Sa voix tendre et sonore

„On wchodzi na te swoje niebiańskie wyżyny mikstem, a jakiś osioł z długimi uszami twierdzi, że to falset” – zżymał się jeden z komentatorów wątku poświęconego sztuce wokalnej ostatniego z wielkich francuskich ténors légers. Osłowi zapewne pomyliło się falsetto z falsettone, techniką polegającą na swobodnym wykorzystaniu tak zwanego voce mista w samej górze skali, powyżej osławionych „tonów przejściowych”, których pokonanie u źle wyszkolonych śpiewaków kończy się właśnie popadnięciem w zapowietrzony, ubogi w alikwoty falset. Tymczasem dowcip polega na tym, żeby wziąć te góry głosem mieszanym, umiejętnie łącząc walory rejestrów piersiowego i głowowego. Mało który tenor liryczny w ogóle potrafi to zrobić. Ci, którzy opanowali technikę śpiewu jednorejestrowego, rzadko olśniewają urodą najwyższych dźwięków. Ten, o którym mowa, wchodził na niebiańskie wyżyny mikstem nieskazitelnym: ba, umiał w tym niebie śpiewać pianissimo, zachowywać finezję brzmienia i subtelnie cieniować frazę.

Urodził się 2 kwietnia 1928 w Monte Carlo, z francuskiej matki i ojca Meksykanina. Nazywał się Fernand Albert Vanzo i od małego chciał zostać księdzem, nic więc dziwnego, że z zapałem udzielał się w chórze kościelnym. Jego ambitne plany pokrzyżowała wojna: rodzina Vanzo przeniosła się do Aix-les-Bains we francuskiej Sabaudii, Fernand Albert niepostrzeżenie został Alainem, nauczył się grać na perkusji i akordeonie i zaczął wspierać najbliższych dochodami z występów w miejscowych tancbudach i kabaretach. Próbował też sił jako śpiewak w teatrzykach muzycznych. W wieku osiemnastu lat trafił do swojej pierwszej nauczycielki, niejakiej pani Audouard, która ponoć przez rok kazała mu ćwiczyć wokalizy i nie pozwoliła przygotować choćby jednej arii, aż opanuje podstawy emisji i poprawnej artykulacji. Opłaciło się. Mimo że po przeprowadzce do Paryża wciąż musiał czerpać dochody z gry w orkiestrze cygańskiej i nie zdołał podjąć systematycznych studiów, w sezonie 1951/52 trafiła mu się nie lada okazja: został dublerem baskijskiego gwiazdora Luisa Mariano w operetce Le Chanteur de Mexico na deskach Théâtre du Châtelet i zaczął brać lekcje u Rolande Darcoeur. Trzy lata później wygrał konkurs wokalny w Cannes i dostał angaż w Réunion des théâtres lyriques nationaux (RTLN), powołanej w styczniu 1939 roku, żeby zapewnić płynność finansową i odpowiedni poziom artystyczny dwóch scen paryskich: Opéra Garnier i Opéra-Comique.

Przez pewien czas śpiewał ogony. Krytyka dostrzegła go dopiero w 1955 roku, na prapremierze Numance, tragedii lirycznej Henry’ego Barrauda na motywach Cervantesa. Wstępem do prawdziwej kariery okazały się jednak występy w partiach Księcia Mantui na deskach Opéra de Paris i Géralda w Lakmé w Opéra-Comique. Dyrektorzy obydwu teatrów zaczęli obsadzać Vanzo w typowo francuskim repertuarze lirycznym, od Nadira w Poławiaczach pereł, poprzez Des Grieux w Manon Masseneta, skończywszy na Fauście Gounoda. Wkrótce nadeszły role w operach włoskich i w dziełach Mozarta, których Vanzo nie znosił z całego serca, mimo że zdawał się do nich stworzony – młodzieńcze występy w partii Don Ottavia wspominał później jako największy koszmar życia, a niechęć do swojego bohatera, nudnego ponoć jak flaki z olejem, przeniósł na całą twórczość Wolfganga Amadeusza. W 1961 roku zadebiutował w Covent Garden u boku Joan Sutherland (jako Edgardo w Łucji z Lammermooru). Cztery lata później wystąpił w Lucrezii Borgii Donizettiego na koncercie w nowojorskiej Carnegie Hall, który przeszedł do annałów z całkiem innego powodu: niedysponowaną Marylin Horne w ostatniej chwili zastąpiła Montserrat Caballé, której triumf w partii tytułowej – nagrodzony blisko półgodzinną owacją na stojąco – otworzył jej wrota światowej kariery. Choć Alain Vanzo dużo śpiewał za granicą, między innymi w Neapolu, Barcelonie, Bilbao, Miami, Filadelfii, Waszyngtonie i Santiago de Chile, jego sztuka wokalna wciąż pozostawała w cieniu dokonań popularniejszych kolegów po fachu. Na koncercie zorganizowanym w stulecie urodzin Carusa w 1973 roku dłużej oklaskiwano Maria Del Monaco i Luciana Pavarottiego. W Stanach Zjednoczonych większym uznaniem cieszyli się Alfredo Kraus i Nikolai Gedda. Kariera Vanzo ograniczała się w dużej mierze do scen francuskich, choć i na tym polu przyszło mu stawić czoło rywalowi tej miary, co Henri Legay.

33581739

Alain Vanzo jako Wilhelm Meister w Mignon Ambroise’a Thomasa na scenie Opéra-Comique (1964).

Na szczęście w sukurs przyszła mu fonografia. Niezwykły głos Vanzo – swobodny w górze, świetlisty i pełen mocy, idealnie wyrównany w rejestrach – w połączeniu z niepospolitą muzykalnością, elegancją kształtowania frazy i charakterystyczną pokorą wobec wskazówek zawartych w partyturze, stworzyły zeń idealnego odtwórcę partii w operach francuskich. Wśród jego najlepszych nagrań znalazły się między innymi rejestracje Lakmé z Joan Sutherland pod dyrekcją Richarda Bonynge’a (Decca), Mireille Gounoda z Mirellą Freni i Poławiaczy pereł u boku Ileany Cotrubas (EMI), Mignon Thomasa z Marylin Horne (CBS/Sony) oraz La Périchole Offenbacha z Régine Crespin (Erato). Warto też wspomnieć o jego udziale w nagraniach dwóch rarytasów z dorobku Masseneta: La Navarraise pod batutą Antonia de Almeidy i Le Jongleur de Notre-Dame z Rogerem Boutry. Vanzo nigdy oficjalnie nie wycofał się z życia koncertowego: śpiewał jeszcze po sześćdziesiątce, dużo występował w telewizji francuskiej, która dotąd nie opublikowała zachowanych w archiwach materiałów. Nie porzucił gry na akordeonie i fortepianie, próbował też swoich sił jako kompozytor: napisał między innymi operetkę Pêcheur d’Etoile, wystawioną w 1972 roku w Lille, oraz operę Les Chouans, która doczekała się premiery dziesięć lat później w Awinionie. Zmarł w wieku niespełna siedemdziesięciu czterech lat, w styczniu 2002 roku, wskutek komplikacji po wylewie krwi do mózgu. Osierocił żonę Pierrette, która spędziła z nim przeszło pół wieku, syna Philippe’a i wnuka Geoffraya.

Co tkwiło u sedna stosunkowo niewielkiej popularności Vanzo poza Francją, gdzie jedni czczą go jako ostatniego przedstawiciela wymarłej szkoły śpiewu tenorowego, inni zaś twierdzą, że jego sztuka spina klamrą wielką tradycję spod znaku Georgesa Thilla z dokonaniami młodszych kontynuatorów, z Robertem Alagną na czele? Nieumiejętność odnalezienia się w repertuarze innym niż francuski? Niechęć do Regieoper i coraz popularniejszego w Europie systemu stagione? Pogarda dla twórczości Mozarta? Zbyt wygórowane żądania finansowe? Konsekwentne odrzucanie ról, które nie pasowały do jego głosu albo do których jeszcze nie dojrzał? A może słabość do wyśmiewanej przez wielu operetki?

Biografia artysty kryje w sobie zbyt wiele niejasności, by wysnuć z niej jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Być może Vanzo w głębi duszy cierpiał, że urodził się nie w porę, że z konieczności przyjdzie mu zabrać swoją tajemnicę do grobu. Nie był w tym odosobniony. Jego częsta partnerka sceniczna, młodsza o trzy lata Mady Mesplé, wzorzec lekkiej francuskiej koloratury, oddała mu znamienny hołd w wywiadzie dla „Le Monde”. Stwierdziła, że wraz ze śmiercią Vanzo przepadł cały obszerny rozdział historii tamtejszej opery.

16 komentarzy

    • Janusz Szymański

      Ten i inne obszerne fragmenty Don Carlosa z Alain’a Vanzo pod batutą Charles’a Bruck’a zostały opublikowane jako bonus do kompletnego nagrania tejże opery (w języku francuskim) dokonanego w roku 1976 pod dyrekcją Johna’a Matheson’a z udziałem m.in Josepha Roleau, Andree Turp’a, Edith Troemblay i Michele Vilma. Być może się mylę, ale chyba była to pierwsza kompletna rejestracja Don Carlosa w oryginalnej wersji językowej. Nagranie to zostało opublikowane m. in. na płytach Ponto/Mitridate

      • Pierwsze chyba było paryskie, z 1967 roku, pod Michelem Lecomte, z Georgesem Liccioni (też wartym grzechu tenorem). Można je ściągnąć choćby ze strony operapassion.com. Jest jeszcze amerykańskie nagranie z Bostonu, pod batutą Sarah Caldwell, też z 1973 roku, ale go nie znam.

  1. Janusz Szymański

    Dzięki za bardzo, jak zwykle, zajmujący tekst. W swoich zasobach fonograficznych znalazłem jeszcze godne uwagi nagranie Mireille z roku 1959 – Vanzo, Esposito i Bacquier, dyryguje Jules Gressier, oraz wymienione przez Panią rarytasy Masseneta, ale pod dyrekcją Pierre Dervaux – Le Jongleur de Notre-dame z roku 1973 i La Navarraise z roku 1963 pod Jean-Claude Hartemanem. Wszystko wydane przez Le Chant du Monde.

  2. Piotr Kamiński

    Z tymi Carlosami było akurat odwrotnie:

    Pierwszy jest Bruck z 1961 roku : Alain Vanzo, René Bianco, Xavier Depraz, Jacques Mars, Germaine Bonnet, Geneviève Macaux.

    Drugi – Pierre Michel LeComte z 1967 roku : Georges Liccioni, Matteo Manuguerra (Francuz z Tunezji), Jacques Mars, Marc Vento, Suzanne Sarroca, Lyne Dourian.

    W obu wypadkach są to wersje bardzo skrócone (u Brucka brak na przykład – pierwszej arii Eboli, ale nie tylko tego). Pierwsze nagranie opiera się na wersji czteroaktowej, drugie zawiera drugą część I aktu (od myśliwych i wejścia Carlosa).

    W drugim panie są dużo lepsze, reszta mniej więcej wyrównana (Liccioni to znakomity śpiewak, niedawno zmarły), choć zestaw Depraz/Mars dużo lepszy od późniejszego Mars/Vento. Obszerne fragmenty obu pojawiają się na tubie, choć zmiennie (znikł na przykład fantastyczny duet Filipa z Inkwizytorem 1961).

    Najważniejsze jest to, że oba nagrania stosują ostateczną wersję partytury (1884), ale przy zachowaniu języka oryginału, co na płytach figuruje poza tym wyłącznie w znakomicie wymyślonej i przygotowanej i fatalnie zaśpiewanej wersji Abbado (DG). Cała dyskografia opiera się na przekładzie włoskim, co jest chyba jedynym takim przypadkiem w historii.

    Tym samym, te dwa cykle stanowią w sumie jedyny i przez to bezcenny ślad fonograficzny autentycznego, ostatecznego Don Carlosa. Radio Francuskie do tej pory nie zdobyło się na ich reedycję i publikację – a mieszczą się one bez trudu na 4 CD (co dodatkowo wskazuje na zasięg skrótów). Krążą tylko, wspomniane wyżej, fragmenty spiratowane po ich odtworzeniu w programie radiowym.

    Wspomniana przez Pana Janusza Szymańskiego wersja Mathesona zawiera – w bardzo dobrym kształcie – kompletnego Don Carlosa paryskiego z 1866 roku, to jest sprzed premiery i skreślenia pierwszej sceny I aktu, niezbędnej dla zrozumienia całej intrygi.

    Dwa aspekty zabawne: jest to jedyna opera, którą w Operze Paryskiej gra się w przekładzie na język obcy. Smetanę po czesku, Borysa po rosyjsku, Rogera po polsku – ale Carlosa po włosku.

    A nieznajomość/nieświadomość rzeczy sięga we Francji tak głęboko, że kiedy 25 lat temu Fayard publikował wielki przewodnik po operach Verdiego, libretto wydrukowano w odwrotnym układzie (czyli włoski po lewej, na miejscu oryginału, francuski po prawej, na miejscu przekładu) i wydawca nie dał sobie tego wyperswadować, a dyskograf Carlosa, skądinąd poważny znawca opery, napisał z całą powagą, że Abbado nagrał „francuski przekład wersji włoskiej”… Założyłbym się, że nagrywając oryginał, zarówno Bruck, jak LeComte też byli pewni, że nagrywają przekład, bo w tamtych czasach radio francuskie nagrywało wiele oper „obcych” w wersji francuskiej.

    • Ha, to nie odwrotnie, tylko piszesz o jeszcze starszym pod Bruckiem, o którego istnieniu (nagrania, nie Brucka) nie miałam pojęcia. Por. mój komentarz wyżej, pod pierwszym wpisem pana Janusza. Jak masz, to poproszę :) A do Liccioniego w Atlasie w swoim czasie dojdziemy.

  3. Krzysztof Dix

    Właśnie w swoich zbiorach odnalazłem pirackie nagranie, które uważałem za bezpowrotnie zaginione, a którego w Internecie, bezpłatnie, znaleźć już chyba nie sposób. Chodzi o „Carmen” z Paryża z 1982 z Vanzo i Berganzą pod dyr. Phillipe-Navarro. Vanzo jest tam zupełnie olśniewający (chyba najlepszy Jose, jakiego słyszałem) i żal człowieka ogarnia, że w studiu Berganzie towarzyszył wielki, ale niestylowy, Domingo. Spróbuję umieścić to na YT na złość tym, którzy nagraniem tym handlują, choć ręki do jego powstania nie przyłożyli. Jak tylko to zrobię, zamieszczę link tu, w komentarzach, ku uciesze wszystkich zainteresowanych.

    Pozdrawiam serdecznie Gospodynię tego wspaniałego bloga :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *