Królowa Maria Pierwsza

Przyszła na świat 10 lutego 1910 roku w Kiszyniowie – stolicy guberni besarabskiej Imperium Rosyjskiego, mieście, które zawdzięczało swą metropolitalną karierę decyzji prawosławnego biskupa Gabriela, egzarchy Mołdawii, Wołoszczyzny i Besarabii. W 1812 roku, po aneksji Besarabii przez Rosję, Gabriel zorganizował eparchię kiszyniowską i rozpoczął budowę nowych cerkwi w regionie. Dwa lata później otworzył w stolicy pierwszą drukarnię. Mimo to Kiszyniów – położony w urodzajnej, lecz malarycznej kotlinie rzeki Byk – jeszcze przez długie lata bardziej przypominał krytą strzechami wioskę niż prawdziwe miasto. Okres gwałtownego rozkwitu nastał po roku 1871, kiedy doprowadzono tu kolej z naddniestrzańskiego Tyraspola. Po otwarciu kolejnych połączeń Kiszyniów odegrał doniosłą rolę jako baza wypadowa wojsk carskich podczas wojny rosyjsko-tureckiej. Za czasów miejscowej Belle Époque – krótkiego okresu prosperity i optymizmu w ostatniej ćwierci stulecia – urósł do rangi „Paryża” południowo-zachodnich rubieży Imperium, zarządzany sprawną ręką Karla-Ferdinanda Schmidta, besarabskiego Niemca, który po dziś dzień cieszy się opinią najlepszego burmistrza w dziejach Kiszyniowa.

Na przełomie XIX i XX wieku stolica liczyła już ponad sto tysięcy mieszkańców, zmieniła się jednak jej struktura narodowościowa. Blisko połowę ludności stanowili Żydzi, ciągnący do miasta za zarobkiem i szukający schronienia przed narastającą falą prześladowań antysemickich – jak później wyszło na jaw, na próżno. Imperium kruszyło się w oczach, wstrząsane walką polityczną między stronnikami caratu a zwolennikami rewolucji. W kwietniu 1903 roku, po sześciu latach antyżydowskiej nagonki na łamach rządowej gazety „Biesarabiec”, doszło do pierwszego z dwóch pogromów kiszyniowskich. W sierpniu 1905 roku carska policja otworzyła ogień do kilku tysięcy protestujących robotników rolnych. Region Besarabii – od dziesiątków lat izolowany przez Rosjan, zamieszkany przez zruszczonych Rumunów, Ukraińców, Żydów, Niemców, Bułgarów i tureckich Gagauzów – nie nadążał ani za rosyjskim ruchem rewolucyjnym, ani za dziełem odbudowy rumuńskiej tożsamości narodowej. Po rewolucjach 1917 roku proklamowano Mołdawską Republikę Ludową – w ramach Rosyjskiej FSRR. W styczniu 1918 na kilka miesięcy zaistniała Mołdawska Republika Demokratyczna ze stolicą w Kiszyniowie. W kwietniu – po wkroczeniu wojsk rumuńskich – ogłoszono decyzję o zjednoczeniu Mołdawii z Rumunią. Unię potwierdzono w 1920 roku, na mocy ustaleń traktatu paryskiego.

Maria Cebotari miała wówczas lat dziesięć i dorastała w tej powikłanej rzeczywistości jak większość kiszyniowskich Rumunów. W dzieciństwie śpiewała w chórze Soboru Narodzenia Pańskiego. Potem była uczennicą miejscowego Konserwatorium. W 1929 roku postanowiła zostać aktorką i przystąpiła do goszczącego w mieście zespołu Moskiewskiego Teatru Artystycznego, założonego w 1898 roku przez Władimira Niemirowicza-Danczenkę i Konstantego Stanisławskiego. Zakochała się w trzydzieści lat starszym aktorze i reżyserze Aleksandrze Wyrubowie, od 1922 roku przebywającym na emigracji i występującym z MChT po całej Europie. Wzięli ślub. Przeprowadzili się do Berlina, gdzie Maria przez kilka miesięcy brała lekcje u Oskara Daniela – najsłynniejszego nauczyciela śpiewu w mieście, pod którego okiem szlifowała swoje umiejętności także Marlena Dietrich. W marcu 1931 roku, w wieku zaledwie 21 lat, zadebiutowała w partii Mimi w Cyganerii na scenie drezdeńskiej Semperoper. Zauroczony jej krystalicznym sopranem Fritz Busch bez namysłu podpisał z nią kontrakt na trzy lata. Zachwyty Buscha w pełni podzielał Bruno Walter, który wkrótce potem zaprosił Cebotari na festiwal do Salzburga i powierzył jej rolę Eurydyki w operze Glucka.

maxresdefault

Kolejnym wielbicielem talentu młodziutkiej Rumunki okazał się sam Ryszard Strauss. W czerwcu 1935 Maria zaśpiewała Amintę na drezdeńskiej prapremierze Die schweigsame Frau pod batutą Karla Böhma. Kompozytor namówił ją na powtórny przyjazd do Berlina i nawiązanie stałej współpracy z tamtejszą Staatsoper, której Cebotari dochowała wierności przez blisko dziesięć lat. Teatr zyskał jedną z najbardziej wszechstronnych sopranistek XX wieku, z równym wdziękiem i maestrią realizującą partie subretkowe, koloraturowe, liryczne i dramatyczne. Potrafiła jednego wieczoru porwać serca widowni jako Zuzanna z Wesela Figara, żeby nazajutrz wystąpić w roli Carmen, powierzanej z reguły mezzosopranom; w krótkim odstępie przerzucić się z Violetty w Traviacie na wymagającą żelaznej kondycji i niezmiernie trudną pod względem wyrazowym partię Salome w operze Straussa. Jej sława szybko wykroczyła poza granice Niemiec. Od połowy lat trzydziestych Cebotari z powodzeniem występowała na scenach w Zurychu, Bernie, Bazylei, Monachium, Pradze, Wiedniu, Amsterdamie i Sztokholmie. Zawojowała publiczność mediolańskiej La Scali i weneckiej La Fenice. W 1936 roku śpiewała w trzech przedstawieniach Covent Garden: Zuzannę w Weselu, Zerlinę w Don Giovannim i Zofię w Rosenkavalierze. Nadal święciła triumfy w Salzburgu, zyskawszy opinię jednego z najwspanialszych sopranów mozartowskich epoki.

Związek z Wyrubowem rozpadł się w 1938 roku. Kilka miesięcy po rozwodzie Maria wyszła za mąż powtórnie – znów za wybitnego człowieka teatru, austriackiego aktora i scenografa Gustava Diessla, od początku lat dwudziestych związanego także z niemieckim przemysłem filmowym (zagrał m.in. Kubę Rozpruwacza w słynnej Puszce Pandory w reżyserii Georga Wilhelma Pabsta). Cebotari, która oprócz fenomenalnego głosu odznaczała się także subtelną urodą i niepospolitym warsztatem aktorskim, sama miała już za sobą pierwsze występy przed kamerą. W 1937 roku wcieliła się w rolę żony śpiewaka Ettore Vanniego (Beniamino Gigli) w niemiecko-włoskim melodramacie Solo per te (Mutterlied). Reżyserem tego filmu – oraz większości następnych z udziałem Cebotari – był Carmine Gallone, twórca przeszło stu dwudziestu dzieł kinowych, w tym najstarszej, niemej ekranizacji Dziejów grzechu Żeromskiego (1918), pierwszego w Europie dźwiękowego filmu muzycznego (Neapol, śpiewające miasto z 1930) oraz kilku produkcji wspierających reżim Mussoliniego (m.in. Scypion Afrykański; 1937). Zarówno Diessl, jak i Cebotari wystąpili później w obrazach o charakterze jawnie propagandowym. On zagrał w dramacie Kolberg, ostatnim filmie zrealizowanym w III Rzeszy – skądinąd przez Veita Harlana, reżysera osławionego Żyda Süssa; ona – w Odessa in fiamme Gallone, opowieści o zdobyciu miasta przez siły rumuńsko-niemieckie w 1941 roku i burzliwych losach uchodźców z Mołdawii.

W 1946 roku małżeństwo wyprowadziło się z Berlina. Wciąż uwielbiana Cebotari podpisała kontrakt z wiedeńską Staatsoper. Znów nagradzano ją frenetycznymi oklaskami po występach w Salome, z równym zachwytem przyjmowano jej dojrzałe interpretacje cięższych ról Mozartowskich: Donny Anny w Don Giovannim i Hrabiny w Weselu Figara. W sierpniu 1947 Maria wcieliła się w rolę Lucile na prapremierze Śmierci Dantona Gottfrieda von Einem na festiwalu w Salzburgu (pod batutą Ferenca Fricsaya). We wrześniu zaśpiewała we Wiedniu w Don Giovannim u boku Richarda Taubera – jak się okazało, był to ostatni występ sceniczny słynnego tenora, który cztery miesiące później zmarł na raka płuc. Zaczęła się czarna seria. W marcu 1948 roku wylew krwi do mózgu zabił Diessla. Cebotari została sama z dwójką synów. Od dnia ślubu powtarzała, że nie wyobraża sobie życia bez Gustava. Świat opery miał się wkrótce doczekać urzeczywistnienia tej ponurej przepowiedni.

Nieznośne bóle zaczęły się w styczniu 1949 roku, na przedstawieniu Wesela Figara w La Scali. W marcu Cebotari zasłabła w trakcie wiedeńskiego spektaklu operetki Student żebrak Carla Millöckera. Miesiąc później wylądowała na stole operacyjnym. Diagnoza okazała się równoznaczna z wyrokiem śmierci: rozległy nowotwór trzustki z przerzutami do wątroby. Maria zmarła 9 czerwca: w kwiecie urody, u szczytu możliwości wokalnych, osierociwszy maleńkie dzieci. Synami Diesslów zaopiekował się angielski pianista Clifford Curzon, o którym Tomasz Mann mawiał, że był „wspaniałym gospodarzem, cudownym rozmówcą, wybitnym znawcą malarstwa i literatury”. Dodajmy: był także dobrym człowiekiem.

Cebotari przeszła do historii opery jako swoista poprzedniczka Marii Callas. Równie wszechstronna, tak samo inteligentna i muzykalna, w podobnej mierze oddana swej śpiewaczej powinności. W każdą rolę angażowała się całą duszą i sercem, na próbach zjawiała się punktualnie i świetnie przygotowana, nie odwołała w życiu żadnego występu. Dyrygenci ją uwielbiali, słuchacze nie posiadali się z zachwytu nad jej kunsztem wokalnym. Jej czysty jak diament sopran miał wiele innych cech tego najcenniejszego z klejnotów. W każdej partii lśnił odmiennym blaskiem, zawsze jednak podkreślonym nieskazitelną intonacją, idealnie kontrolowanym wibrato i aksamitną gładkością frazy. Każda faseta tego cudownie oszlifowanego głosu promieniała tym jaśniej, że w głębi czaił się nieuchwytny mrok – rys melancholii, który odcisnął się mocnym piętnem na jej cudownych interpretacjach partii Salome, Turandot i Carmen.

A jednak niektórzy wciąż nie mogą jej wybaczyć, że kochała na śmierć ostatniego aktora Goebbelsowskiej propagandy. Że jej najlepsze nagrania powstały u szczytu reżimu nazistowskiego. Może kiedyś wczytają się głębiej w historię jej rodzinnego Kiszyniowa: miasta bez tożsamości, rozdartego politycznie, a przecież dziwnie pięknego. Nawet w radzieckiej chorobie. Nawet w wojennej śmierci pod stertą gruzów.

4 komentarze

  1. Piotr Kamiński

    Jedna z moich najpierwszych płyt, 45-obrotówka Eterny, ta Suzanna po jednej stronie, po drugiej „Mir ist die Ehre” do spółki z Tianą Lemnitz. Się nie zapomina.

    • Janusz Szymański

      Dziękuję za poruszające wspomnienie wspaniałej artystki, zresztą mojej ulubionej. Inny wspaniały głos który zgasł równie młodo, w szczytowym momencie fascynujących możliwości wokalnych, to starsza o kilkanaście lat od Marii Cebotari, Meta Seinemeyer.

  2. ścichapęk

    Meta odeszła nawet sporo młodziej od Marii, bo w wieku chrystusowym. Z utęsknieniem czekam na dłuższe wspomnienie i o niej…

  3. Bardzo dziękuję za komentarze i sugestie, przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, ale Upiór był znów w podróży. Pomalutku wszystkich wytęsknionych przypomnę, obiecuję!

Skomentuj ścichapęk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *