Requiem na pożegnanie

Dziś trafił do sprzedaży październikowy numer „Ruchu Muzycznego”, a w nim między innymi wywiad Mateusza Ciupki z flecistą Łukaszem Długoszem, esej Jakuba Puchalskiego o historii nagród kompozytorskich, rozmowy Wiolety Żochowskiej z kompozytorami o rezydencjach artystycznych, obszerny blok relacji z Warszawskiej Jesieni oraz kilka moich tekstów. Na dobry początek publikuję także na mojej stronie recenzję z pożegnalnego koncertu Jacka Kaspszyka w Filharmonii Narodowej.  Wkrótce kolejne materiały, a tymczasem gorąco zachęcam do lektury całości najnowszego „RM”.

***

Jacek Kaspszyk odchodzi z Filharmonii Narodowej w kwiecie dyrygenckiego wieku, na tym etapie kariery, kiedy dojrzałość artystyczna zaczyna iść w parze z sumą życiowych doświadczeń. Zdziałał przez tych sześć lat sporo, co tym bardziej zasługuje na szacunek, że musiał wpasować się w całkiem anachroniczną strukturę zarządzania tą instytucją. Trudno też zapomnieć, że Warszawa – pozbawiona nowoczesnej i funkcjonalnej sali koncertowej – staje się powoli muzyczną prowincją, a tutejsze zespoły pracują w atmosferze narastającej frustracji. Może nowemu dyrektorowi artystycznemu uda się zdziałać więcej, czego mu szczerze życzę, nie wolno jednak lekceważyć starań dotychczasowego szefa, które często spotykały się z niesprawiedliwą oceną krytyków i melomanów.

Kaspszyk wybrał na pożegnanie Requiem Verdiego, utwór niezwykły i bardzo bliski jego wrażliwości. Bezpośrednim impulsem dla jego powstania była śmierć zaprzyjaźnionego z kompozytorem pisarza Alessandra Manzoniego, Verdi włączył w nie jednak zrewidowaną wersję Libera me, powstałą pięć lat wcześniej jako wkład do „kolektywnej” Messa per Rossini, przedsięwzięcia dwunastu włoskich twórców, które ostatecznie nie zostało zrealizowane i doczekało się prawykonania dopiero w 1970 roku. Verdiowskie Requiem też nie miało lekko: napisane na przekór ówczesnej konwencji, przybrało postać czegoś w rodzaju opery żałobnej, na domiar złego z wykorzystaniem niedopuszczalnych w liturgii żeńskich głosów solowych. Pełne nagłych kontrastów dynamicznych i wyrazowych, chwilami zaskakujące harmonicznie, kipiące zbyt „świecką” z punktu widzenia Kościoła ekspresją, odniosło krótkotrwały sukces, po czym na długo popadło w zapomnienie. Wskrzeszone niespełna sto lat temu, weszło nareszcie do standardowego repertuaru i towarzyszyło wielu dramatycznym epizodom burzliwego XX wieku.

Jacek Kaspszyk. Fot. Grzesiek Mart.

Z przemyślaną i spójną interpretacją Kaspszyka nie zawsze współgrało wykonanie. Filharmonicy nabrali znacznie większej giętkości w cyzelowaniu detali dynamicznych, wciąż jednak mają kłopot z płynnym prowadzeniem frazy, klarowaniem pionów i – co gorsza – z intonacją. Najbardziej dotkliwie zwracały na siebie uwagę niezestrojone smyczki, które w dziele tak nasyconym liryzmem i emocjonalnością powinny nadawać barwę całej orkiestrze. Chór śpiewał uważnie, ładnym dźwiękiem i całkiem poprawną emisją, choć przydałoby się trochę więcej zaangażowania w materię muzyczną.

Żeńskie partie solowe Requiem powstawały z myślą o konkretnych, bliskich Verdiemu śpiewaczkach: Teresie Stolz, pierwszej wykonawczyni partii Aidy i domniemanej kochance kompozytora, oraz Marii Waldmann, przyjaciółce obojga państwa Verdich. Męskich bohaterów prapremiery okryła mgła zapomnienia. W Warszawie zebrano bardzo mocny, wręcz gwiazdorski kwartet solistów, w którym największym liryzmem i subtelnością wykazał się Rafał Siwek – miłe zaskoczenie, że śpiewak potrafi tak gładko przestawić się z wielkiej sceny na estradę. W pewnym intonacyjnie i potoczystym śpiewie Agnieszki Rehlis razi mnie trochę maniera sztucznego przyciemniania głosu: warto pamiętać, że Waldmann skończyła karierę z powodów rodzinnych w wieku 31 lat, a jej wspaniałe doły słynęły także z dziewczęcej świeżości. To samo dotyczy Aleksandry Kurzak, sopranu typowo lirycznego, który pełnię wyrazu osiągnął dopiero w brawurowo zinterpretowanym Libera me. Najlepszym wyczuciem idiomu popisał się Roberto Alagna, choć jego tenor, nieprzyjemnie ścieśniony w górze, zdradza już poważne oznaki wyeksploatowania.

W sumie jednak piękne i smutne było to pożegnanie. Mam nadzieję, że Kaspszyk nie złoży batuty i odnajdzie się wkrótce w jakiejś nowej, przychylniejszej niż warszawska rzeczywistości.

25 komentarzy

  1. Rogério Angoneze Jr.

    Miło się czyta chociaż nieprzyjemnie oglądało się transmisję! Faktycznie Alagna wył tej nocy! Zupełnie nie podobał mi się głos i wygląd pani Alagnowej.

    Pozdrowienia

    • Rafał Augustyn

      No i smutno, tak jak nam było smutno kiedy Jacek szedł do Warszawy. Ale dlaczego piszesz, że „nie wolno jednak przeceniać starań dotychczasowego szefa”?

    • Roberto Alagna wzbudził we mnie bardzo mieszane uczucia – głos w ruinie, wyczucie idiomu Verdiowskiego – znakomite. A co do wyglądu: nie ma nic do rzeczy, zwłaszcza w warunkach koncertowych. Pozdrawiam wzajemnie!

  2. Lemur

    Kilka spraw, które widziałbym inaczej, niż autorka recenzji. Pierwsza sprawa to chór. Pod kierownictwem Bartosza Michałowskiego ten zespół zaczyna wreszcie żyć i znakomicie wykonywać nie tylko długookresowe, wolne frazy, ale także przebiegi wymagające sprawności i precyzji. Świetnie słyszalny, nauczony i spójny pokazał to, co powinien. Nie wiem więc, o jakim zaangażowaniu w materię muzyczną może być mowa, tym bardziej, że wartość brzmieniowa chóru była bardzo przyjemnym zaskoczeniem.Siedziałem na koncercie na głównym balkonie naprzeciwko i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że to, co bywa bardzo często problemem w wykonaniach oratoryjnych, czyli proporcje brzmieniowe, tu było znakomicie rozwiązane. Co więcej, widać było, że dykcja chóru jest porządnie zrobiona, a jak wiadomo dykcja jest bardzo powiązana z rodzajem emisji. Jeżeli chodzi o orkiestrę, to bardziej skupiłbym się na tym, co ona potrafi, niż na tym, czego nie umie. Trudno przecież nie zauważyć, że odmładzanie składu służy temu zespołowi – staje się precyzyjniejszy, „lżejszy”, muzycy coraz lepiej rozumieją reguły zespołowości wykonania. Co do solistów, razi mnie w recenzji nieco zdawkowe ich potraktowanie. Akurat interpretacją Aleksandry Kurzak byłem miło zaskoczony: nic z działania przeciwko głosowi. Absolutnie nie mogę się zgodzić z uwagami na temat Agnieszki Rehlis. Moim zdaniem, było wręcz przeciwnie. To nie jest sztucznie przyciemniony głos.To jest naturalny, z bezbłędną impostacją, tembr, którego barwa ma własną tożsamość w kwartecie. Piękny w swojej dojrzałości, w prowadzeniu głosu, łączeniu oddechowym bardzo verdiowski. Co do Alagny to pokazał on swój wyraz, może nie najszczęśliwszy wokalnie, ale ekspresyjnie imponujący. Rafał Siwek wykazał duży spokój i pewność w swojej partii. Mistrz. Krótko mówiąc, to wykonanie zasłużyło na szczegółowsze omówienie niż w recenzji.

    • Witam nowego Czytelnika i dziękuję za komentarz. Wbrew pozorom, zgadzam się z większością Pańskich spostrzeżeń, różni nas jedynie podejście. Otóż moim zdaniem czas ulgowego traktowania naszych muzyków minął już dawno – teraz trzeba zacząć zestawiać ich umiejętności z tym, co słychać na światowych scenach i estradach. I życzyć im, żeby jak najczęściej te porównania wypadały na ich korzyść, a nasze komplementy nie brzmiały protekcjonalnie lub… prowincjonalnie.
      Co do objętości recenzji – proszę zwrócić uwagę, że jest to tekst zamówiony przez PT Redakcję „Ruchu Muzycznego”, gdzie ukazał się wcześniej. W takiej, a nie innej objętości. Pański komentarz zajął akurat połowę miejsca przewidzianego w „RM” na omówienie całości koncertu wraz z jego okolicznościami. A taka objętość w przypadku recenzji koncertowej jest w pełni wystarczająca. Serdeczności!
      PS. Komentarza pani Agnieszki Wiśniewskiej nie dopuściłam z szacunku dla moich Czytelników. Mówiąc oględnie, narusza standardy forum.

      • Lemur

        Dzięki za odpowiedź! Wydaje mi się, że o żadnym protekcjonalnym obniżeniu wymagań czy prowincjonalności komplementów w moim komentarzu raczej nie ma mowy)))W ogóle nie myślę w kategoriach: swoje-obce. To faktycznie jest anachronizm, ale też nie widzę powodu, żeby nie podkreślać tego, co jest dobre, jeżeli to dobre jest podstawową a nie incydentalną właściwością wykonania.
        Co do objętości, to powiedziałbym tak. Rzeczywiście, wiem, że recenzent w „papierowym” wydaniu staje przed trudnym dylematem zachowania proporcji między opisem wykonania a innymi informacjami. Z tego co zauważyłem, w naszych czasach bardzo często właśnie opis wykonania pada ofiarą szczupłości miejsca. Łza w oku się kręci, jak się czyta „Koniec epoki” Romana Jasińskiego, gdzie cytowane recenzje dotyczyły praktycznie tylko wykonań. Nie muszę dodawać, że wykonawcy i oświecona publiczność czekają na pogłębione refleksje właśnie na temat interpretacji.

        • marmarbog

          Antologie Jasińskiego to problematyczny przykład. Nie tylko dlatego, że zawarte tam – niekiedy fragmenty – recenzji nie dotyczą tylko wykonań, ale także dlatego, że ostrość formułowanych w dużej części nich sądów przyprawiłaby część dzisiejszych artystów chyba o zawał serca. W cenie są dzisiaj relacje z operowych podróży gęsto kraszone zdjęciami, współpraca recenzentów z artystami i inne zjawiska, które zupełnie oduczyły część artystów przyjmowania i pochwał należnych, i takiej krytyki.
          Patrząc na objętość – część poświęcona wykonaniu jest dłuższa niż część opisująca dzieło. I na temat interpretacji jest tam sporo. Także w przypadku Pani Rehlis. Przynajmniej ja wyczytałem, że dobrze frazuje, przez co dobrze prowadzi narrację. A także, że jej głos jest intonacyjnie pewny. Nie pierwszy raz zresztą na atuty Pani Rehlis Recenzentka zwracała uwagę. Wcześniej pisywała na przykład tak (nie zachowuję chronologii): „„Podziwiam za to świetnie przygotowany chór, który okazał się głównym bohaterem Knapikowego Moby Dicka – z braku innych wyraziście nakreślonych postaci. Poza jednym wyjątkiem: Agnieszki Rehlis, która z niebywałą muzykalnością, świetnie osadzonym mezzosopranem, wyśpiewywała swoją tęsknotę za odległym synem Izmaelem. Zabłąkana w to dziwne misterium z całkiem innej narracji”.

          „Kreacje prawdziwe stworzyli Agnieszka Rehlis (Lisa) i Artur Ruciński (Tadeusz)”.
          „Od strony muzycznej spektakl wypadł nadspodziewanie dobrze – orkiestra grała sprawnie pod doświadczoną batutą Jacka Kaspszyka, chór sekundował jej dzielnie, soliści dołożyli wszelkich starań, by uratować przynajmniej dramatyzm i tajemniczy klimat arcydzieła Szymanowskiego(brawa dla Karola Kozłowskiego w partii Edrisiego i wspaniałej Agnieszki Rehlis w roli Diakonissy)”.
          Myślę więc, że ma dość „materiału w uszach”, żeby dostrzec pojawiające się sztuczne przyciemnianie – co jak najbardziej jest refleksją dotyczącą wykonania, to wiąże się z techniką śpiewu, ale też doborem barwy do dzieła.
          To, że się Państwo w tej kwestii różnią, jest przyczynkiem do dyskusji – a ta bardzo służy krytyce.

          Doroto – a jaką wymową łacińską spiewano? Był chociaż konsens, czy jedni z włoska, inni z niemiecka? Pozdrawiam!

          • Lemur

            A propos „Końca epoki”. Zgadzam się, że to było często na pograniczu „mowy nienawiści”, tym bardziej, że w tamtych, zamierzchłych czasach, możliwości polemiki były bardzo ograniczone. Nie to, co teraz, w epoce internetu)… No tak…W tej recenzji można widzieć różne rzeczy i to prawda, że najgorsza sytuacja to jest taka, gdy to, co zostało napisane nie pozostawia żadnej reakcji.Myślę także, że jedna z takich reakcji może być podyktowana wewnętrznym przekonaniem, że samemu napisałoby się recenzję inaczej, innym językiem, na co innego zwróciłoby się uwagę. Serdecznie pozdrawiam.

  3. woj2oj

    W przypadku tak kompozycyjnie spójnego dzieła z jakim mieliśmy przyjemność obcować, liczy się przede wszystkim wrażenie całości. A tu możemy przedstawić wyłącznie zachwyt najwyższej rangi, dzieło zostało wykonane tak, że długo będzie się je pamiętać i wspominać z wielkim uznaniem i szacunkiem dla maestrii wykonania.
    I jako perełki, wręcz przepięknie lśniące cudownym blaskiem diamenty: głosy wszystkich czworga solistów, a zwłaszcza rewelacyjnych Agnieszki Rehlis i Rafała Siwka. To nie przypadek, ich kariera rozwija się fantastycznie, spokojnie, lecz z dynamiką ku szczytom. Tym najwyższym, które zostają zdobyte przez nielicznych. Z rozwagą i spokojem panowania nad wielką mocą głosu przez Maestro Rafała Siwka i przepięknej, niepowtażalnej barwie głosu Mistrzyni Agnieszki Rehlis było i jest to możliwe. Słuchałem z najwyżsżą przyjemnością.

    • wojwoj.

      NIEPOWTARZALNY
      Nie wiem jak to się stało z tą ortografuą.
      Autopoprawka, gdy tylko przeczytałem, co napisałem…

      • Pozostaje mi tylko się cieszyć, że niektóre koncerty wzbudzają tak silne emocje. I trochę Państwu pozazdrościć, że mogą sobie po prostu pójść na koncert i zachwycać się ulubieńcami – bez bagażu porównań z dziesiątkami innych mistrzowskich wykonań i z wieloletnią tradycją interpretacyjną, bez konieczności analizy wykonania z uwzględnieniem najrozmaitszych szkół wokalnych i zasadności ich wykorzystania akurat w tym dziele. Serdeczności!

        • Lemur

          To prawda, bagaż porównań bywa zniewalający. To samo dotyczy (a problem ten był nieraz poruszany) przyzwyczajeń percepcyjnych, wynikających z kontaktu z nagraniami, zwłaszcza tymi, które stanowią wzór, punkt odniesienia.Ale, dalibóg, w recenzji, która jest przedmiotem naszej dyskusji właśnie tej analizy, moim zdaniem (a mam prawo je mieć))) zabrakło. Jeżeli już, to oczekiwałbym jakichś odniesień do tradycji wykonawczej, która przecież nie jest dogmatem wiary, polemika z nią jest bardzo fascynującym elementem wykonania. Szkoda.

  4. Lemur

    I trochę Państwu pozazdrościć, że mogą sobie po prostu pójść na koncert i zachwycać się ulubieńcami

    Proszę mi wierzyć, że to nie jest sprawa „zachwycania się ulubieńcami”. Ja już tak mam, że nigdy nie pozostaję na poziomie zachwytu albo potępienia. Mnie zawsze interesują argumenty i wiem, że o nich warto rozmawiać. Nie istnieje „lubię” lub „nie lubię”. To co jest naprawdę, to uzasadnienie odczuć. To, że nie znalazłem go w recenzji napawa mnie smutkiem. Następnym razem może znajdę)))))

    • marmarbog

      Ale w tej recenzji nie ma nic z „lubię” i „nie lubię”. Obszerniejszy komentarz dałem wyżej. Niemniej powtórzę – zwrócenie uwagi na intonację, frazowanie (a więc narrację), technikalia (bo to one stoją za przyciemnianiem barwy), piony w orkiestrze, wyciśniętą emisje tenora itd. to są argumenty. A że szkoda, iż drukowana recenzja ma swoją objętość, mniejszą niż by się chciało – prawda.

    • marmarbog

      Posłuchałem. Słyszę inaczej prowadzony głos u Pani Rehlis niż pamiętam. To nie jest „normalny” tor głosowy, dźwięk jest bardziej cofnięty i poprowadzony tak, że nie wszystkie alikwoty, które znam z tego głosu, są wzmocnione. Jak brzmi pełna, swobodna rura bez tricków z barwą, stoi tu:
      https://youtu.be/QqJF9TYYs40

        • Lemur

          Pani Oralia – głos jak dzwon, ale lekko glissuje, ze nie powiem – zawodzi)))))), Ebe Stignani brzmi bardziej płasko niż Agnieszka Rehlis. Ale percepcja, jak wiadomo, jest indywidualna i nie o to chodzi aby chwalić jednego wykonawcę kosztem innych. Z całym szacunkiem, ale ja właśnie ten tor dźwięku, którego Pan nie usłyszał rozpoznałem. To jest jak autograf tej śpiewaczki, dla której Verdi staje się teraz elementem emploi, co jest związane raczej ze zwiększeniem możliwości wokalnych i interpretacyjnych, niż z redukcją. W przypadku AR fakt ten jest doceniany w Sevilli, w Zurichu, Bernie, Dreźnie, w Essen, w Berlinie i innych, wymagających dla artystów, miejscach.

          • marmarbog

            Przyznam się, że uznanie, iż Dominguez zawodzi a Stignani (z nagrania na żywo z lat 40) śpiewa bardziej płasko niż Pani Rehlis nieco mnie zwalił z nóg. Podobnie jak uzasadnienie, że artystka jest doceniania w różnych miejscach. Z postawą psychofana nie da się dyskutować, bo człowiek z góry skazany jest na przegraną. Ale niestety, nie jest to dobre dla samej śpiewaczki. Zresztą doskonale obrazują to reakcje na jej profilu FB na recenzję z tego Requiem.
            Takie przyciemnione prowadzenie dźwięku nie jest autografem śpiewaczki, bo wcześniej go zwyczajnie nie było. Tak, jak zgadzam się z Recenzentką, że na to przyciemnianie należało zwracać uwagę, tak samo zgadzam się z nią, że prowadzenie narracji czy intonacja są w porządku. Walka o to, żeby nie było pół krytycznego słowa przykrywa to, co jeszcze wydarzyło się w trakcie tego koncertu.
            I tak, jak Recenzentka nie zgłaszała zastrzeżeń pod tym kątem w innych, bardzo pozytywnych, recenzjach, tak ja sam -przy zachowaniu wszelkich proporcji – pisałem o AR entuzjastycznie i jest Ona artystką, którą bardzo cenię.

            Zastanawiam mnie za to jedno – różnica między artystami zagranicznymi czy takimi instytucjami operowymi jak Bayreuth a polskimi operami. Bayreuth nie ma problemu z akredytacją krytyków, którym nie wszystko się podoba. Z autopsji mogę powiedzieć, że artyści dzielą się recenzjami, w których wyłapano jakieś mankamenty i dziękują za to.

            U nas zdanie krytyki ściąga hejt i potrzebę obrony, jakby ktoś ruszał na wojnę.

  5. Lemur

    Pomijam „komplement” w rodzaju „psychofana”. Ludzie mają demokratyczne prawo słyszeć różne rzeczy w tym samym wykonaniu. Nie będę demaskował autorytetów, ale podobne zdanie na temat tych nagrań Dominguez i Stignani mam po ich wysłuchaniu nie tylko ja, co by świadczyło, że jestem psychicznie zdrowy)))))))) Co do krytyki.Wcale nie chodzi o to czy „podoba się” czy nie. Jeżeli czytający napisałby recenzję inaczej, innym językiem, w innych PROPORCJACH akapitów, to wcale nie znaczy, że omawiana recenzja jest „do bani”. Można mieć inne zdanie o recenzji, zachowując pełnię władz umysłowych i emocjonalnych. Amen.

    • Otóż to. Amen. Na tej stronie pojawiło się dotychczas 529 (słownie: pięćset dwadzieścia dziewięć) wpisów, z czego mniej więcej połowa (tak właśnie, połowa) to recenzje wydarzeń o znacznie większym ciężarze gatunkowym i utrzymanych przeważnie na dużo wyższym poziomie niż wałkowany do upadłego koncert w Filharmonii Narodowej. Gorąco zachęcam do wyrobienia sobie zdania o moim pisarstwie muzycznym na podstawie nieco szerszego materiału dowodowego – zwłaszcza recenzji, których język i proporcje ustalam sama, niezobligowana profilami konkretnych tytułów prasowych. Bardzo proszę o zamknięcie tej najwyraźniej jałowej dyskusji. Pozdrawiam serdecznie i przypominam, że komentatorzy są gośćmi na mojej stronie. Proszę nie nadużywać cierpliwości gospodyni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *