Wielkie odliczanie

Nie mogę się doczekać, choć z drugiej strony żal będzie za niepowtarzalną atmosferą poprzednich festiwali. Pięćdziesiąta Wratislavia Cantans, której program poznamy 19 marca, odbędzie się w nowym gmachu Narodowego Forum Muzyki, otwierającym podwoje 4 września. Imponujący budynek zaprojektowany przez Autorską Pracownię Architektury Kuryłowicz & Associates to już trzecia ultranowoczesna przestrzeń koncertowa – po udostępnionej słuchaczom we wrześniu ubiegłego roku Filharmonii Szczecińskiej autorstwa studia Barozzi Veiga z Barcelony i nowej siedzibie NOSPR projektu Tomasza Koniora, zainaugurowanej uroczyście 1 października – jakiej doczekaliśmy się po długim okresie posuchy inwestycyjnej w tej zaniedbanej dziedzinie. Czas najwyższy, bo obecna sala Filharmonii Wrocławskiej jest tylko odrobinę mniejsza i ma niewiele gorszą akustykę niż sala koncertowa pewnej prywatnej, bynajmniej nie muzycznej uczelni w Pensylwanii, którą miałam przyjemność odwiedzić ponad dekadę temu. Żarty na bok: abstrahując od piękna zabytkowych wnętrz goszczących do tej pory większość wydarzeń Wratislavii, muzycy i melomani naprawdę zasłużyli na godziwe miejsce do pracy i odbioru muzyki. Porzucam więc sentymenty i trzymam kciuki za szczęśliwy start przedsięwzięcia.

Odliczając dni do inauguracji, rzuciliśmy się w wir drugiej już Akademii monograficznej, zorganizowanej wspólnymi siłami przez NFM i Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego (7-15 lutego). Tym razem poświęconej twórczości Jerzego Fryderyka Händla, w 330. rocznicę urodzin „Il caro Sassone”. W części koncertowej znalazły się wieczór muzyki instrumentalnej Purcella, Geminianiego i Händla w wykonaniu Alexandry Bellamy (obój) i zespołu Brecon Baroque pod dyrekcją skrzypaczki Rachel Podger; koncert utworów Geminianiego i Händla z udziałem sopranistki Julii Leżniewy i Wrocławskiej Orkiestry Barokowej pod kierunkiem Jarosława Thiela; Acis i Galatea w wykonaniu uczestników kursów mistrzowskich pod dyrekcją Roberta Hollingwortha i Agnieszki Franków-Żelazny, wspieranych gościnnie przez Rachel Podger, wiolonczelistkę Alison McGillivray i Marcina Świątkiewicza (basso continuo); oraz oratorium Solomon HWV 67 z Chórem NFM i Wrocławską Orkiestrą Barokową pod batutą Paula McCreesha. W ramach kursów mistrzowskich z chórem festiwalowym pracowała Franków-Żelazny, z wokalistami – Peter Harvey i Gillian Webster, z wiolonczelistami i kontrabasistami – McGillivray, ze skrzypkami, altowiolistami, oboistami i flecistami – Podger, z klawesynistami i organistami – Świątkiewicz, nad połączonymi zespołami wspólnie czuwali Hollingwoth, Podger, McGillivray i Świątkiewicz.

10873342_10152564599777854_5263117443937631898_o

Spotkanie z Paulem McCreeshem w sali koncertowej Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Fot. Adam Rajczyba

W przeddzień koncertu finałowego, 14 lutego, miałam przyjemność poprowadzić spotkanie z McCreeshem we wrocławskiej Akademii Muzycznej. „Big Mac” – jak go tutaj nazywają – okazał się rozmówcą znacznie ciekawszym i wdzięczniejszym, niż można się było spodziewać po opiniach współpracujących z nim muzyków, którzy z jednej strony cenią jego zapał i profesjonalizm, z drugiej jednak  – zbyt często padają ofiarą jego zmiennych nastrojów i chorobliwej wręcz skłonności do perfekcjonizmu. Może dlatego miło wspominam to popołudnie, że od razu udało się zmiękczyć rozmówcę i trafić w jego czułą strunę, zachęcając go do wspomnień o niedawno zmarłym Christopherze Hogwoodzie, którego nagranie Mesjasza z 1980 roku, na gust współczesnego odbiorcy zanadto już sterylne i „angielskie”, wciąż stanowi dlań punkt odniesienia. O Händlu z McCreeshem można w nieskończoność – o niuansach basso continuo, o rzekomej wyższości jego oratoriów nad operami, o sposobach pracy nad tekstem libretta, kształtowaniem recytatywów i doborem odpowiednich ornamentów. McCreesh, mimo że w ostatnich latach coraz częściej robi wypady w stronę muzyki XIX- i XX-wiecznej (warto przy tej okazji wspomnieć o trzech płytach dla wytwórni Winged Lion, nagranych przez Gabrieli Consort and Players w ścisłej współpracy z polskimi muzykami – mam na myśli Grand messe des morts Berlioza, Eliasza Mendelssohna i Requiem wojenne Brittena), do twórczości wielkiego Saksończyka wraca bezustannie, z coraz to nowymi przemyśleniami. Dość wspomnieć, że po dziesięciu latach przerwy znów zaczął rejestrować jego dzieła i uzupełniać dyskografię Gabrielich o ważne pozycje Händlowskie: w grudniu zespoły zakończyły pracę nad nowym albumem L’Allegro, il Penseroso ed il Moderato i teraz zbierają fundusze na jego wydanie. Choć zdarzało mi się słyszeć Händla w lepszych wykonaniach, muszę przyznać, że po latach obserwowania McCreesha na żywo, także przy pracy z mniej doświadczonymi zespołami polskimi, nabrałam do niego autentycznego szacunku i nieraz dałam się porwać jego odrobinę kanciastym, czasem niewyważonym w proporcjach, ale zawsze głęboko przeżytym interpretacjom.

Udało mi się wysłuchać dwóch koncertów Akademii Händlowskiej: Acisa i Galatei w wykonaniu kursantów, którzy stworzyli kilkunastoosobowy chór (złożony także z ciekawskich instrumentalistów Wrocławskiej Orkiestry Barokowej), dzielących między siebie fragmenty ośmiu partii wokalnych tej przepięknej opery pastoralnej; oraz całkiem już „poważnej” interpretacji Salomona z udziałem pierwszorzędnego zestawu śpiewaków. Acis ujął mnie entuzjazmem młodych artystów, wcielających się w poszczególne partie ze zmiennym powodzeniem (zdecydowanie lepiej wypadły panie), za to z podobną radością muzykowania, dającą nadzieję, że większość uczestników Akademii zagłębi się kiedyś wnikliwiej w partytury dawnych mistrzów. Wykonanie Salomona potwierdziło jednak dobitnie, że zapał McCreesha porywa skutecznie nie tylko początkujących „w fachu”. Zarówno chór, jak orkiestra wybrnęli zwycięsko i z szerokim uśmiechem z narzuconych przez dyrygenta zabójczych temp – obyło się bez zadyszki, za to dała znać o sobie czujność, właściwa ludziom, którzy naprawdę potrafią słuchać bardziej doświadczonych muzyków. Nie wszyscy soliści stanęli na wysokości zadania: Peter Harvey rozśpiewywał się długo; obdarzony przepięknym tenorem Joshua Ellicott po mistrzowsku ukrywał mankamenty barokowego warsztatu, nie zdołał jednak przekonać starych wyjadaczy, że dysponuje wystarczającą techniką, by ogarnąć wszystkie smaczki tej wyrafinowanej partytury. Wieczór skradły panie: najmniej być może dotyczy to alcistki Pameli Helen Stephen, która sprawdziła się dopiero w dramatycznych ustępach oratorium (zwłaszcza we wspaniałej scenie sądu Salomona). Katherine Watson dysponuje ślicznym sopranem, pod względem wyrazowym nie dorównała wszakże doświadczonej Gillian Webster, śpiewaczce z typowo angielskim warsztatem, która z równą maestrią potrafi wcielić się w postać Królowej Saby, jak w role Gluckowskiej Eurydyki i Katii Kabanowej z opery Janaczka.

Oby więcej takich akademii. Oby więcej takich artystów, zacierających granice między stylowym wykonawstwem muzyki dawnej a czułą interpretacją dorobku XX-wiecznych kompozytorów. Znieśmy wreszcie te sztuczne podziały. Wyczekujmy z nadzieją, że i w Polsce pusty popis przegra kiedyś z rzetelną wiedzą i bezpretensjonalną muzykalnością.

11004576_10152566590817854_4677135793433180067_o

Po wykonaniu Salomona. Paul McCreesh z Katherine Watson, Pamelą Helen Stephen, Joshuą Ellicottem i Peterem Harveyem. Fot. Adam Rajczyba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *