Kusicielka z Bronksu

Jej ojciec Christian był z zawodu komiwojażerem, z pochodzenia Norwegiem, z wyznania luteraninem. Ilekroć sobie popił, zaciągał córkę do kuchni i błagał, żeby z nim zaśpiewała When Irish Eyes are Smiling, rzewną balladę o roześmianych irlandzkich oczach, które są jak wiosenny poranek, i melodyjnym irlandzkim śmiechu, który przypomina śpiew aniołów. Widocznie lubił zaglądać do kieliszka z irlandzkimi kumplami i razem z nimi słuchać nagrań Johna McCormacka – bo ani w jego żyłach, ani w żyłach jego żony, polsko-rosyjskiej Żydówki Sary, nie płynęła choćby kropla irlandzkiej krwi.

Risë Gus Steenberg urodziła się 11 czerwca 1913 roku na nowojorskim Bronksie. W domu się wprawdzie nie przelewało, ale wszyscy krewni mieli głowę do interesów, także muzykalna ciotka dziewczynki, która namówiła ją do udziału w The Children’s Hour, audycjach lokalnej stacji radiowej, płatnych mniej więcej dolara tygodniowo. Wkrótce potem Risë przybrała łatwiejszy do zapamiętania pseudonim Stevens i zaczęła zdobywać kolejne doświadczenia wokalne, między innymi na scenie Little Theatre Opera Company. Jej pierwsza młodość zbiegła się z czasem Wielkiego Kryzysu i Dust Bowl – plagi bezwodnych burz pyłowych pustoszących Wielkie Równiny i zasnuwających czarnym tumanem obezwładnione skwarem metropolie. W najgorętszych miesiącach „brudnych lat trzydziestych” dorabiała sobie jako modelka, reklamując ciężkie zimowe futra w jednym z eleganckich nowojorskich domów mody.

Jej pracowitość szła w parze z nieprzeciętną muzykalnością i zjawiskową urodą. Po trzech latach studiów w Juillard School otrzymała pierwszą propozycję współpracy z MET. Od pokusy łatwego sukcesu odwiodła ją Anna Schoen-René, wychowanica samego Brahmsa, proponując uczennicy w zamian wyprawę do Europy i dalszą edukację wokalną w salzburskim Mozarteum, pod kierunkiem niemieckiej sopranistki Marie Gutheil-Schoder, słynnej między innymi z udziału w prawykonaniu Erwartung Schönberga. To właśnie ona wprowadziła Risë w tajniki dwóch swoich ulubionych partii: Oktawiana ze Straussowskiego Rosenkavaliera i Carmen z opery Bizeta, którą tuż po I wojnie światowej zbulwersowała wiedeńską krytykę i ściągnęła na siebie zarzuty, że stworzyła z cygańskiej kokietki postać „dziwną”, noszącą pewne cechy nietzscheańskiego nadczłowieka.

stevensoctavian

Risë Stevens jako Oktawian w Rosenkavalierze.

Pierwszym dyrygentem, który dostrzegł niezwykły potencjał Stevens, był George Szell. Niezwłocznie ściągnął młodą mezzosopranistkę do Pragi, gdzie w 1936 roku zadebiutowała w roli tytułowej w Mignon Thomasa. Podpisała też kontrakt z wiedeńską Staatsoper, gdzie po raz pierwszy – z powodzeniem – zmierzyła się z partią Oktawiana. Podczas pobytu we Wiedniu związała się z węgiersko-austriackim aktorem Walterem Surovym, który z czasem został jej menedżerem (mimo że spędzili ze sobą całe życie, Risë lubiła mu wypominać, że gdy skręciła rękę na scenie, mąż wpierw wezwał dziennikarzy, a dopiero później chirurga). Oboje wrócili do Stanów w 1938 roku: 17 grudnia Stevens wystąpiła jako Mignon z zespołem MET w Operze Filadelfijskiej. Trzy dni później zaśpiewała Oktawiana w Nowym Jorku – u boku Lotte Lehmann w roli Marszałkowej, w spektaklu pod batutą Artura Bodanzky’ego; wkrótce potem zdyskontowała ten sukces w Teatro Colón. W 1939 roku dwukrotnie pojawiła się na scenie uruchomionej pięć lat wcześniej opery w Glyndebourne – jako Dorabella w Così fan tutte i Cherubin w Weselu Figara. Rok później miała wrócić do Sussex w Carmen, wojna pokrzyżowała jednak plany organizatorów: w Glyndebourne urządzono tymczasową ochronkę dla sierot, których rodzice zginęli we wrześniowych bombardowaniach Londynu. Jej powojenny występ w roli Cherubina (1955) przyjęto dość chłodno. Stevens nie zyskała szerszego rozgłosu w Europie.

Za to w Stanach była bożyszczem tłumów. Na scenie MET zaśpiewała 348 razy, mimo że zakończyła karierę u szczytu możliwości wokalnych, zaledwie 23 lata po nowojorskim debiucie. W 1945 roku jej giętki, przebogaty w barwie mezzosopran został ubezpieczony na rekordową wówczas sumę miliona dolarów. Oprócz wspomnianych już ról Mozartowskich i Straussowskich miała w repertuarze między innymi partie Maryny i Marfy z oper Musorgskiego, Giuliettę z Opowieści Hoffmanna, a nawet Frykę z Walkirii. W 1955 roku odniosła niespodziewany sukces jako Orfeusz w operze Glucka pod batutą Pierre’a Monteux – choć wystąpiła w tej roli zaledwie dziesięć razy (wraz z Lisą della Casa), zachowała do tej partii szczególny sentyment. Wielokrotnie święciła triumfy w Samsonie i Dalili Saint-Saënsa, między innymi u boku fenomenalnego Ramóna Vinaya. W ostatnim sezonie w MET wdała się w konflikt z przedstawicielami związków zawodowych, skutecznie zażegnany – na jej osobistą prośbę – przez prezydenta Kennedy’ego. Po zejściu ze sceny objęła kierownictwo Metropolitan Opera National Company i zajęła się organizowaniem występów zespołu w innych miastach amerykańskich. W latach 1975-78 stała na czele nowojorskiego Mannes College of Music, do końca lat 80. prowadziła Young Artist Development Program przy MET.

Urodziwa i niezwykle uzdolniona dramatycznie, przyciągnęła też uwagę producentów hollywoodzkich. W 1941 roku wystąpiła w przebojowej komedii muzycznej The Chocolate Soldier w reżyserii Roya Del Rutha, trzy lata później podbiła serca widzów epizodyczną rolą Genevieve Linden w oscarowym melodramacie Idąc moją drogą, wsławionym znakomitymi rolami Binga Crosby’ego i Barry’ego Fitzgeralda. Brała udział w programach telewizyjnych, nie stroniła od występów na Broadwayu, dubbingowała aktorki w musicalach filmowych.

Przeszła jednak do historii jako pamiętna Carmen, być może jeszcze „dziwniejsza” niż jej legendarna mistrzyni Marie Gutheil-Schoder. Amerykańscy krytycy porównywali jej sztukę z dokonaniami andaluzyjskiej mezzosopranistki Conchity Supervía, która w czasach Wielkiej Wojny rzuciła w tej roli na kolana publiczność Opery w Chicago. Na scenie MET Risë Stevens wystąpiła w operze Bizeta aż 124 razy, budując stopniowo postać bezwzględnej kusicielki, kobiety – jak ujęła to sama śpiewaczka – „zakochanej w miłości”. Ani wyzwolonej, ani opętanej wizją nieubłaganie nadciągającej śmierci: raczej skupionej bez reszty na zaspokajaniu własnej potrzeby uczuć. Carmen w ujęciu Stevens nie ogląda się na nikogo i na nic, jest wcieleniem beztroskiej, świadomej swego uroku prowokatorki, całkowicie obojętnej na spustoszenia, jakie czyni w sercach i umysłach zadurzonych w niej mężczyzn.

stevenswalterbing

Z Fritzem Reinerem i Rudolfem Bingiem po przedstawieniach Carmen. Fot. Archiwum MET.

Działało. Jej partnerzy sceniczni – między innymi Richard Tucker i Ramón Vinay – tworzyli równie przekonujące wokalnie i aktorsko postaci Don Joségo. Mario del Monaco okazał się tak przekonujący, że Stevens kategorycznie zażądała, by w IV akcie rzucał się na nią z bezpieczną, gumową atrapą noża. Fritz Reiner, zauroczony jej niewiarygodną muzykalnością i fenomenalną techniką, dobrał jej miodopłynnego Escamilla w osobie Roberta Merrilla i obdarzonego żarliwym, odrobinę kanciastym, by nie rzec „psychopatycznym” tenorem Jana Peerce’a w partii Don Joségo. W 1951 roku, z orkiestrą RCA Victor, nagrał Carmen, która do dziś zdumiewa nieludzką wręcz perfekcją warstwy muzycznej i poraża głębią wyrazu dramatycznego. Finałowego duetu kochanków nie sposób słuchać spokojnie, zwłaszcza mając w pamięci zmysłową seguidillę z I aktu opery. Pogarda i lodowaty chłód Carmen – celnie oddane przez Stevens środkami czysto wokalnymi – wyzwalają w upodlonym żołnierzu istny atak szału, który prowadzi do finałowej tragedii. Teraz możecie mnie aresztować. Tak, to ja ją zabiłem. I już mi wszystko jedno.

Risë Stevens wzbudzała uwielbienie i inne skrajne emocje jeszcze długo po zejściu ze sceny, którą pożegnała 12 kwietnia 1961 roku, oczywiście w partii Carmen. Zmarła 52 lata później, niespełna trzy miesiące przed swoimi setnymi urodzinami. Fanatyczni miłośnicy jej głosu nie mogą nawet rzucić się z rozpaczą na jej grób. Ciało Risë skremowano. Urnę z prochami zabrał do domu jej syn, Nicolas Surovy. Chyba nie było mu wszystko jedno.

5 komentarzy

  1. Wspanialy arykul o wpsanialej spiewaczce, ktotra malo kto jeszcze pamieta, dziekuje!

    O Oktavianie Risë (po holendersku, ale co tam!) napisalam jakis czas temu:

    Ik wil even stilstaan bij de productie die op 18 januari 1956 werd opgenomen in de Metropolitan
    Opera (Walhall WLCD0313). De geluidskwaliteit is zeer pover en scherp, wat niet wegneemt dat er zo ongelofelijk veel valt te genieten!

    Het Met-orkest onder leiding van Rudolf Kempe klinkt ouderwets mooi: zoetig en weemoedig. Wenen ten top. Af en toe moest ik ook aan oude films denken – toch geen straf.

    Della Casa is onweerstaanbaar en zo is ook haar Octavian, Risë Stevens. Tel daar de onnavolgbare Hilde Güden als Sophie bij op en dan weet je wat voor hemel je in de ‘Hab’mir’s gelobt’ kunt verwachten.

    • Basiu, dzięki Tobie się nauczę holenderskiego :) Mamy Rosenkavaliera z Reinerem (z 1949) i z Bodanzkym (to właśnie ten z Lehmann, z 1939). Znalazłam jeszcze na półce jakieś kupione okazyjnie nagranie Reinera, też z 1949, ale z inną datą, ta sama obsada. Muszę posłuchać na spokojnie, czy to nie to samo, co wydał Naxos – Arlecchino to mocno podejrzana wytwórnia, dość powiedzieć, że na okładce stoi jak wół „Richard Wagner”…

  2. moj polski jest fatalny, a jak mam pisac o muzyce to robi sie jeszcze gorzej, dlatego nie tlumacze :-)
    „moje’ nagranie jestpod batuta Rudolfa Kempe. Gdzies mialam schowany fragment dzwiekowy, ale po crashu komputera tydzien temu zgubilam prawie wszystko ….

Skomentuj Dorota Kozińska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *