Wakacje powoli dobiegają końca, choć dla Upiora to zwykle czas bardzo intensywny. Wkrótce relacja z Innsbrucker Festwochen w wersji dla czytelników anglojęzycznych, za nią podsumowanie wrażeń z tegorocznego festiwalu wagnerowskiego w Bayreuth – a tymczasem postanowiłam podzielić się z Państwem muzyczną historią Katowic. Podstawą tego tekstu był odrobinę dłuższy esej dla jednego z nieistniejących już czasopism katowickich, napisany z okazji jubileuszu 150-lecia miasta.
***
„Środowisko śląskie jest bardzo takie kulturalne, bardzo dąży do kultury, jak pani widzi, ja mam pianino, moja mama miała pianino, moja babcia miała pianino, no, moja teściowo ma pianino, wszyscy na czymś grają. Mój ojciec był księgowym, grał na skrzypcach, moja siostra na pianinie, na altówce, inne rodzeństwo na mandolinach; śpiewałam, takie zawsze były koncerty i to należało do tradycji Ślązaków, tu było taką tradycją, mąż się uczył na pianinie, moja szwagierka się uczyła na pianinie, teraz mój synek też się uczył, ale zbagatelizował sobie, moja córka się uczy i umi grać, nie wyobrażamy sobie innego życia, zawsze tam, gdzie śpiewają, tam jest pokój i radość, i coś się tworzy, to uspokajało ludzi, to bardziej przybliża ludzi”.
W burzliwych dziejach Katowic nieraz trzeba było ludzi uspokajać; przybliżyć nie zawsze się dało. Konfliktów w dziejach miasta nie brakło, nawet w czasach całkiem najnowszych. Powoli zaczynamy oswajać się z myślą, że Katowice jako jednostka przestrzenna są miastem niemieckim, którego strukturę społeczną kształtowali jednak nie tylko Niemcy, ale też Ślązacy i Żydzi. Nie byłoby nowoczesnych Katowic, gdyby wsi o tej nazwie nie kupił niemiecki wzbogacony sztygar Franz Winkler, gdyby zarządca jego dóbr Friedrich Wilhelm Grundmann wraz ze swoim zięciem Richardem Holtzem nie wystarali się o nadanie Katowicom praw miejskich i podciągnięcie linii kolejowej, która umożliwiła dynamiczny rozwój osady, gdyby w początkach XX wieku żydowscy wspólnicy Fielder i Glaser nie postawili tu największego wówczas na Górnym Śląsku młyna zbożowego, gdyby w okresie międzywojennym nie działał tu wybitny architekt Tadeusz Michejda – legionista i powstaniec śląski, współtwórca gmachu Urzędu Wojewódzkiego.
Gmach Śląskiego Konserwatorium, w czasie okupacji przemianowanego na Höhere Landesmusikschule. Zdjęcie z 1941 roku, w zasobach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej
Pomijając jednak trudne kwestie wieloletniej germanizacji Górnoślązaków, plebiscytu z 20 marca 1921 roku, w którym aż 85 procent mieszkańców Katowic opowiedziało się za pozostaniem w Niemczech, autonomii Górnego Śląska w II Rzeczpospolitej i okupacji niemieckiej, kiedy Katowice stały się siedzibą władz okręgowych NSDAP – śląska tożsamość była zawsze specyficzna i po wszystkich stronach uwarunkowana okolicznościami. Nie było tu nigdy „prawdziwych” Polaków – bo Ślązacy byli konserwatywni, przywiązani nade wszystko do etosu pracy i rodziny, niechętni zmianom, których poniekąd słusznie się obawiali. Nie było też „prawdziwych” Niemców, bo ci katowiccy czuli się zawsze głębiej związani z regionem niż z Rzeszą, a ich „niemieckość” była w dużej mierze uwarunkowana względami gospodarczymi i cywilizacyjnymi.
Nic więc dziwnego, że w tej wspólnocie – gdzie podziały językowe, narodowościowe i religijne szły często w poprzek rodzin – najłatwiej było dogadać się przez muzykę. W karczmach piwnych była golonko, modro kapusta, śledziki i tańcowanie przy akordyłonie. W 1873 roku przy ulicy Karlsstrasse powstał gmach Reichshalle z salą koncertową zbudowaną z inicjatywy berlińskiego chórmistrza Oskara Meistera, gdzie 27 października 1901 roku wystąpił Ignacy Jan Paderewski. Chóry rosły jak grzyby po deszczu, wśród nich Meister’scher Gesangverein, prowadzony od 1919 roku przez Fritza Lubricha, który działał w najlepsze w autonomii międzywojennej i miał w swoim repertuarze między innymi utwory Szymanowskiego. Związek Śląskich Kół Śpiewackich, powołany do życia w 1910 roku w Bytomiu, dwanaście lat później znalazł stałą siedzibę w Katowicach. Przy tutejszych kopalniach węgla kamiennego kwitły chóry i orkiestry dęte. Potem nadeszły czarne lata okupacji nazistowskiej.
Jeśli ktoś chciałby dociec przyczyny nagłego odrodzenia i rozkwitu życia muzycznego w powojennych Katowicach, nie powinien sięgać do źródeł oficjalnych, gdzie wciąż można przeczytać, że „po wyzwoleniu w 1945 roku miasto odzyskało dawne znaczenie jako ośrodek przemysłowy i administracyjny. Przykrym, trzyletnim epizodem była zmiana nazwy Katowic na Stalinogród w 1953 roku”. Rzeczywistość była znacznie bardziej skomplikowana. Do wielokulturowego obrazu miasta sprzed okupacji dołożyły się władze PRL, wysiedlając z Górnego Śląska kilkaset tysięcy rodowitych Ślązaków. Żeby przeciwdziałać rzekomej „germanizacji” regionu, zakazywano posługiwania się ślōnskŏ gŏdką w szkołach i urzędach. „Hitlerowscy synowie” musieli zmagać się z naporem napływowych „goroli”, czyli ludności nieśląskiej, z którą siłą rzeczy zaczęli się jakoś układać i z wolna wchodzić także w osobiste relacje. Do i tak skomplikowanej górnośląskiej układanki przybyła nowa kategoria „krojcoków” – mieszańców, którzy rozpoczęli trudny proces asymilacji w zamkniętej społeczności Ślązaków, mówiących często o sobie: „my tu sóm dla nas samych”.
Siedziba Polskiego Radia w Katowicach wkrótce po otwarciu w 1937 roku. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
I znów z pomocą przyszła muzyka, choć pierwsze decyzje urzędników były z pewnością ideologiczne. Razem z falą ludności napływowej, która przyjechała na Śląsk za chlebem, do stolicy województwa ściągnęli wybitni artyści, którzy odtąd mieli tworzyć wizerunek Katowic jako jednego z prężniejszych ośrodków „rdzennie” polskiej kultury. W marcu 1945 roku reaktywowano w Katowicach Wielką Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia, powstałą w 1935 roku w Warszawie z inicjatywy Grzegorza Fitelberga, który prowadził ją do wybuchu II wojny światowej. Z początku na czele zespołu stanął Witold Rowicki, dwa lata później, po powrocie z zagranicy, dyrekcję przejął ponownie Fitelberg. Również w 1945 roku, 1 kwietnia, ruszyła Filharmonia Śląska – z siedzibą w dawnej Reichshalle. Pierwszy koncert filharmoników odbył się 26 maja. W 1953 roku Stanisław Hadyna stworzył jedno z czołowych przedsięwzięć propagandowych PRL – zespół folklorystyczny „Śląsk”, który zadebiutował w Teatrze Śląskim w Katowicach 16 października 1954 roku, a pierwszy występ oficjalny dał kilka tygodni później w warszawskiej Hali Mirowskiej, z okazji obchodów 37. rocznicy rewolucji październikowej.
Niemal tuż po wojnie, bo 11 lutego 1945 roku, wznowiło działalność Śląskie Konserwatorium Muzyczne (w której gmachu podczas okupacji mieściła się Höhere Landesmusikschule pod kierunkiem wspomnianego już Fritza Lubricha), jeszcze w tym samym roku przemianowane na Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną. Dotychczasowe grono profesorów Konserwatorium uzupełnili prominentni „gorole”: pochodzący z Podola kompozytor i pianista Bolesław Woytowicz, warszawski kompozytor Ludomir Różycki, urodzony pod Sanokiem śpiewak Adam Didur i dyrygent Grzegorz Fitelberg. Sztygarzy i przodkowi odkurzali zapomniane instrumenty, hutnicy płukali gardła wodą z solą, żeby znów zbierać się po pracy na próbach amatorskich chórów i orkiestr i śmiać się z „basztardów”, że na szténder mówią jakoś nie po polsku, nazywając go pulpitem.
I nagle się okazało, że grunt przygotowany przez polskich, śląskich i niemieckich chórmistrzów, tradycję karczm piwnych i półamatorskich występów w Reichshalle jest nadspodziewanie żyzny i daje obfite plony. Mniej więcej połowa ojców-założycieli „polskiej szkoły kompozytorskiej” to absolwenci katowickiej PWSM. Henryk Mikołaj Górecki studiował kompozycję u Bolesława Szabelskiego – „gorola”, który uczył kontrapunktu w Konserwatorium Śląskim jeszcze przed wojną – i w 1958 zorganizował pierwszy w dziejach uczelni koncert monograficzny, oczywiście utworów własnych. Twórca słynnej III Symfonii, która zrobiła zawrotną karierę, także w świecie popkultury, wychował rzeszę młodszych kompozytorów, między innymi kojarzonych z tak zwanym pokoleniem stalowowolskim Eugeniusza Knapika, Andrzeja Krzanowskiego i Rafała Augustyna. Wojciech Kilar – ikona tak zwanego polskiego minimalizmu i płodny twórca muzyki filmowej – uczył się u samego Bolesława Woytowicza, u którego aspirował potem w Krakowie, skąd wyruszył wprost w świat: najpierw na Międzynarodowe Kursy Wakacyjne Nowej Muzyki do Darmstadt, później do Paryża, gdzie uzupełniał edukację jako stypendysta Rządu Francuskiego, uczęszczając na zajęcia legendarnej Nadii Boulanger. Uczniem Woytowicza był też wieczny outsider i buntownik Witold Szalonek, eksperymentujący z tradycyjnymi instrumentami, żeby uzyskać z nich niecodzienne brzmienia. W 1999 kompozytor został laureatem niemieckiej nagrody „Kulturpreis Schlesien” przyznawanej twórcom związanym ze Śląskiem. Konstelację wybitnych kompozytorów związanych z Akademią Muzyczną w Katowicach dopełnia Aleksander Lasoń, jeden z bardziej wyrazistych reprezentantów pokolenia stalowowolskiego, którego wspólnym przesłaniem jest sprzeciw wobec awangardy i twórcze nawiązanie do tradycji. Tymczasem do sławy pnie się nowe pokolenie katowickich twórców, na czele z uczniem Lasonia Aleksandrem Nowakiem, jednym z niewielu w Polsce kompozytorów zainteresowanych na serio formą operową.
Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia – która w 1999 roku zyskała miano Narodowej, czyli NOSPR – uchodzi dziś za jeden z najlepszych zespołów orkiestrowych w kraju. Po śmierci Fitelberga prowadzili ją między innymi Jan Krenz, Bohdan Wodiczko, Kazimierz Kord, Stanisław Wisłocki, Jacek Kaspszyk, Gabriel Chmura, Alexander Liebreich, Lawrence Foster i Marin Alsop. Orkiestra Filharmonii Śląskiej, kierowana niegdyś przez Stanisława Skrowaczewskiego i Karola Stryję, za długoletnich rządów drugiego z wymienionych mogła śmiało rywalizować z katowicką „radiówką”. Stryja – uczeń Grzegorza Fitelberga – był też inicjatorem Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów, zorganizowanego po raz pierwszy w 1979 roku i już trzy lata później zrzeszonego w Światowej Federacji Międzynarodowych Konkursów Muzycznych w Genewie.
Próba WOSPR pod batutą Witolda Rowickiego w studiu Polskiego Radia w Katowicach, 1947. Fot. z archiwum NOSPR
Do prawdziwych ambasadorów polskiego wykonawstwa należy powstały w 1978 roku Kwartet Śląski, którego wszyscy członkowie (Marek Moś oraz późniejszy prymariusz zespołu Szymon Krzeszowiec, Arkadiusz Kubica, Łukasz Syrnicki i Piotr Janosik) wywodzą się z AM w Katowicach. W latach 1993-2017 ansambl był organizatorem festiwalu „Kwartet Śląski i jego goście”, na którym gościł światową czołówkę interpretatorów muzyki kameralnej. Zasłużonym uznaniem cieszy się Zespół Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia, założony i kierowany od 1990 roku przez Annę Szostak, słynący przede wszystkim z prawykonań muzyki współczesnej.
Katowice i tak zresztą muzyką współczesną stoją: w 1996 roku z inicjatywy Aleksandra Lasonia powstała Orkiestra Muzyki Nowej, prowadząca od tamtej pory regularną działalność koncertową, najczęściej pod batutą Szymona Bywalca. Zespół jest stałym gościem festiwali Warszawska Jesień, Musica Polonica Nova we Wrocławiu i Śląskich Dni Muzyki Współczesnej, od 2001 roku przez ponad dekadę współorganizował też Festiwal Muzyki Nowej w Bytomiu. Życie muzyczne stolicy Górnego Śląska wciąż promieniuje na sąsiednie ośrodki. W Tychach działa Orkiestra Kameralna AUKSO, założona przez Marka Mosia, wspomnianego już prymariusza Kwartetu Śląskiego, znana także z udanych prób „pożenienia” muzyki nowej z jazzem i rockiem. Synowie Aleksandra Lasonia – Krzysztof i Stanisław – od lat podbijają słuchaczy kompozycjami z pogranicza folku i klasyki, współtworząc grupę Vołosi, improwizującą i koncertującą między innymi z muzykami tradycyjnymi z Beskidu Śląskiego i Węgier.
Jak ten pejzaż widzą gorole? Spierają się o prymat NOSPR w dziedzinie wykonawstwa orkiestrowego, podkreślając dokonania konkurencji, przede wszystkim wrocławskiego NFM i Filharmonii Narodowej. Podkreślają niemal całkowitą nieobecność regionu na mapie polskiego teatru muzycznego – tym bardziej dotkliwą wobec przeciągającego się kryzysu w Operze Śląskiej w Bytomiu, niegdyś jednej z czołowych scen w kraju. Narzekają, że matecznik polskiej muzyki nowej wciąż nie dorobił się festiwalu z prawdziwego zdarzenia, który niekoniecznie musiałby dorównać rozmachem Warszawskiej Jesieni, stworzyłby jednak solidną przeciwwagę choćby dla wrocławskiej Musica Polonica Nova – bo organizowany od 2005 roku pod patronatem NOSPR Festiwal Prawykonań Polska Muzyka Najnowsza wciąż jeszcze walczy o miejsce w ścisłej czołówce. Wystarczy jednak spojrzeć w program dowolnego gorolskiego festiwalu – nie tylko muzyki współczesnej – żeby uznać przewagę liczebną i jakościową środowiska katowickiego, przynajmniej w dziedzinie wykonawstwa.
„To była richtich radość, że óni z całej Polski, wymiana, cieszyliśmy się sobóm, piszymy ze sobóm, dzwonimy do siebie, co razém chcymy robić. Oczywiście, przede wszystkim z gorolami, skuli tego, że gorole ni majóm takich blokad wewnętrznych, jak mo Ślązok. Ślązok jest w tym fest do Żydów podobny. To jest to samo, to jest moja obserwacja – enklawa; wszystko, co jest obce, jest niebezpieczne, groźne, jest złe. Jest lepij to obejść, ale to pozwoliło nóm przetrwać, nie? A tak tyn Śląsk padnie prędzyj czy późnij. W taki po prostu łagodny sposób, przez ten miszung, przez wymiana”.
Nie mnie o tym sądzić, krojcoczce. Ale coś mi się widzi, że przez ta wymiana Śląsk wstanie.
Cytaty z rozmów z mieszkańcami Katowic pochodzą z książki Gwara śląska – świadectwo kultury, narzędzie komunikacji, Jolanta Tambor (red.), 2002, Śląsk.