Często się zdarza, że rozprzestrzeniające się w sieci i „szerowane” na portalach zdjęcia-symbole kryją w sobie całkiem inną historię niż ta, którą próbuje im się przypisywać. Tak jest ze słynną fotografią trzech mężczyzn, z pozoru buszujących jak gdyby nigdy nic w jednej z londyńskich bibliotek publicznych (albo księgarń, zależnie od wersji) zbombardowanych w niemieckim nalocie. Prawda jest trochę inna, choć równie ciekawa. Zdjęcie wykonano w bibliotece, ale prywatnej, ulokowanej w Holland House, ówczesnej rezydencji Gilesa Fox-Strangwaysa, szóstego earla Ilchester. Gmach, wzniesiony w 1605 roku w stylu jakobińskim dla Sir Waltera Cope’a, który wkrótce miał zostać Szambelanem Skarbu, z biegiem stuleci przechodził na własność kilku możnych rodzin angielskich. W XIX wieku, już pod zarządem Foksów, stał się jednym z ważniejszych miejsc spotkań członków brytyjskiej Partii Liberalnej. Gościli w nim także poeci i pisarze, między innymi Byron, Dickens i Scott. W przylegających do rezydencji ogrodach po raz pierwszy na Wyspach udało się rozmnożyć z nasion pochodzącą z Ameryki Środkowej roślinę Dahlia sambucifolia – w 1805 roku bylina wydała dwa kwiaty, po czym zmarniała. Kolejne okazy dalii – dziś jednej z najpopularniejszych i najłatwiejszych w uprawie roślin ozdobnych – trzeba było sprowadzić kilkanaście lat później z Francji.
Po wybuchu II wojny światowej rodzina earla Ilchester przeniosła się do wiejskiej rezydencji w hrabstwie Dorset, zabierając ze sobą najcenniejsze woluminy, dzieła sztuki i elementy wystroju Holland House. Dom został pod opieką kilkorga służby. We wrześniu 1940 roku, w trwającym dziesięć godzin nalocie, samoloty Luftwaffe zrzuciły na niego ponad dwadzieścia bomb zapalających. Pociski uderzyły w sam środek budynku, niszcząc go niemal doszczętnie. Ocalało tylko wschodnie skrzydło, a w nim biblioteka, gdzie cudem przetrwało kilka skarbów, wśród nich XVI-wieczny hiszpański Códice Boxer z z 62 ilustracjami przedstawiającymi rdzennych mieszkańców archipelagu Filipin. Zdjęcie, sygnowane nazwiskiem niejakiego pana Harrisona, fotografa Fox Agency, powstało miesiąc po bombardowaniach i kilka dni po i tak opóźnionej przez cenzorów informacji prasowej o zniszczeniu posiadłości Foksów. Sceneria jest pieczołowicie zaaranżowana, prawdopodobnie z udziałem trzech statystów – obraz miał służyć pokrzepieniu serc londyńczyków. Życie toczy się dalej, mimo wojennej zawieruchy i wywołanych nią zniszczeń. Życie tego miejsca i związanych z nim później ludzi potoczyło się jednak w całkiem niespodziewanym kierunku.
Zbombardowana biblioteka w Holland House, październik 1940 roku. Fot Fox Photo Agency.
Po wojnie zrujnowana rezydencja przeszła na własność Rady Hrabstwa Londynu – earl Ilchester sprzedał ją w 1952 roku. Dawne ogrody i park krajobrazowy udostępniono zwiedzającym, w pozostałościach Holland House urządzano okazjonalnie koncerty, przedstawienia teatralne i spektakle taneczne. W 1986 opiekę nad parkiem przejęła Królewska Gmina Kensington i Chelsea. Dwa lata później zainstalowano w plenerze pierwszy namiot, pod którym z początku odbywały się głównie występy gwiazd muzyki rozrywkowej, z potężnym nagłośnieniem, spędzającym sen z oczu właścicielom bajecznie drogich apartamentów i pracownikom pobliskich ambasad. W 1989 roku zapadła decyzja, żeby udostępnić ten przybytek miłośnikom nieco mniej hałaśliwej opery. Po kilku sezonach zorganizowanych przy współudziale niewielkich trup operowych z Londynu i okolic gmina postanowiła stworzyć własny zespół. Opera Holland Park rozpoczęła działalność w 1996 roku. Dziewięć lat później dorobiła się nowego, supernowoczesnego namiotu, kryjącego widownię na tysiąc miejsc. Specjalizuje się w inscenizacjach oper mniej znanych, przede wszystkim włoskich, przygotowywanych w znakomitej obsadzie, pod batutą najlepszych dyrygentów. Słynie z bezpretensjonalnej atmosfery i stosunkowo niskich cen biletów. Od lat zbiera prestiżowe nagrody i wyróżnienia: w 2008 roku nominowano ją po raz pierwszy do Royal Philharmonic Society Music Awards, w 2010 trafiła na pierwsze miejsce rankingu brytyjskich teatrów operowych, przygotowanego przez „The Sunday Times”, w tym roku znalazła się w ścisłym finale International Opera Awards, ostatecznie przegrywając w wyścigu o miano najdostępniejszej opery na świecie z serwisem internetowym The Opera Platform.
A za całą tą przemianą stoi człowiek o naprawdę intrygującym życiorysie – Michael Volpe, autor wydanej w zeszłym roku autobiografii Noisy at the Wrong Times, która pomaga zrozumieć, dlaczego Opera Holland Park wyróżnia się aż tak bardzo na tle innych letnich teatrów operowych w Wielkiej Brytanii. Volpe wychował się w rodzinie włoskich imigrantów – biednej, porzuconej przez ojca, którego czwórka rodzeństwa właściwie nie znała, pod nieobecność zaharowanej matki czerpiącej wątpliwe wzorce z ulicy w londyńskich slumsach. Jeden ze starszych braci już jako nastolatek popadł w konflikt z prawem i uzależnił się od narkotyków, które z czasem miały go zabić. Dwaj młodsi – Serge i Michael – mieli więcej szczęścia. Nauczyciel ze szkoły podstawowej wysłał ich na dalszą edukację do Woolverstone Hall School – słynnego „Eton dla ubogich”, eksperymentalnej placówki z internatem w hrabstwie Suffolk, założonej w latach pięćdziesiątych z myślą o chłopcach ze stołecznych „złych domów”. Pod wieloma względami było to dość ponure miejsce: nauczyciele stosowali kary cielesne wobec uczniów, przedstawiciele starszych roczników za milczącym przyzwoleniem kadry urządzali iście wojskową „falę” nowicjuszom. W tym brutalnym szaleństwie była jednak metoda. Nie dajemy wam żadnej taryfy ulgowej. Wymagamy od was tylko i aż tyle, co od bogatych paniczyków z drogich, prestiżowych boarding schools. Oprócz regularnych przedmiotów chłopcy mieli dodatkowe zajęcia muzyczne i teatralne. Kultury politycznej i odpowiedzialności za wspólnotę uczyli się podczas wielogodzinnych debat moderowanych przez nauczycieli. W każdym semestrze samodzielnie wystawiali jakąś sztukę bądź operę – Matkę Courage i jej dzieci Brechta, Sprzedaną narzeczoną Smetany, Freischütza Webera.
Wnętrze Opera Holland Park. Fot. OHP.
Volpe skończył Woolverstone z przeciętnym wynikiem i zamiast kontynuować studia, podjął pracę w zakładzie fryzjerskim. Ze szkoły wyniósł jednak etos pracy, przeświadczenie o nadrzędnej roli edukacji w kształtowaniu postaw społecznych i – last but not least – miłość do sztuki operowej. W młodości imał się różnych zawodów. Próbował dziennikarstwa, zajmował się marketingiem i reklamą, wreszcie objął posadę specjalisty do spraw kultury w Królewskiej Gminie Kensington i Chelsea. Było to w latach osiemdziesiątych, kiedy Gmina zdecydowała się na przejęcie Holland Park. Cała historia tamtejszej opery to dzieło Volpego, dyrektora generalnego przedsięwzięcia, oraz jego najbliższego współpracownika Jamesa Cluttona, z którym niezmordowanie realizują swój wyśniony cel: najwyższej jakości teatr operowy dostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Volpe staje na głowie, żeby ściągnąć do Holland Park widzów, którzy „w życiu by do teatru nie poszli”: między innymi kibiców swojej ukochanej drużyny piłkarskiej Chelsea F.C. Clutton dokonuje cudów, żeby ściągnąć na scenę śpiewaków, którzy nigdzie indziej nie wystąpiliby za tak marne pieniądze. Do legendy przeszła opowieść o pewnym przedstawieniu Damy pikowej, na którym Herman stracił głos i został w zastąpiony w trzecim akcie przez solistę Teatru Maryjskiego, bo Clutton przypomniał sobie w przerwie, że Rosjanie przyjechali właśnie do Londynu z gościnnymi spektaklami. Kiedy zaczyna się sezon, obaj panowie właściwie nie ruszają się z miejsca. Doglądają każdego spektaklu. Wspierają muzyków i realizatorów przedstawień. Krążą wśród publiczności, częstują słuchaczy winem, wdają się z nimi w niezobowiązujące pogawędki.
Sukces Opera Holland Park jest tym bardziej zdumiewający, że większość wystawianych w niej dzieł to utwory mniej znane lub w ogóle nieznane brytyjskim melomanom. W zeszłym sezonie zespół zdobył aż trzy nominacje do prestiżowych wyróżnień WhatsOnStage: za Tryptyk Pucciniego (najlepsza nowa inscenizacja), L’amore dei tre re Montemezziego (najlepsze wznowienie) i Flight Jonathana Dove’a (wydarzenie roku). Między 7 czerwca a 2 sierpnia 2016 zaplanowano aż pięć premier: Iris Mascagniego, Cyganerię, Kopciuszka, Zemstę nietoperza i Damę pikową (tym razem w reżyserii młodej Greczynki Roduli Gaitanou). W obsadach młode talenty, pierwsi soliści najważniejszych oper brytyjskich i legendy wokalistyki (partię Hrabiny w operze Czajkowskiego zaśpiewa Rosalind Plowright). Za pulpitem dyrygenckim między innymi Stuart Stratford, kierownik muzyczny Scottish Opera, oraz Peter Robinson, profesor Guildhall School of Music and Drama i szef artystyczny British Youth Opera. W sierpniu opowiemy, jak było.
Michael Volpe w swoim królestwie. Fot. Daniel Hambury.
Michael Volpe protestuje, kiedy dziennikarze porównują jego karierę z drogą od pucybuta do milionera. „Ani nie byłem pucybutem, ani nie jestem milionerem”, podkreśla z godnością. I dodaje, że wszystko, co w życiu najlepsze – możliwość wyboru, realizowania swojej pasji, dzielenia się nią z innymi – zawdzięcza surowym belfrom z Woolverstone. Tej szkoły już nie ma. Jest Opera Holland Park i jej szalony dyrektor, który wychowuje dzieci z londyńskich dobrych i złych domów, rozdając im darmowe bilety do swojego teatru.