Czekając na werdykt po pierwszym etapie, znalazłam w sieci taki oto wpis: „Ciekawostki o Fryderyku Chopinie! Znacie jakieś? Podajcie, błagam. Ale nie gdzie się urodził i w ogóle, tylko jakieś ciekawostki z jego życia”. Prośba zdesperowanej nastolatki – której prawdopodobnie zadano pracę z polskiego – odsłania obszar naszej powszechnej niewiedzy o jednym z najwybitniejszych twórców epoki romantyzmu. W umysłach większości rodaków nazwisko „Chopin” uruchamia najprostsze skojarzenia: z marszem żałobnym, z romansem pianisty z George Sand, ze schorowanym mężczyzną z dagerotypu Bissona i pomnikiem w warszawskich Łazienkach. Są również tacy, którzy kojarzą Chopina albo z osławioną wódką, albo z pechowym żaglowcem szkoleniowym STS Fryderyk Chopin, albo z nagrodą Fryderyka i płonną nadzieją Akademii Fonograficznej na ustanowienie polskiego odpowiednika nagrody Grammy. Dla starych kinomanów Chopin ma twarz Czesława Wołłejki i temperament rewolucjonisty, dla Polaków w średnim wieku będzie już na zawsze tragicznym, niezrozumianym przez nikogo geniuszem o smutnych oczach Janusza Olejniczaka, młodym skojarzy się z dziwnie współczesnym, pędzącym na oślep ku śmierci neurotykiem – w brawurowym skądinąd ujęciu Eryka Kulma.
A przecież to wszystko nieprawda – żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Chopinie, wystarczy poczytać jego listy i przekonać się, że naprawdę miał poczucie humoru, choć nieraz cierpkie i sarkastyczne. Niedługo przed śmiercią pisał do Solange Clésinger w Paryżu: „staję się coraz bardziej tępy, co przypisuję piciu każdego rana kakao zamiast mojej kawy. Niech Pani nigdy nie pije kakao i niech Pani odradza picie go swym przyjaciołom, zwłaszcza tym, co z Panią korespondują”. Kiedy na Majorce chorował i miał głowę zajętą innymi sprawami, pisał do Juliana Fontany w Warszawie, że jego „manuskrypta śpią”.
Rys. Jean-Jacques Sempé
Żeby do Chopina poczuć sympatię, wystarczy sobie przypomnieć, że młody Fryderyk z zapałem chadzał na wesela, gdzie ku uciesze zgromadzonych papugował głosy wiejskich śpiewaczek i na tyle pewnie wywijał oberki, że zdarzało mu się tańczyć w pierwszej parze. Że udręczony chorobą, starzejący się Fryderyk słuchał w Nohant, jak kochanka czyta gościom na głos Lukrecję Floriani, powieść o rozpadzie związku dwojga głównych bohaterów, którzy do złudzenia przypominali właśnie jego i George Sand.
Żeby Chopina pokochać, trzeba słuchać jego muzyki, ale też umieć osadzić ją w kontekście. Nic nam nie da wierne kibicowanie kolejnym faworytom Konkursu, jeśli nie pojmiemy zasad rządzących stylem kompozytorskim Chopina: swobodnej improwizacji, myślenia na głos dźwiękami, przeinterpretowywania własnych doznań i obserwacji zastanego świata. Dlaczego miał tylu naśladowców, zrozumiemy dopiero wówczas, kiedy sami się przekonamy, co w jego muzyce frapuje, co jest wciąż źródłem inspiracji: nie tylko dla pianistów, ale też dla wirtuozów innych instrumentów, dla wokalistów jazzowych, śpiewaków operowych, kompozytorów młodego pokolenia. Nie tylko dla muzyków, ale też ludzi najzwyczajniej rozmiłowanych w muzyce.
Czy przy okazji XIX Konkursu Chopinowskiego dostaniemy wreszcie szansę, by nie wielbić go za to, że „wielkim artystą był”, tylko za to, że jego muzyka wciąż trafia do naszych serc i umysłów, on sam zaś jest w tych nieledwie sportowych zmaganiach bohaterem prawdziwym, człowiekiem z krwi i kości, choć przynależnym do innej epoki? Oby tak się stało – tak przecież wiele zależy od nas samych.