Przez cały ubiegły sezon jeździliśmy po Europie za naszym ulubionym Wagnerem, a potem dzieliliśmy się wrażeniami. W końcu wylądowaliśmy w tej samej wsi w Gloucestershire. I postanowiliśmy zebrać nasze refleksje do kupy. Pisaliśmy ten artykuł, gdzie i kiedy popadnie: w przerwach między koncertami, w pokojach hotelowych, na dwóch krańcach Polski, komunikując się esemesami i pocztą elektroniczną. Wreszcie się ukazał, w ostatnim tygodniu festiwalu w Bayreuth, dokąd rok w rok pielgrzymują wagneryci z całego świata. Czy ciągną do tej mekki z tęsknoty za muzyką, czy z potrzeby wygrzania się w blasku międzynarodowych gwiazd opery? Obawiamy się, że to drugie, skoro największą popularnością wśród melomanów cieszą się recenzje pisane na kolanie, pełne nieścisłości i błędów rzeczowych, za to całkiem bezkrytyczne wobec wyczynów operowych celebrytów. Trudno. Najwyżej wyjdziemy na dwoje nadętych snobów. Ale czas najwyższy przewietrzyć tę wagnerowską szafę, bo smród naftaliny przyprawia o mdłości. O nieoczywistych i mniej oczywistych kierunkach pielgrzymek – na dwie klawiatury z Jakubem Puchalskim, w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego”.
Robert
Po całej Europie Upiór jeździł za Wagnerem, ale czasem wystarczy zostać w Polsce choć trzeba odjechać ponad 500 km od Warszawy. Tannhauser wyprodukowany przez teatr w Greifswaldzie i pokazany w Operze w Szczecinie był całkiem znośny a recenzent FAZ był nawet zachwycony.
Dorota Kozińska
Upiór niestety się nie rozdwoi. I zanudziłby Czytelników, gdyby jeździł po Europie tylko na Wagnera. Przyznam się szczerze: odstraszyła mnie inscenizacja. Że muzycznie było całkiem przyzwoicie, chętnie wierzę. Przyzwoitych wykonań Wagnera w teatrach niemieckich jest kilkadziesiąt rocznie – o czym zresztą napisaliśmy. Sęk w tym, że teraz szukamy olśnień.