W czerwcu 1869 roku Cosima urodziła Siegfrieda, trzecie już dziecko z nieślubnego związku z Wagnerem, i wystosowała błagalny list do swego męża, po raz kolejny prosząc go o rozwód. Hans von Bülow wreszcie uległ: „Zdecydowałaś się poświęcić skarb swego serca i umysłu istocie wyższej. Nie mam zamiaru cię za to potępiać”. Nastąpił bodaj najszczęśliwszy czas w życiu wieloletnich kochanków. Proces rozwodowy zakończył się w lipcu 1870, miesiąc później Cosima i Ryszard wzięli ślub. Wkrótce potem kompozytor postanowił zrobić swojej żonie niespodziankę: zasiadł do pisania utworu, który rankiem 25 grudnia, nazajutrz po urodzinach Cosimy, obudził ją ze snu w willi Tribschen pod Lucerną. Zgromadzeni na schodach muzycy Tonhalle-Orchester Zürich – w liczbie trzynastu – zagrali poemat symfoniczny pod długaśnym tytułem Tribschener Idyll mit Fidi-Vogelgesang und Orange-Sonnenaufgang, als Symphonischer Geburtstagsgruss. Seiner Cosima dargebracht von Ihrem Richard, znany dziś jako Idylla Zygfryda. Wagner z początku nie miał zamiaru go publikować: pod presją okoliczności finansowych wydał go jednak u Schotta, zwiększając skład do 35 instrumentów.
Idylla Zygfryda weszła do repertuaru koncertowego jako jedyny autorski utwór Wagnera na orkiestrę kameralną. Późniejsze aranżacje – opracowywane między innymi przez dyrygenta Feliksa Mottla i kompozytora Hansa Wernera Henzego – ograniczały się zwykle do krótszych fragmentów instrumentalnych jego oper bądź orkiestrowych ujęć Wesendonck Lieder, przeznaczonych pierwotnie na głos z fortepianem. Kiedy doszły mnie słuchy o inicjatywie szkockiego zespołu Mahler Players, który po ciepłym przyjęciu cyklu Mahler in Miniature (między innymi z kameralną wersją Das Lied von der Erde) postanowił zabrać się za Wagnera, najpierw puknęłam się w głowę, potem wysłuchałam w sieci kilku ich wcześniejszych nagrań i wtedy już bez namysłu wybrałam się w szaloną podróż do Inverness: na koncert, w którym dyrygent i założyciel ansamblu Tomas Leakey zestawił Verklärte Nacht Schönberga z I aktem Wagnerowskiej Walkirii.
Mahler Players w tegorocznym, „wagnerowskim” składzie. Fot. z archiwum zespołu.
Wczesny utwór Schönberga, skomponowany pierwotnie na sekstet smyczkowy, dziś rozbrzmiewa najczęściej w autorskiej, zrewidowanej wersji z 1943 roku na orkiestrę smyczkową. W wykonaniu przez Mahler Players nie byłoby zatem nic szczególnego, gdyby Leakey nie powiązał Schönbergowskiej inspiracji wierszem Richarda Dehmela – opisującym wędrówkę dwojga kochanków przez ciemny las, podczas której kobieta zdradza swojemu oblubieńcowi, że jest w ciąży z kimś innym – z równie mroczną narracją Walkirii, gdzie przybywający z leśnych ostępów Zygmunt wstępuje w kazirodczy związek z bliźniaczą siostrą Zyglindą i płodzi z nią Zygfryda, nieskażonego złem herosa, który odmieni los bogów. Dyrygent zafundował słuchaczom kilka słów wprowadzenia przed koncertem i w drugiej części gładko przeszedł od zmysłowej i czułej interpretacji Verklärte Nacht do burzliwego początku Wagnerowskiego dramatu – w mistrzowskiej aranżacji Matthew Kinga i Petera Longwortha, którzy jakimś tajemnym sposobem nie umniejszyli siły wyrazu tej potężnej partytury, mimo zredukowania pierwotnego składu o niemal trzy czwarte. Co jeszcze bardziej godne uwagi, soliści (Peter Wedd w partii Zygmunta, Claire Rutter jako Zyglinda i kojarzony ze zgoła innym repertuarem aktor-performer Iestyn Edwards w roli Hundinga), nie sprawiali wrażenia skrępowanych kameralnym ujęciem Walkirii – śpiewali pełnymi głosami, w pełni zaangażowani w swoje postaci, ani przez chwilę nie dając słuchaczom powodów do przypuszczeń, że biorą udział w jakimś dziwnym i nie do końca uzasadnionym przedsięwzięciu.
Po koncercie w Inverness. W pierwszym rzędzie od lewej Peter Wedd, Iestyn Edwards i Claire Rutter. Fot. z archiwum zespołu.
W istocie byli do niego więcej niż przekonani. Tomas Leakey i jego instrumentaliści od początku istnienia zespołu – założonego w 2013 roku – kontynuują wspaniałą tradycję muzycznej pracy u podstaw. Mieszkańców szkockich Highlands, jednego z najsłabiej zaludnionych regionów Europy, wprowadzają w świat klasyki bez żadnej taryfy ulgowej, z miejsca sięgając po arcydzieła z najwyższej półki, angażując solistów odnoszących sukcesy w najlepszych teatrach operowych, samemu przygotowując się do dzieła żmudnie, wnikliwie i z rewelacyjnym skutkiem artystycznym. I dostają w zamian sowitą nagrodę: neogotycka katedra w Inverness była wypełniona po brzegi, występ przyjęto okrzykami zachwytu i długotrwałą owacją na stojąco. Z równie gorącą reakcją artyści spotkali się poprzedniego dnia w kościele St. Giles w Elgin i nazajutrz w Macphail Centre w Ullapool – liczącym nieco ponad tysiąc mieszkańców porcie rybackim, który wśród innych wydarzeń kulturalnych gości też coroczny trzydniowy festiwal książki. W minionych sezonach Mahler Players zapuszczali się w jeszcze mniej dostępne zakątki północnej Szkocji – z muzyką swojego patrona, z kameralną wersją Symfonii z Nowego Świata Dworzaka, z fragmentami orkiestrowymi Parsifala. W przyszłych latach planują między innymi koncerty z III aktem Zygfryda, II aktem Tristana i Izoldy oraz zamówioną u Matthew Kinga symfonią na tematy z późnych szkiców Wagnera. Bez większego trudu znajdują partnerów i sponsorów swoich projektów, po sześciu latach działalności nie wątpią, że ich inicjatywy spotkają się z entuzjazmem niesytej doznań publiczności.
Tę krótką relację dedykuję organizatorom naszego życia muzycznego, którzy uparcie trzymają się tezy, że jedynym sposobem na popularyzację tej dziedziny sztuki jest organizowanie gal operetkowych, turniejów tenorów oraz superprodukcji z telebimami i stadionowym nagłośnieniem. Koneserom zaś proponują w lecie festiwale z udziałem artystów zagranicznych, którzy za sowitą opłatą zgodzą się wrócić z prestiżowej trasy okrężną drogą przez Polskę.