Orkiestra pod wodzą kompetentnego maestra grała z rosnącym zaangażowaniem, słychać było że wykonywanie tej muzyki sprawia jej radość. Soliści na kolejnych spektaklach pokazali pełnię swoich niemałych możliwości wokalnych, tak wyrównanej, graniczącej momentami z doskonałością, obsady od dawna w tym teatrze nie słyszałem. Myślę więc że pomimo pewnych zastrzeżeń co do inscenizacji była to jedna z najbardziej udanych produkcji ostatnich sezonów w TWON. Szkoda by była to kolejna efemeryda…

    • Bardzo się cieszę, bo wierzę, że mogło być coraz lepiej i dlatego mnie dziwi, dlaczego od razu nie postawiono na współpracę z doświadczonym w tym repertuarze dyrygentem. O solistach z pełnym przekonaniem napisałam dobrze, choć nie wyzbędę się wątpliwości co do obsady partii Vitellii – to świetna śpiewaczka, ale z pewnością nie do tej roli. Workman to klasa sama w sobie, bardzo cenię tego śpiewaka, kibicuję też „naszym” młodym. Na razie, niestety, wygląda na to, że będzie to kolejna efemeryda, ale czas pokaże. Natomiast wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, dlaczego warszawska premiera tak niefortunnie „zgrała się” ze streamingiem tej samej produkcji z Brukseli. No i to nieszczęsne pianoforte nie daje mi spokoju: chęci jak najlepsze, efekt chwilami wręcz groteskowy.

  2. Janusz Szymański

    Pianoforte na premierze wydało mi się trochę egzotyczne, ale na dalszych spektaklach słuchało się go znacznie lepiej. Kwestia osłuchania…? Ostatni wieczór należał do Bonitatibus która śpiewała jak w transie.

    • Bonitatibus ma prześlicznie „kolorowy” głos, a poza tym prowadzi frazę mięciutko i ma świetną technikę. Niektórzy narzekali, że za mały wolumen i za mało „męskie” to śpiewanie – co do mnie, jestem wszystkimi czterema kończynami za :) Co do akompaniamentu w recytatywach… No cóż, ze wszystkim się można osłuchać. Pianoforte z założenia jest jak najbardziej na miejscu – ze względu na możliwość różnicowania barwowego dźwięków w obrębie frazy, znacznie bogatszą dynamikę i mnóstwo innych cech, które współgrają z idiomem muzyki klasycystycznej. I rzeczywiście wiele wskazuje, że w „Łaskawości” powinno się raczej korzystać z pianoforte niż z klawesynu. Ale dowcip polega na tym, że ten akompaniament powinien być bardzo „dramatyczny”, czasem wręcz wirtuozowski, swobodny i obficie improwizowany. W TW-ON nie był, poza tym instrument – nawet historyczny – instrumentowi nierówny. Mozartowskie pianoforte powinno mieć dźwięk miękki i zwiewny, w Warszawie brzmiało twardo, perkusyjnie, trochę jak, z przeproszeniem, pianino. Ale może i to się wyrównało, nie wiem, byłam tylko na premierze.

      • Janusz Szymański

        Sądzę że jeśli chodzi o pianoforte to trafiła Pani w sedno – na premierze akompaniament był cokolwiek „drewniany”, na następnych spektaklach nabrał życia.

  3. Ania

    A mnie nic nie raziło poza nazbyt przesadzoną ilością gadżetów elektronicznych na scenie. W dniu, w którym ja byłam orkiestra grała bardzo dobrze, a śpiewacy wcale jej nie ustępowali. Z reakcji widowni i komentarzy po przedstawieniu wywodzę, że wiele osób było bardzo zadowolonych. To jest dobre przedstawienie, a w porównaniu z wieloma, które wystawia TWON – nawet bardzo dobre. Co do The opera platform. Oglądanie opery na ekranie komputera czy telewizora można porównać do jedzenia muffinków przez plastikowe opakowanie. Nie sądzę, aby ta retransmisja powstrzymała wiele osób, które zamierzały pójść do Narodowej. :-)

    • O inscenizacji jeszcze porozmawiamy, na razie muszę zebrać amunicję na tekst do „Teatru” :) Zgadzam się z Panią, w porównaniu z większością oferty TW-ON to jest naprawdę bardzo dobre muzycznie przedstawienie, a mogłoby być jeszcze lepsze, gdyby nie… (patrz wyżej). I sama też nie oddałabym wrażeń z odbioru na żywo za „plastikowe” wrażenia z transmisji – choćby i darmowej. Ale nadal uważam, że zderzenie nowej inscenizacji z równolegle dostępnym streamingiem tej samej produkcji nie jest posunięciem fortunnym. Odbiera premierze – nawet w koprodukcji – aurę wyjątkowości, rodzi też pytania, dlaczego zdecydowano się na transmisję akurat przedstawienia z Brukseli (gdzie orkiestra grała zdecydowanie bardziej stylowo, ale niektórzy soliści byli znacznie gorsi, etc.). No cóż, może im więcej, tym lepiej, ale warszawski Tytus przemknął przez scenę i znikł, a transmisja z La Monnaie „powisi” w internecie do połowy lutego i zostawi znacznie mocniejszy ślad w pamięci melomanów. Bo można jej słuchać na wyrywki i oglądać po pięć razy dziennie. Szkoda tej dysproporcji.

  4. Piotr Kamiński

    Trudno mi komentować coś, czego nie widziałem i nie słyszałem, cieszę się jedynie, że do roli Sekstusa wzięto jedną z moich ulubionych śpiewaczek – a nie jakiś sztucznie nadmuchany „wolumen” płci męskiej.

    Ogólniej zaś wątpliwości mam dwie: czy ten typ muzyki nadaje się na tę salę, przede wszystkim jednak – dlaczego uznano za rzecz pilniejszą wystawienie niezbyt udanego dzieła, gdzie tylko niektóre fragmenty godne są Mozarta (jest tam kilka arii, co do których założyłbym się, że nie on je napisał, a już przynajmniej, że na kolanie), podczas gdy znacznie piękniejszy i bogatszy Idomeneo był dotąd grany w Polsce raz, w WOKu.

    • I to jeden z największych plusów tej transmisji z Brukseli – tam też jest Bonitatibus :) Niestety, „ichni” Tytus sztywny jak kołek w płocie (Kurt Streit), a Vitellia równie niedobra jak w Warszawie, tylko z innych powodów (Véronique Gens).
      Co do Twoich wątpliwości: na tę salę to chyba tylko „Borys” się nadaje, i to w orkiestracji Rimskiego-Korsakowa. A co do „pilności”: nic teraz nigdzie nie jest pilne, bierze się to, w czym można wejść w koprodukcję. Takie czasy.

  5. Piotr Kamiński

    Vitellia to jest w ogóle rola niemożliwa, ponieważ została napisana na dwie różne śpiewaczki (co tylko dowodzi, ile troski Mozart w to włożył…). Chyba jedyna – coś zapomniałem? – rola kobieca na świecie sięgająca od altowego G do supersopranowego D…

  6. krakus

    Hmmm… Był kiedyś taki Tytus – lubiłem to przedstawienie – choć nie jest bez wad…
    https://www.youtube.com/watch?v=G32buVYqTe8
    Lubię La Clemenza…, przyjmując ją z całym bogactwem, bo nie każda opera może być skończonym arcydziełem. Porównania między nimi nie wydają mi się stosowne z uwagi na odmienność tematu chociażby…
    Powiem coś gorszego: lubiłem przedstawienie pod Harnoncourtem z dobrymi śpiewakami, ale pojmuję, że inscenizacja może się nie podobać.
    https://www.youtube.com/watch?v=76yEKGvg-G4

    • Witam krakusa po długiej przerwie!
      No tak, w przypadku inscenizacji z Zurychu kwestia akompaniamentu w recytatywach secco robi się bezprzedmiotowa :) Kaufmann bardzo dobry.
      Jeśli natomiast chodzi o Salzburg – mam właśnie kłopot z solistami. Schadego to ja chyba generalnie nie mogę, a i Röschmann do moich ulubienic nie należy. Ale proszę się nie przejmować, doceniam.

  7. krakus

    Tak… do ideału daleko – to słychać! Zastanawiałem się nad Vitellią i trudnościami tej partii – osobiście z w/w inscenizacji chyba wolę Röschmann bo ona w spektaklu o coś walczy, o coś jej chodzi (na miarę swoich możliwości wokalnych) a Eva Mei (z Zurichu) jest nijaka a głos ma ostry.
    Nie lepiej jest z Pendatchanską z nagrania Jacobsa, choć orkiestra świetna.
    Chyba najlepiej zrobiła to ta Pani :-)
    https://www.youtube.com/watch?v=3ztHBmebLY0
    ewentualnie ta, która w w/w przedstawieniach jest niezłym Sestem:
    https://www.youtube.com/watch?v=EWAZx9JHqAs
    Przy okazji przypomniałem sobie wydaną kiedyś płytkę dvd (w serii biografii, przez Przekrój) o basethornie Antona Stadlera, fascynujących poszukiwaniach pierwowzoru tego instrumentu i oczywiście jego brzmienia. Pamiętam że znaleziono go w słowackim zamku w zapomnianej kolekcji. Myślę że kwestie stroju i barwy instrumentu są kluczowe dla śpiewaków w ariach z La Clemenza. Arie są przecież prawie duetami a basethornem.

Skomentuj Piotr Kamiński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *