Malá ochutnávka, jak mawiają Czesi

Przegapiliśmy w Polsce już tyle ważnych rocznic – między innymi setne urodziny Brittena – że nie ma co liczyć na uzupełnienie ubożuchnych repertuarów naszych scen, nawet na fali obchodów na cześć. Oswoiłam się z myślą, że mojego ulubionego Janaczka, któremu w lipcu stuknęło sto sześćdziesiąt lat, będę czcić w domu przy głośnikach albo tam, gdzie jego opery cieszą się zasłużoną popularnością nie tylko w latach jubileuszowych. Najprościej zacząć od Brna, miasta, w którym kompozytor spędził przeszło czterdzieści lat i stworzył swoje największe arcydzieła. Zwłaszcza że organizatorzy IV Międzynarodowego Festiwalu Muzyczno-Teatralnego Janáček Brno, organizowanego pod dyrekcją Evy Blahovej, dyrektor tutejszej opery, przygotowali w tym roku bardzo ciekawy program, w którym znalazły się między innymi dwie Jenufy (z Grazu i Zagrzebia), „miejscowa” Věc Makropulos oraz dwie inscenizacje Lisiczki Chytruski.

Mój wybór padł na tę ostatnią, nigdy niewystawianą w Polsce operę, ukochaną przez samego Janaczka na równi ze szczególnie mu bliską Jenufą – do tego stopnia, że zażyczył sobie odegrania sceny finałowej na własnym pogrzebie. Lisiczka jest kolejnym – po Katii Kabanowej – operowym hołdem dla Kamili Stössl, w której kompozytor zakochał się bez pamięci już w 1917 roku i która z pewnością odegrała w jego życiu znacznie donioślejszą rolę niż odwrotnie. Fakt jednak faktem, że towarzyszyła mu – choćby na odległość – do ostatnich chwil i stała się muzą jego najwybitniejszych osiągnięć, także Mszy głagolickiej, Zapisków tego, który zniknął, Sinfonietty i słynnego II Kwartetu, opatrzonego podtytułem Listy intymne.

W Lisiczce, bardzo poważnej operze komicznej, Kamila przybrała postać zadziornej, kochającej wolność lisicy, znanej mieszkańcom Brna z gazetowej opowieści Rudolfa Těsnohlídka, publikowanej w odcinkach na łamach „Lidovych novin” z pamiętnymi ilustracjami Stanislava Lolka. Niejednoznaczna stylistycznie historia – coś pośredniego między baśnią dla dzieci a przewrotną satyrą – w operze Janaczka zyskała jeszcze bardziej złożony kształt przypowieści o nieprzerwanym cyklu życia, śmierci i miłości. Skomplikowanej także pod względem muzycznym, kompozytor żongluje bowiem na przemian konwencją opery, baletu, pantomimy i poematu symfonicznego, zacierając granice między światem ludzkim a zwierzęcym, spinając całość tej eksperymentalnej partytury mnóstwem uwodzicielskich, nawracających motywów, symbolizujących poszczególnych bohaterów dramatu i targające nimi emocje.

14_liska

Przygody Lisiczki Chytruski z Narodniho Divadla w Pradze. Scena z I aktu. Fot. Hana Smejkalova

Nie mogłam sobie odmówić przyjemności obejrzenia spektaklu Teatru Narodowego w Pradze, w reżyserii Ondřeja Havelki, z którego pięknym rzemiosłem, olśniewającą wyobraźnią i wspaniałym poczuciem humoru miałam okazję zetknąć się po raz pierwszy dziesięć lat temu, przy okazji premiery Nagano Martina Smolki, opery ni mniej ni więcej, tylko o zwycięstwie czeskiej drużyny hokejowej na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Japonii. Wtedy popłakałam się ze śmiechu. Teraz, w Brnie, najpierw zaśmiewałam się do łez, żeby na koniec popłakać się ze wzruszenia. Zanim podzielę się z Państwem wrażeniami z praskiej Lisiczki przy okazji większego tekstu o samej operze i historii jej wystawień, przygotowywanego dla magazynu „Teatr”, chciałam zwrócić uwagę na dwa godne zapamiętania nazwiska śpiewaków: Alžběty Poláčkovej w partii głównej protagonistki oraz Svatopluka Sema w roli Leśniczego, dzięki którym Lisiczka, przy walnym współudziale reżysera, złożyła się w bardzo spójną narrację o konieczności pogodzenia się z nieuchronnym biegiem rzeczy, decydującym w równej mierze o losie lisów, ludzi, żab i królików.

Zwolennicy reżyserii progresywnej są zdania, że w konwencję teatralną Narodniho Divadla trzeba wpuścić trochę świeżego powietrza. Na miejscu prażan trzymałabym okna szczelnie zamknięte. Od przeciągów można się przeziębić i nabawić przykrego strzykania w uszach.

9 komentarzy

  1. Słowiński

    Mam szczególnie ciepły stosunek do tej opery, gdyż był to „debiut sceniczny” mojej córki. W wieku 5 lat była skaczącą po scenie Żabką! :-) (jest dokumentacja fotograficzna, a jakże!). Żałuję, że nie zobaczyłem inscenizacji w Brnie, ale miło przeczytać, że doświadczyła Pani tak pozytywnych wrażeń!

  2. Piotr Deptuch

    Nie wiem czy Pani wie (pewnie tak), że David Pountney uważa Lisiczkę Chytruskę – operę, którą kocham ponad życie_ za jedno z najbardziej awangardowych i teatralnie radykalnych dzieł w całej historii operowego gatunku (mówił o tym w długim, poświęconemu Janaczkowi wywiadzie dla BBC3), dlatego bardzo jestem ciekaw większego tekstu poświęconemu wystawieniom tego dzieła, które wielu ignorantów uważa za ekscentryczną burleskę skomponowaną dla ……na własnie dla kogo?

    • Dobry wieczór, nareszcie u nas! Bardzo dziękuję, że Pan mi przypomniał, bo szczerze mówiąc, wyleciało mi to zupełnie z głowy, posłucham sobie raz jeszcze tego wywiadu. Pountney pod tym względem z naszych, Janaczka uwielbia, całkiem niedawno mówił, że młodzi ludzie powinni od niego zaczynać swoje doświadczenia z operą – ze względu na duże szanse, że się „odnajdą” w Janaczkowej narracji i utożsamią z postaciami.
      Ten mój tekst nie będzie tak „większy”, jak byśmy sobie oboje tego życzyli, ale nadrobię z czasem w Upiorze. Dokąd też kiedyś trafią moje rozważania o dynamice rozwoju postaci w Jenufie. Tak czy inaczej, jeszcze trochę w Janaczku posiedzę, bardzo tam ciekawie.

  3. Piotr Kamiński

    Sem śpiewa regularnie Don Giovanniego w jego (tj. Giovanniego) macierzystym Stavovskim Divadle, w bardzo ładnej inscenizacji dwugłowego kolektywu SKUTR. Najbliższy spektakl 4 grudnia.

    A fakt, że Lisiczki nie wystawił dotąd żaden polski teatr – nikogo dziwić nie powinien. Miłość do trzech pomarańczy też wystawiliśmy po raz pierwszy w tym roku (szkoda, można było wytrzymać do setnej rocznicy prapremiery….), a Z domu umarłych i Billy Budda – wciale.

    • Do Pragi jechać, jeśli nawet nie 4 grudnia, to wkrótce trafi się następna okazja, w Stavovskim Divadle grają Don Giovanniego regularnie, co najmniej cztery razy w miesiącu. Ja widziałam poprzednią, bardziej tradycyjną inscenizację, z dziesięć lat temu, obcowanie z tym arcydziełem w „mateczniku” to naprawdę wyjątkowe przeżycie. Na Festiwalu w Brnie Svatopluk Sem śpiewał też Jaroslava Prusa we wspomnianym spektaklu Věc Makropulos – podobno bajecznie.
      A co do drugiego akapitu – czy ja się dziwię? Mnie tylko szlag trafia :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *