Miasto żywych trupów

I już ostatnie remanenty z minionego sezonu w Polsce. Podkreślam raz jeszcze: nie jestem ideologiczną konserwatystką. Uwielbiam teatr spójny i mądry, naznaczony piętnem indywidualności inscenizatorów. Walczę z wiatrakami o uznanie specyfiki teatru operowego. Sprzeciwiam się arogancji i narcyzmowi artystów, próbujących przemycać własne traumy i rozterki w realizacjach cudzych dzieł, często wybitnych, przeważnie traktujących o czymś zupełnie innym. Na świecie ten nurt powolutku wysycha. W konserwatywnej do tego stopnia, że uważającej się za postępową Polsce jeszcze się trochę utrzyma. Ale nie tracę nadziei. O ostatniej premierze w TW-ON w najnowszym wydaniu „Tygodnika Powszechnego”.

Miasto żywych trupów

7 komentarzy

  1. alfath

    Obejrzeć nie miałem okazji. W przyszłym sezonie też mieć nie będę, bo po premierze i dwóch kolejnych przedstawieniach w czerwcu najwidoczniej planują jeszcze tylko jeden spektakl w Lublinie. Nie rozumiem tej kosztownej polityki.

    Za „Regietheater” się nie wściekam, ale tutaj chcę wtrącić swoje trzy grosze na temat granic swobody inscenizatora wobec dzieła. I muszę się z Panią w niektórych punktach nie zgodzić. Po pierwsze: o jakim dziele mówimy? Libretto pióra samego Korngolda (pod pseudonimem Paul Schott) samo się literacko nie obroni, niestety, i pewnie dlatego odwołuje się Pani do pierwowzoru, czyli noweli „Bruges-la-Morte” Rodenbacha. Dodajmy – libretto powstało także na podstawie późniejszej dramatycznej przeróbki pt „Le Mirage”.

    Czytanie „Umarłego miasta” jako palimpsestu nadpisanego na tamtych tekstach jest niemalże nieuniknione i może być źródłem owych sensów „ukrytych albo zgoła nieobecnych”. A ja bym powiedział – potencjalnych. I Pani też chyba daje się czasem tym sensom zwieść. Ot, na przykład, według Korngolda – inaczej niż u Rodenbacha – Paul/Hugues wcale nie przeprowadza się do Brugii po śmierci żony, ale właśnie mieszka cały czas w ich wspólnym domu, skoro Brigitta/Barbe w pierwszej scenie wskazuje kwiaty „an der Tür zu ihrem Zimmer, in dem sie litt und starb” (przy drzwiach do jej POKOJU, w którym cierpiała i umarła). A w drugiej scenie – „Du weißt, daß ich in Brügge blieb / Allein zu sein mit meiner Toten” (Wiesz, że POZOSTAŁEM w Brugii, aby być sam na sam z moją umarłą). Czyli to raczej Treliński jest pod tym względem wierny operowemu dziełu.

    „Opera Korngolda jest metaforą wychodzenia z żałoby”… Z pewnością, chociaż równie usprawiedliwiona jest jej trywialna interpretacja jako metafory triumfu życia nad śmiercią. W ogóle Korngold (przepraszam, że to powiem) zamienia frenetyczny dramat oryginału – w zasadzie dwóch oryginałów – w coś o wiele bardziej banalnego. Dlatego Marietta nie może być tak naprawdę złą, moralnie zepsutą kobietą, jak Jane u Rodenbacha, gdzie rzuca w twarz biednemu Huguesowi, że jest z nim tylko dla pieniędzy. Bez „Le Mirage” trudno byłoby nawet zgadnąć, że została utrzymanką bohatera, z naiwności którego śmieje się całe miasto. To nie są drobne przesunięcia akcentów, tylko zupełnie odmienne koncepcje psychologicznych rysów postaci. Rzecz jasna, skoro Paul ma wyzwolić się z niszczącej go żałoby, to i morderstwo musi ostatecznie okazać się fantazją, podczas gdy w „Bruges-la-Morte” jest ono zupełnie realne, a w „Le Mirage” mamy nawet niezależnego, naocznego świadka – służącą Barbe. Dodatkowo w wersji scenicznej (Rodenbacha) Hugues popada w szaleństwo o wszelkich klinicznych objawach. Jeśli nawet nie popełnia samobójstwa (to faktycznie wymysł reżysera), to zza opuszczonej po spektaklu kurtyny niewątpliwie zabiorą go od razu do szpitala dla obłąkanych. O żadnym „katharsis”, pojednaniu czy wyjściu z żałoby nie ma mowy.

    Miasto Brugia jest z pewnością „postacią” w noweli. Nie do końca zresztą wyłącznie „trzecią umarłą”, bo także współ-czującą „siostrą w żałobie”. Soror dolorosa – jak nazywa ją Rodenbach, żeby przypadkiem czytelnik nie przeoczył tego epitetu. W dramacie odgrywa o wiele mniejszą rolę, a w libretcie to już zupełnie. Staje się zwykłym tłem wydarzeń i niczym więcej.

    „Reżyser robi na scenie film, czerpiąc na przemian z Lyncha i Hitchcocka”. Z tym Hitchcockiem to nawet trafił (niewykluczone, że przypadkowo), bo „Zawrót głowy” wymienia się wśród dzieł inspirowanych „Brugią umarłą”. Co prawda niewiele widzę tej inspiracji, poza pomysłem, że ktoś może być łudząco podobny do zmarłej osoby i że jest to cokolwiek „creepy”.

    A dlaczego „czytadło” o „Bruges-la-Morte”? Może z Wikipedii („roman de gare”)? ;) Ja bym tak nie powiedział i tu zgadzamy się w pełni.

    Dzięki za jak zwykle interesujący i inspirujący (choćby do polemiki) tekst.

    • Widzę, że ma Pan potrzebę obszernego wypowiadania się pod niemal każdym z moich tekstów. Schlebia mi to i wprawia w zdumienie, skąd ma Pan na to wszystko czas :)
      Kilka drobiazgów. Jeśli już uściślamy, warto dodać, że autorem libretta (pod pseudonimem Paul Schott) nie jest Korngold, a dwaj panowie Korngoldowie: przede wszystkim ojciec Julius, syn Erich niewiele miał tu do gadania.
      Nie, nie dałam się zwieść. W prozie Rodenbacha stoi czarno na białym, że Hugues przeprowadził się do Brugii. W libretcie tropy można pogubić, ale uważny czytelnik nie da się wpuścić w maliny. Pierwsza, zawoalowana podpowiedź już w didaskaliach do pierwszej sceny („Links die Türe, die in Mariens Zimmer führend ZU DENKEN IST”). A w pierwszej wypowiedzi Brygidy jak wół: „Bis gestern drang keiner in diese Stube außer ihm und mir die Jahre durch, die er in Brügge lebt”. Czyli od przeprowadzki do Brugii aż do wczoraj nie wchodził tu NIKT oprócz niej i Paula. Czyli Paul przeprowadził się do Brugii PO śmierci żony. Zacytowana przez Pana kwestia Brygidy sugeruje zatem, że Paul zabrał do Brugii nie tylko zdjęcia i inne pamiątki, ale też drzwi do pokoju zmarłej. Zdanie z drugiej sceny tłumaczy Pan tendencyjnie: „bleiben” znaczy też po prostu bawić gdzieś, zatrzymać się gdzieś, gdzieś przebywać. Czyli że Paul przez te wszystkie lata „blieb” w Brugii, żeby… etc.
      Do pozostałej części Pańskiego komentarza nie ma sensu się odnosić, skoro nie widział Pan przedstawienia. Owszem, przesłanie opery jest bardziej trywialne, i można je interpretować jako metaforę triumfu życia nad śmiercią. Treliński zinterpretował je raczej jako metaforę triumfu śmierci nad życiem. Co do wychodzenia z żałoby i rzeczonego triumfu życia – nie ja to wymyśliłam. Tę operę NAPRAWDĘ tak odbierano w latach dwudziestych.
      Za miłe słowa jak zwykle dziękuję :)

      • alfath

        E tam! Zamieszczam może ze dwa komentarze tygodniowo, łącznie na wszystkich dwóch forach, gdzie w ogóle cokolwiek komentuję. A Pani pisze o rzeczach dla mnie ciekawych i wartych cennego czasu.

        Że u Rodenbacha przeprowadzka jest czarno na białym, tego nie negowałem. Jest, i nawet wiadomo, kiedy to nastąpiło: pięć lat przez czasem akcji. Natomiast u Korngoldów aluzja, jakoby pokój Marii był jej pokojem tylko w supozycji… no właśnie, w czyjej? To didaskalia, więc jest raczej oczywiste, że za drzwiami nie ma w ogóle żadnego pokoju, a jedynie kulisy. Pomysł z przeniesieniem drzwi jest dość ekstrawagancki i świadczy o tym, że jakąkolwiek interpretację przyjąć, musimy pewne rzeczy tłumaczyć niekonsekwencją autora. Dotyczy to także noweli i dramatu. W obu służąca boi się ruszyć zasłony udrapowane ręką śp. Genowefy („On me défend de déranger les plis de rideaux, qu’elle même peut-être a formé”). Przetransportował je do Brugii na karniszach, czy jak?

        Czekam na kolejne teksty i preteksty do komentowania ;)

  2. Paweł Detko, warszaws

    Ja to przedstawienie widziałem i choć jam laik muykologiczny to miałem z niego wielką przyjemność, a to przede wsystkim za sprawą znakomitej scenografii. Z maszynerii naszej przepastnej sceny wykorzystał Kudlicka przede wszystkim obrotnicę, ale zrobili to Autorzy znakomicie. Było klasycznie, sprytny labirynt ścian składał sie to w krzyż grecki to w hackenkreuza, drzwi tworzymy amfilady tak liniowe jak i po okręgach, pozwalając na ciągły ruch sceniczny, jak dla mnie logiczny i spójny z akcją.
    Architektonicznie trzymało to sie katalogu klasycznych form, bez naiwności czy pastiszu z akuratnym, przynajmniej dla mnie na drugim balkonie, uproszczeniu.
    Byla to chyba ich najlepsza scenografia od Mme Baterfly. Bez zbędnych stroboskopow, wyświetleń, stelazy jak z lumpeksu, a bywało już tak w przeszłości.
    Zjadliwa recenzja w TP pominęła tę wartość Umarlego Miasta.
    Ponieważ, jak widzę, Autorka rozlicza swych czytelnikow z nadmiaru czasu na wpisy, wyjaśniam, ze pisałem na ulicy w drodze na obiad w czasie naleznej mi przerwy w pracy.
    PS. Kiedy ktośwreszcie zauwazy, ze Pniewski, Jotkiewicz, Handzelewiczowa i reszta architektów odbudowy zgrzyta w grobach na kompromitujące kible , bo to nie są toalety, z drzwiami z postformingu z castoramy i kafelkami w szlaczki…. Przynajmniej męski jest taki.

    • Autorka jest, niestety, ograniczona szczupłą objętością recenzji operowych w TP. Kiedy piszę u siebie, staram się pisać o wszystkim. Tutaj – z konieczności – ograniczyłam się do tych elementów inscenizacji, które najbardziej mnie rozjuszyły – jako wielbicielkę Korngolda i tej akurat opery.
      Przepraszam za późne zatwierdzenie postu – jestem wciąż w drodze. Z nadmiaru czasu na komentarze rozliczam tylko niektórych Czytelników, i to nie bez powodu ;) Serdeczności!

    • Piotr Kamiński

      Szanowny Panie, nie zdołam wypowiedzieć się na temat męskich toalet w TW, gdyż nie mam żadnych związanych z nimi wspomnień, posiadam natomiast zabezpieczone wspomnienia z pierworodnych pisuarów w Operze na Bastylii. Były to mianowicie pionowe, płaskie, blaszane ścianki, do których należało się odnosić z dużym dystansem. Uczył się tego, kosztem obuwia, każdy klient z osobna, a roztargnieni nawet parokrotnie. Uznawszy po pewnym czasie, że cała klientela już się wycwaniła i żarcik stracił swoją vis comica, naczelny architekt zarządził wymianę na model mniej rozrywkowy.

      • Ja tym bardziej nie mogę się podzielić wspomnieniami z toalet męskich, ale jeśli wierzyć koledze z TP, niezmiernie wzruszyła go wizyta w tychże w Longborough, kiedy panowie w przerwie po II akcie Tristana oddawali się wiadomej czynności z pieśnią „O König, das kann ich dir nicht sagen” na ustach. Filmowa scena.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *