Ukochana jedynaczka ciepło wspomina wojenne dzieciństwo: spędzone w domu, gdzie wprawdzie nie było fortepianu, ale śpiew rozbrzmiewał bez przerwy. Ojciec uczył się ról w domowym zaciszu, tam też lubił się rozśpiewywać przed wyjściem do teatru. Przyjmował uczniów u siebie, a w przerwach między lekcjami z zapałem słuchał muzyki z płyt. Oboje rodzice byli piękni i bardzo popularni – poznali się w studiu filmowym, dokąd ojciec trafił już w 1932 roku, przy okazji prac nad komedią muzyczną Die verkaufte Braut na motywach opery Smetany. Film reżyserował Max Ophüls, mistrz szerokich, statycznych kadrów i długich jazd kamery, podziwianych później między innymi przez Stanleya Kubricka – ojciec wcielił się w rolę pocztyliona Hansa, zakochanego z wzajemnością w Marie, granej i śpiewanej przez Jarmilę Novotną. Z przyszłą matką dziewczynki, młodszą o szesnaście lat aktorką Sabine Peters, spotkał się na planie krótkiego metrażu Ein Lied von Liebe. Wkrótce potem się pobrali. W 1938 roku Sabine zdążyła zagrać jeszcze w trzech filmach, między innymi u boku Ingrid Bergman w komedii Die vier Gesellen. Wróciła na plan kilka miesięcy po urodzeniu córki. W 1949 roku rodzice ponownie wystąpili razem, w filmowej wersji Wesela Figara – ojciec jako Figaro, matka w roli Hrabiny, pod którą ścieżkę dźwiękową podłożyła Tiana Lemnitz. Dziewczynka wciąż przebierała się w czyjeś kostiumy, malowała się scenicznymi kosmetykami i przyprawiała sobie wąsy. Postanowiła, że kiedy dorośnie, pójdzie w ślady rodziców. Dali jej na imię Brigitte.
Nie miała rodzeństwa, a jeżeli, to nieślubne. Trafiłam w sieci na wspomnienie o pewnej Niemce, która wyemigrowała pod koniec lat pięćdziesiątych do Stanów i tam znalazła pociechę w wierze – po tragicznej historii miłosnej. Pracowała jako florystka w Garmisch-Partenkirchen i podczas przyjęcia bożonarodzeniowego w jednym z tamtejszych hoteli poznała urokliwego barmana, który przedstawił się jako syn śpiewaka, o którym będzie mowa. Młodzi wpadli sobie nawzajem w oko i spotykali się prawie przez rok. Potem chłopak wyjechał do Anglii. Minęło wiele miesięcy. Wreszcie przyszedł list z wiadomością o rychłym powrocie i propozycją małżeństwa. Był to ostatni znak życia od ukochanego. Ponoć zginął w wypadku samochodowym. Może to prawda, może chłopak poderwał dziewczynę na rzekome pokrewieństwo z bożyszczem scen i ekranów, a może biedaczka sama wszystko zmyśliła. Jedno jest pewne: nazwisko domniemanego ojca musiało na niej robić piorunujące wrażenie.
Zabójczo przystojny Willi Fassbaender urodził się 19 lutego 1897 roku w Akwizgranie. Z początku myślał o karierze muzyka kościelnego. Studiował w rodzinnym mieście muzykologię i dyrygenturę chóralną – pod okiem kompozytora, organisty i chórmistrza Feliksa Knubbena. Przeważył jednak talent śpiewaczy: Willi postanowił kontynuować edukację w Berlinie, u tenora Jacquesa Stückgolda, Żyda z Warszawy, solisty oper w Karlsruhe i Monachium; później zaś także u Paula Brunsa, znawcy belcanta, wybitnego pedagoga i twórcy własnej, „łagodnej” metody wokalnej, opartej przede wszystkim na kontroli oddechu. Ostatnie szlify odebrał w Mediolanie, u wybitnego tenora dramatycznego Giuseppe Borgattiego, kreatora tytułowej postaci w operze Andrea Chénier Giordana i pierwszego włoskiego śpiewaka w Bayreuth. Fassbaender nie od razu trafił na scenę: pierwsze kroki stawiał jako śpiewak oratoryjny. Jego lekki baryton wpadł w ucho Peterowi Raabemu, szefowi Theater Aachen i tamtejszej Sinfonieorchester. Dwudziestopięcioletni Willi zadebiutował w Akwizgranie w partii Almavivy w Weselu Figara. Nie minął rok, a śpiewał już w Deutschen Opernhaus Charlottenburg, dokąd ściągnął go nowo mianowany dyrektor Leo Blech. Nie wytrzymał jednak konkurencji i w 1925 roku przeniósł się do Opery w Düsseldorfie, gdzie zaczął pracowicie budować repertuar – oprócz partii Mozartowskich włączał do niego między innymi role z oper Verdiego i Wagnera. Po kolejnych dwóch sezonach trafił do Staatsoper Stuttgart, gdzie przybrał pseudonim „Domgraf”, łączony odtąd z prawdziwym nazwiskiem – żeby publiczność nie myliła go z występującym na tej samej scenie bas-barytonem Wilhelmem Fassbinderem.
Wielka kariera Domgrafa-Fassbaendera zaczęła się w 1928 roku, kiedy Richard Tauber zarekomendował go Heinzowi Tietjenowi, dyrektorowi berlińskiej Staatsoper. Związał się z tym teatrem na dobre i – częściej – na złe aż do 1948 roku. Wielbiony przez bywalców i obsadzany w pierwszoplanowych rolach jako najbardziej „włoski” spośród niemieckich barytonów, w maju 1933 roku posłusznie wstąpił do NSDAP, co dało mu rękojmię bezpieczeństwa w najmroczniejszym okresie historii Unter den Linden. Zyskał międzynarodową sławę jeszcze dzięki tryumfom pod batutą Klemperera: po doskonałych występach w Le nozze (Figaro) oraz Così fan tutte (Guglielmo) przyjął od Fritza Buscha zaproszenie do Glyndebourne i zdyskontował obydwa sukcesy kolejno w 1934 i 1935 roku. Dwa lata później zadebiutował na Festiwalu w Salzburgu, jako Papageno w Czarodziejskim flecie pod batutą Toscaniniego – u boku duńskiego tenora Helgego Rosvaenge w partii Tamina. Uwodził krytyków i słuchaczy nie tylko w operach Mozarta: doskonałe recenzje zbierał też jako Rigoletto, Hrabia Luna, Scarpia oraz Ford w Falstaffie, a w repertuarze Wagnerowskim ceniono go zwłaszcza za występy w partiach Amfortasa i Wolframa. Jako śpiewający aktor wziął udział w kilkunastu filmach. Rozchwytywany przez wytwórnie płytowe, nagrał dziesiątki krążków z ariami z oper i operetek, popularnymi piosenkami i szlagierami filmowymi.
Jako Wolfram von Eschenbach w Tannhäuserze
Niezwykły talent aktorski i wyśmienita prezencja z pewnością pomogły mu w karierze, ale i bez nich zapisałby się w dziejach opery jako jeden z najpiękniejszych i najlepiej prowadzonych głosów międzywojnia. Domgraf-Fassbaender dysponował barytonem o specyficznym brzmieniu, znacznie lżejszym niż u większości niemieckich kolegów po fachu – o sile jego interpretacji decydowała jednak fenomenalna technika wokalna: miodopłynne legato, znakomite panowanie nad oddechem i umiejętność „jasnego” śpiewu na rozluźnionej krtani w najtrudniejszych dźwiękach skali. Wszystko to łączył z niezwykłą dbałością o retorykę tekstu muzycznego, którą przewyższał niejednego Włocha występującego w rodzimym repertuarze. Choć czasem ulegał pokusie werystycznego śpiewu „z łezką”, pozostawione przez niego nagrania są pod wieloma względami kwintesencją złotej ery belcanta.
Po wojnie, mimo niechlubnych związków z nazistami, spadł niczym kot, na cztery łapy. Ujmującego wdziękiem Papagena, wzruszającego do łez Wolframa i tragikomicznego Forda witano z otwartymi ramionami na scenach w Monachium, Hanowerze i wiedeńskiej Staatsoper. W latach 1953-1962 Domgraf-Fassbaender odnosił spektakularne sukcesy jako reżyser operowy w Staatstheater Nürnberg. Był cenionym pedagogiem wokalnym: w gronie jego uczniów znaleźli się między innymi Rita Streich, jedna z najwybitniejszych sopranistek koloraturowych minionego stulecia, oraz nieodżałowany Erwin Wohlfahrt, znakomity tenor charakterystyczny, którego karierę przerwała choroba i przedwczesna śmierć w wieku zaledwie 36 lat.
Willi żył przeszło dwa razy dłużej: zmarł 13 lutego 1978 roku w Norymberdze, mieście, do którego przeprowadził się po ostatecznym wygaśnięciu kontraktu z berlińską Staatsoper. Pamięć o przystojnym barytonie trochę się zatarła, przyćmiona sławą jego pierwszej i najwierniejszej uczennicy, która w dzieciństwie uwielbiała przebierać się w kostiumy i przymierzać sztuczne wąsy, w młodości brała u Fassbaendera lekcje w norymberskiej Hochschule für Musik, a potem dziesiątki razy wychodziła na scenę jako najulubieńszy Oktawian Carlosa Kleibera. Uczennica ma na imię Brigitte. Jest córką swojego nauczyciela.