Siekierkę pilnie na kijek zamienię

Smutno. Wczoraj w nocy zmarł Ryszard Peryt – reżyser, aktor, wykładowca warszawskiej Akademii Teatralnej, w której i ja mam zaszczyt prowadzić zajęcia. Wielu krytykom i melomanom do tego stopnia zalazł za skórę objęciem dyrekcji Polskiej Opery Królewskiej i swoją ostatnią inscenizacją Strasznego dworu, że jego śmierć skwitowali okrutnym „umarł, to umarł. Przecież i tak od dawna chorował”. Ze światopoglądem Peryta nigdy nie było mi po drodze, opinii o Strasznym dworze nie zmienię ani się jej nie wyprę, bo nie do końca zgadzam się z maksymą „de mortuis nil nisi bene”. A jednak doceniam jego wcześniejszy dorobek: współtwórcy sukcesu WOK, który jak mało kto potrafił zagospodarować tę bida-scenę; reżysera, który czytał nie tylko libretto, ale i partyturę; prawdziwego entuzjasty opery, który swoją miłością chciał się dzielić z młodszymi od siebie i wielu uczniom wpoił ją na zawsze – nawet jeśli poszli całkiem inną drogą zawodową. Żal nad zespołem POK, który na jedno nie mógł narzekać i nie narzekał – na niecodzienną w polskich teatrach atmosferę spokoju i wzajemnej życzliwości.

Smutno, że Opera Wrocławska – po dwóch sezonach katorżniczej pracy nad repertuarem i nowym modelem funkcjonowania w trudnym i wbrew pozorom bardzo konserwatywnym środowisku stolicy Dolnego Śląska – znów znalazła się na zakręcie, niczym, proszę pana, ta kobieta z piosenki Jandy i Osieckiej. O jej wzlotach i upadkach piszę od początku istnienia tej strony, sumiennie, premiera po premierze. Napędzany przez miejscowe media kryzys obserwuję od przeszło roku. Z goryczą stwierdzam, że sprawa jak zwykle rozbija się o pieniądze, resentymenty i zawiedzione ambicje. Wśród chwytliwych półprawd i aluzji ginie bezsprzeczny fakt, że Opera pod nową dyrekcją nie wygenerowała żadnego długu. Jakoś nie widzę tych potencjalnych mężów opatrznościowych, tych polskich, a najlepiej dolnośląskich Pappano, którzy podzielą się swoją pensją z inspicjentem i posłusznie zadyrygują skomplikowanym utworem za półtora tysiąca brutto od sztuki, czyli pojedynczego przedstawienia. Uprzednio spytawszy marszałka województwa, czy wolno im przygotować premierę opery, o której istnieniu urzędnik nie miał dotąd zielonego pojęcia. Światopogląd obecnej dyrekcji o tyle mnie nie obchodzi, że w przeciwieństwie do sytuacji w POK nie rzutuje na linię programową. Nie oburza mnie, że współpracujący z Operą muzycy i specjaliści nocują na koszt teatru w hotelu klasy turystycznej, zamiast spać kątem u kumpli. Oburza mnie milczenie środowiska i decydentów na najwyższym szczeblu. Oburza, choć nie dziwi – pracuję w tym fachu dostatecznie długo, by zyskać pewność, że w polskiej operze muzyka plasuje się na ostatnim miejscu.

Na fali ostatnich wydarzeń sięgnęłam do archiwum i wydobyłam tekst sprzed ponad dziesięciu lat. Jeśli nie liczyć drobnych szczegółów i pomniejszych ocen zweryfikowanych przez historię – naprawdę nie dzieje się nic. I nie stanie się nic aż do końca?

Siekierkę pilnie na kijek zamienię

3 komentarze

  1. Marek

    Dlaczego Pani tak skrupulatnie obserwuje Operę Wrocławską na Blogu a tak skrupulatnie omija Szczecin, który ma ciekawszy (choć sporo mniejszy) repertuar? Z czego to wynika? Pytam bez żadnych intencji po prostu z czystej ciekawości.

    • Szczere pytanie, szczera odpowiedź: kocham Wrocław od zawsze, mam tam więcej przyjaciół niż w mojej rodzinnej Warszawie, więc jeżdżę i tak. Uwielbiam ten teatr – ze względów estetycznych i historycznych. Jeśli mam do wyboru podróż do Wielkiej Brytanii/Niemiec/Francji – a choćby i Wrocławia – taniej i krócej niż do Szczecina, w repertuarze, który mnie znacznie bardziej interesuje, wybieram zagranicę albo Wrocław. Nie omijam skrupulatnie. W ogóle nie omijam. Wydarzy się w Szczecinie coś, co przyciągnie moją uwagę – przyjadę z pewnością. Nie jestem kronikarzem polskiego życia operowego. Piszę o tym, co jest mi najbliższe.

      • Marek

        A rozumiem. Ja też często się kieruję sympatią do danego miasta. Jednakże gdy tak znamienity krytyk operowy jak Pani omija uchem i piórem :) dwie polskie prapremiery (w tym jedną światową ) nowych oper w małym wprawdzie teatrze, ale jakoś tam odważnym to trochę żal tej energii i publiczności skazanej na recenzje osób, że tak to ujmę eufemistycznie, mniej kompetentnych. Cóż, pozostaje marzyć o jakimś krytyku równie kompetentnym, który dla odmiany polubi Szczecin :) Wprawdzie mogłem sobie poczytać co krytyka brytyjska pisała o „Procesie” Glassa cztery lata temu gdy to było prawykonywane w Londynie, ale chciałoby się skonfrontować amatorskie odczucia z opiniami fachowców po obejrzeniu szczecińskiego wykonania. Coś tam było w dużym dzienniku, ale takie recenzje rzadko pobudzają moją uwagę. Tak samo w odniesieniu do prawykonania opery „Guru”…No szkoda :( Wybiorę się chyba na Brittena do Warszawy więc może tym razem będę mógł skonfrontować prywatne wrażenia z opiniami Upiora :)

Skomentuj Marek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *