Kroki w nieznane

Pomyślałam sobie, że wbrew okolicznościom muszę podtrzymać rubrykę poświęconą wędrówkom operowym. Nie potrafimy żyć bez teatru, bez kontaktu z żywymi wykonawcami, bez karmionego wyobraźnią świata ułudy. Przynajmniej tak nam się dzisiaj wydaje, a że sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, trzeba się przygotować na długie czekanie i niespodziewane zwroty akcji. Czesi zapowiedzieli, że spróbują rozruszać życie muzyczne już w czerwcu. Profesor Gerald Hauk, klimatolog i przewodniczący Niemieckiej Akademii Przyrodników Leopoldina, sugeruje kanclerz Angeli Merkel, że wszelkie wydarzenia publiczne – w tym koncerty i przedstawienia operowe – powinny zostać bezwzględnie odwołane w perspektywie półtorarocznej. Zobaczymy, jak będzie. Na razie obydwie propozycje wydają mi się równie nierealne. Wariant czeski zakłada koncerty z udziałem najwyżej pięćdziesięciu słuchaczy na widowni. Wariant niemiecki – bezlitosne zamrożenie wszelkiej aktywności artystycznej na bez mała dwa sezony.

Próbujemy się pocieszać rejestracjami z domowego archiwum, śledzimy darmowe streamingi, wśród których od czasu do czasu pojawiają się prawdziwe perełki, serce nam rośnie na widok inicjatyw zamkniętych w domach muzyków, którzy nie tracą ze sobą kontaktu dzięki dobrodziejstwom współczesnej technologii. Jeszcze nam się nie przejadło: i dobrze, jest czas nadrobić zaległości, opanować całkiem inny model odbioru, wykorzystać szansę wgłębienia się w szczegóły, które umknęłyby naszej uwagi w konfrontacji z żywym wykonaniem. Upiór rządzi się własnymi prawami – zanim nadejdzie nieunikniona pora wspomnień, podzielę się z Państwem kilkoma refleksjami na temat wyjazdów, które z oczywistych względów nie doszły do skutku.

Nidarosdomen w Trondheim. Fot. globtroter.pl

Na początek wyprawa, która miała być jedną z najpiękniejszych w całym sezonie. Na pobyt w norweskim Trondheim zarezerwowałam sobie aż cztery dni. Chciałam zwiedzić wzdłuż i wszerz to miasto nad Trondheimsfjorden, trzecią co do wielkości zatoką Morza Norweskiego, która rozciąga się na dystansie 130 kilometrów od gminy Ørland aż po gminę Steinkjer. Historia tutejszego osadnictwa sięga w głąb tysiącleci. W 966 roku – tym samym, kiedy przyjął chrzest Mieszko I – król Olaf I Tryggvason założył tu stolicę wikińskiej Norwegii, którą to rolę miasto spełniało do 1217 roku. Od połowy XII wieku aż do ucieczki ostatniego arcybiskupa w 1537 roku Nidaros – bo tak brzmiała dawna nazwa Trondheim – było siedzibą katolickiego arcybiskupstwa Norwegii. W 1152 rozpoczęto budowę gotyckiej katedry Nidarosdomen, wzorowanej na angielskiej katedrze w Canterbury. Świątynia, po dziś dzień największa w całej Skandynawii, wielokrotnie wstawała z popiołów. Swój obecny kształt zawdzięcza odbudowie według projektów Heinricha Ernsta Schirmera i Christiana Christiego, ukończonej niespełna dziewiętnaście lat temu.

Olavshallen w Trondheim. Fot. tso.no

Udało mi się zarezerwować nocleg w maleńkim pensjonacie na terenie plebanii katedry, kilkaset metrów od Olavshallen, siedziby Trondheim Symfoniorkester & Opera, założonej w 1909 roku z inicjatywy tutejszej loży masońskiej. W ostatnich latach zespół prowadzili między innymi Daniel Harding i Krzysztof Urbański, po którym schedę w 2017 roku przejęła południowokoreańska wiolonczelistka i dyrygentka Han-Na Chang. Salę koncertową imienia Olafa II Świętego otwarto w 1989 roku, kilkanaście miesięcy po położeniu kamienia węgielnego przez króla Olafa V. Stosunkowo niewielka, przeznaczona dla 1240 słuchaczy, służy zarówno publiczności koncertowej, jak i operowej. W połowie marca miała tu rozbrzmieć Walkiria – pod batutą Patrika Ringborga, jednego z najwyżej cenionych szwedzkich specjalistów od Wagnera, starszego brata skrzypka i dyrygenta Tobiasa, który tydzień temu, z pustego kościoła w Sztokholmie, pokierował zdalnym wykonaniem wstępu do poematu symfonicznego Tako rzecze Zaratustra Ryszarda Straussa przez czterdziestu muzyków angielskiej orkiestry Opera North.

Zdjęcie z ostatnich prób do Walkirii w Trondheim. Fot. tso.no

Właśnie takich przedsięwzięć będzie mi najbardziej brakowało – inicjowanych przez prawdziwych entuzjastów, z udziałem niewielkiej widowni i doborowego grona wykonawców. W Walkirii z Trondheim miała wystąpić czołówka śpiewaków skandynawskich, którzy niosą palmę pierwszeństwa w wykonawstwie muzyki Wagnera co najmniej od czasów chwały Kirsten Flagstad. Ich wysiłki mieli wesprzeć wokaliści brytyjscy – wciąż niedoceniani kontynuatorzy tradycji wagnerowskiej, do której roszczą sobie prawa choćby z tytułu małżeństwa Siegfrieda Wagnera z Angielką Winifried Williams, szefową festiwalu w Bayreuth od 1930 roku, matką Wielanda i Wolfganga, odnowicieli Festspiele po II wojnie światowej. Przygotowania wstrzymano na kilka dni przed premierą, już na etapie prób kostiumowych. Zachowały się zdjęcia i obietnica, że zarząd Trondheim Symfoniorkester spróbuje wskrzesić zduszoną w zarodku inicjatywę jeszcze tej jesieni. Nie wiadomo, jak będzie, zwłaszcza że szwedzcy sąsiedzi Norwegii konsekwentnie prowadzą własną politykę walki z koronawirusem, która może skutecznie pokrzyżować plany kulturalne całego regionu. O tym porozmawiamy za kilka miesięcy, jeśli los pozwoli, a już wkrótce – relacja z pewnej niedoszłej podróży do Nadrenii-Północnej Westfalii. Uważajcie na siebie, Kochani – przecież i od nas zależy, czy spotkamy się kiedyś na operowych ścieżkach.

4 komentarze

  1. Jan W.

    Nie traćmy nadziei.
    Już na oko widać, że sala ma więcej niż 350 miejsc. Jest ich dokładnie 1212.
    Pozdrawiam – JW

    • Ooo, dziękuję, wiedziałam, że My Obie możemy liczyć na siebie nawzajem ;) No to zafundowałaś mi fotograficzną wycieczkę do Trondheim, tym większą mam nadzieję, że kiedyś jednak tam dotrę! Sprawozdań z nieodbytych podróży niestety będzie więcej – ale przynajmniej okazja do sprzedania kilku ciekawostek o historii miejsc. Jak się nie ma co się lubi… Trzymaj się tam po drugiej stronie Wisły, damy radę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *