Jak nie zachwyca, kiedy zachwyca?

Zapowiadałam już kilka razy, że Rok Moniuszkowski przedłużymy sobie na następne, oby jak najdłuższe lata. Nie spodziewałam się, że kolejne urodziny Moniuszki będziemy świętować w czas pandemii. Pogoda też się chyba nie spodziewała, bo we wtorek 5 maja zrobiło się przeraźliwie zimno i z nieba lunął deszcz – inna rzecz, że od dawna upragniony. Dopiero dziś wyjrzało słońce – przynajmniej u mnie w Warszawie – i z tej okazji pragnę Państwu zaanonsować trzypłytowy boks z Moniuszkowskimi archiwaliami, opublikowany w nowej serii Heritage wydawnictwa płytowego Anaklasis, działającego pod auspicjami PWM. Miłośnicy będą mogli nim uzupełnić nagranie Flisa pod batutą Zdzisława Górzyńskiego, które ukazało się kilka miesięcy wcześniej. Świeżo wydana kolekcja kosztuje niespełna 45 złotych. Już wkrótce powinna trafić do otwieranych stopniowo księgarń i sklepów muzycznych. Kto ma daleko, przebywa w kwarantannie albo woli jeszcze nie wychodzić z domu, może ją kupić bezpośrednio na stronie wydawnictwa: https://pwm.com.pl/pl/sklep/publikacja/songs–arias–overtures,stanislaw-moniuszko,22188,ksiegarnia.htm bądź na wirtualnych półkach sieci empik. Polecamy gorąco wraz z redaktorką serii Barbarą Orzechowską-Berkowicz – a na zachętę esej, który ukazał się w książeczce dołączonej do boksu.

***

Operacja wiślańsko-odrzańska, prowadzona siłami pierwszego Frontu Białoruskiego, w którego skład wchodziły też oddziały polskie, pierwszego Frontu Ukraińskiego oraz dwóch armii Wojska Polskiego, wciąż jeszcze trwała. Od 15 stycznia 1945 roku wojska ofensywy odzyskiwały kolejne miasta: Kielce, Częstochowę, Radom, Warszawę i Kraków. W pamiętną sobotę 27 stycznia radzieckie siły zbrojne wyzwoliły zespół nazistowskich obozów Auschwitz-Birkenau. Trzy dni wcześniej czerwonoarmiści podjęli próbę oskrzydlenia Twierdzy Poznań, jeden z pierwszych manewrów w morderczej bitwie o stolicę Wielkopolski. Do końca wojny zostały jeszcze ponad trzy miesiące.

Tymczasem na ulicach Łodzi – wyzwolonej 17 stycznia – od razu pojawiły się odręcznie pisane ogłoszenia z informacjami o naborze do orkiestry symfonicznej. Miasto wyszło z wojennej pożogi nieomal nietknięte. Działały wodociągi. Elektrownia dostarczała prąd. Muzycy gorączkowo zbierali nuty, stroili instrumenty, na łapu-capu klecili pulpity. Kompletowany niemal od zera zespół znalazł przytułek w Teatrze Powszechnym. Z początkiem lutego szefem Miejskiej Filharmonii mianowano Zdzisława Górzyńskiego, znanego łódzkiej publiczności jeszcze sprzed wojny, kiedy na podium stawali między innymi Emil Młynarski, Walerian Bierdiajew i Grzegorz Fitelberg. Na wieczorze inauguracyjnym pod jego batutą za pulpitem pierwszych skrzypiec zasiadła Bronisława Rotsztatówna, cudem ocalała z ostatniego transportu do Auschwitz. Życie muzyczne w Łodzi odrodziło się 15 czerwca 1945 roku, w pierwszych taktach uwertury fantastycznej Bajka.

Utwory Moniuszki – obok nieśmiertelnych kompozycji Chopina – uwzględniano w programach wszystkich wskrzeszanych po wojnie orkiestr. Niemal każdy stający na nogi bądź organizowany od nowa teatr operowy otwierał swoją działalność premierą Halki lub Strasznego dworu. Moniuszkowskie chóry wyrastały jak grzyby po deszczu, w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach: w Krapkowicach, Mazańcowicach i Czerwionce na Śląsku, w Bolewicach i Plewiskach w Wielkopolsce, w Radwnicy i Jeżewie na Pomorzu. Anonimowy publicysta „Głosu Pabianic” pisał w czerwcu 1948 roku, że „muzyka Moniuszki zachwyca, wzrusza i czaruje. Mimo swego piękna i uroku, jest pełna szczerości, świeżości, uczucia i prostoty. Moniuszko jest pieśniarzem duszy narodowej. Z pieśni ludu, z jego twórczości czerpie swe natchnienie, ona jest źródłem i wzorem dla niego. Dlatego muzyka Moniuszki tak jest bliska i droga nam wszystkim, tak przejmuje, wnika i olśniewa”.

Moniuszko zawsze trzymał się trochę na uboczu – był człowiekiem dość prostodusznym, nie afiszował się z poglądami politycznymi, źle się czuł w wielkim świecie, jego utwory krążyły w postaci luźnych kartek i odpisów, bo sam nie chciał albo nie umiał uporządkować swojej twórczości, nie zawsze też potrafił dogadać się z ewentualnymi wydawcami. Być może dlatego przez długie lata łatwiej trafiał „pod strzechy” niż do serc krytyków i muzykologów, być może z tej przyczyny dawał się wtłaczać w tryby najrozmaitszych machin propagandowych. Po I wojnie światowej muzyka Moniuszki wpisała się gładko w narrację niepodległościową, po kolejnym konflikcie – padła ofiarą ideologów Polski „ludowej”. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku edukację operową młodych Polaków rozpoczynano od wycieczki na Halkę, a każde dziecko znało przynajmniej Prząśniczkę i śluby kawalerskie ze Strasznego dworu – przedrukowywane rok w rok w obowiązkowych podręcznikach muzyki dla szkół podstawowych i sumiennie wbijane do głów czwartoklasistów, bez względu na ich muzyczne predyspozycje.

Dla niektórych było to uciążliwe, ale poniekąd naturalne. Swojskie Moniuszkowskie frazy zapamiętywały się łatwiej niż wirtuozowskie pasaże z Etiud Chopina. Fragmenty librett jego najpopularniejszych oper krążyły w mowie potocznej niczym wyrwane z kontekstu „słowa skrzydlate”. Omawiane na lekcjach wiersze znanych poetów łączyły się czasem nierozerwalnie z zasłyszanymi gdzieś melodiami jego pieśni. Spora w tym zasługa zakładanych już w XIX wieku towarzystw chóralnych. Nieporównanie większy wkład w upowszechnianie dorobku Moniuszki miała jednak fonografia.

W wojennej zawierusze poszły z dymem tysiące domowych kolekcji płyt, przede wszystkim ze słynnej wytwórni Syrena-Elektro, ale też z polskich filii His Master’s Voice, Columbii i Parlophone. Nie tak łatwo było już posłuchać Halki w osobie Heleny Zboińskiej-Ruszkowskiej, z orkiestrą Opery Warszawskiej pod batutą Artura Rodzińskiego. W podnoszonych z ruin miastach nie rozbrzmiewały już dźwięki Pieśni wieczornej w wykonaniu Eugeniusza Mossakowskiego. Zapomniano o nagraniach uwertur i orkiestrowych fragmentów oper pod dyrekcją Józefa Ozimińskiego i Bronisława Szulca.

Trzeba było zaczynać od nowa, i to w skomplikowanych okolicznościach upaństwawiania przedsiębiorstw, likwidacji firm prywatnych, oraz odgórnych, często politycznie umotywowanych decyzji artystycznych. Niniejsza trzypłytowa antologia obejmuje nagrania z lat 1951-1961 – najstarsze zarejestrowano na płytach „MUZA” wytwórni Zjednoczone Zakłady Przemysłu Muzycznego w Warszawie, późniejsze, od 1956 roku, były już firmowane znakiem Przedsiębiorstwa Państwowego „Polskie Nagrania”. To pod wieloma względami fascynujące świadectwo epoki przejściowej: powolnego zmierzchu dawnych szkół wykonawczych, zwiastującego nadchodzący świt nowej estetyki, reprezentowanej przez młodych wówczas śpiewaków i dyrygentów. Część z nich poszła później całkiem inną drogą. Interpretacje kilkorga weszły do żelaznego kanonu powojennych wykonań dorobku Moniuszki.

Maria Kunińska-Opacka. Fot. archiwum prywatne

O jego pieśniach, tuż po wydaniu Pierwszego śpiewnika domowego w 1844 roku, pisał Józef Ignacy Kraszewski: „Gdyby się u nas poznać mogli na talencie p. St. Moniuszki, nie zazdrościlibyśmy Niemcom śpiewek Schuberta i Mendelssohna-Bartoldy (…). Piękne panie (…) niechże się zlitują i dowiodą znajomości smaku, przyjmując śpiewnik p. Moniuszki do towarzystwa tych mistrzów zagranicznych, tem tylko lepszych od p. Moniuszki, że mieli szczęście urodzić się nie u nas i nie u nas wsławić”. Przywykliśmy powtarzać utartą opinię, że Śpiewniki pełniły funkcję almanachów dydaktycznych, że zawarte w nich pieśni miały być przede wszystkim melodyjne i łatwo wpadające w ucho, a towarzyszący im akompaniament niewyszukany i prosty harmonicznie. Twórczość pieśniową Moniuszki traktujemy po macoszemu także z winy samego kompozytora, który w prospekcie pierwszego zeszytu, ogłoszonym na łamach „Tygodnika Petersburskiego”, zapowiedział, że „nawet słabsza muzyka, która się mniej szczęśliwie uda, przy poezji celującej zyszcze dla siebie pobłażanie”. Tymczasem w dwunastu zeszytach Śpiewników, z których większość ukazała się już po śmierci kompozytora, można znaleźć nie tylko krótkie piosenki zwrotkowe, ale też utwory pisane z myślą o doświadczonych, świadomych swego warsztatu śpiewakach – kompozycje, w których tekst odgrywa rolę nadrzędną, akompaniament wymaga użycia bogatych środków pianistycznych, a język muzyczny nosi znamiona dużej indywidualności.

Sześć pieśni w ujęciu Marii Kunińskiej-Opackiej i Jerzego Lefelda to utwory stosunkowo późne, wybrane z zeszytów ósmego i dziewiątego Śpiewników, wydanych dopiero w 1908 roku nakładem Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. Prawie każda z tych miniatur kryje w sobie ciekawą historię. Pieśń do słońca powstała do wiersza Wacława Szymanowskiego na motywach tragedii Casimira Delavigne’a Paria – tej samej, która posłużyła za kanwę Moniuszkowskiej opery z librettem Jana Chęcińskiego. Tekst Czterech pór roku wyszedł spod pióra Mirona, czyli Aleksandra Michaux, wybitnego, tragicznie zapomnianego parnasisty. Antoni Kolankowski, autor słów Kwiatka, był uznanym tłumaczem: przełożył między innymi dramat poetycki Maskarada Lermontowa. Rutę – do słów polskiego zesłańca Jana Prusinowskiego ­– Moniuszko skomponował z myślą o wspaniałym barytonie Janie Koehlerze, soliście Opery Warszawskiej, pierwszym wykonawcy partii Macieja w Strasznym dworze. Tekst Powrotu wiosny napisał Gustaw Zieliński, polski „orientalista”, przedstawiciel ukraińskiej szkoły polskiego romantyzmu. Piosnka obłąkanej Ofelii to nic innego, jak fragment Hamleta Szekspira w przekładzie Krystyna Ostrowskiego. Kunińska-Opacka, znakomita wykonawczyni tych pieśni, dysponowała ciemnym, świetnie postawionym, inteligentnie prowadzonym sopranem lirico-spinto. Jej interpretacje – wsparte doświadczeniem Lefelda, jednego z najwybitniejszych kameralistów i akompaniatorów w XX-wiecznej Polsce – olśniewają kulturą i wielką muzykalnością, co o tyle nie dziwi, że śpiewaczka była też świetnie wykształconą i wybitnie uzdolnioną skrzypaczką.

Nosowy, lekko „przydymiony” w barwie baryton Andrzeja Hiolskiego plasuje się w czołówce najpiękniejszych i najlepiej rozpoznawalnych głosów w dziejach polskiej wokalistyki. Wybrane pieśni z towarzyszeniem Sergiusza Nadgryzowskiego – rówieśnika Lefelda, przed wojną korepetytora Opery Warszawskiej, w czasie okupacji współpracownika konspiracyjnego Studia Operowego, później pianisty Filharmonii Narodowej i akompaniatora solistów warszawskiego Teatru Wielkiego – pochodzą z różnych okresów twórczości Moniuszki. Podobnie jak Kunińska-Opacka, Hiolski imponuje elegancją frazy i celnym ujęciem tekstu: w każdej z tych perełek autorstwa nie byle jakiego poety. Tekst Piosnki żołnierza z drugiego zeszytu Śpiewników pochodzi ze sztuki Piękna kobieta Józefa Korzeniowskiego, wybitnego przedstawiciela polskiego dramatu romantycznego. Pieśń Znasz-li ten kraj (zeszyt czwarty) powstała do wiersza Goethego z powieści dydaktycznej Lata nauki Wilhelma Meistra w przekładzie Adama Mickiewicza. Autorem słów O matko moja z piątego zeszytu jest wspomniany już Jan Prusinowski, Dwie zorze z zeszytu jedenastego to muzyczne ujęcie wiesza Teofila Lenartowicza z wydanego w 1859 roku zbioru Nowa lirenka.

Zdzisław Górzyński. Fot. Archiwum Teatr Wielki

Na drugiej płycie znalazły się arie i ansamble z legendarnych nagrań Flisa, Halki i Strasznego dworu. Ujęcie Flisa z udziałem fenomenalnej Haliny Słonickiej w sopranowej partii Zosi i obdarzonego złocistym tenorem Bogdana Paprockiego w roli Franka, z zespołami Filharmonii Narodowej i pod batutą tego samego Zdzisława Górzyńskiego, który w lutym 1945 roku stanął na czele Miejskiej Filharmonii w Łodzi, pod wieloma względami wciąż można uznać za wzorcowe. Większość fragmentów Halki pochodzi z poznańskiego spektaklu nagranego w 1953 roku bez udziału publiczności. W obsadzie znaleźli się najlepsi wówczas artyści tej sceny: obdarzona gęstym, ciemnym i szerokim w wolumenie sopranem dramatycznym Antonina Kawecka, na scenie równie przekonująca w roli nieszczęsnej góralki, jak w rozbudowanej i bardzo wymagającej technicznie partii Izoldy w operze Wagnera; Wacław Domieniecki, jeden z niewielu prawdziwie bohaterskich tenorów w Polsce powojennej, imponujący zwłaszcza swobodą w górze skali (Jontek); oraz Marian Woźniczko, ujmujący ciepłym, miękkim jak aksamit barytonem o przepięknej barwie (Janusz). Całość poprowadził Walerian Bierdiajew, uczeń Arthura Nikischa, dyrygent słynący z bardzo rozległego repertuaru i doskonałej współpracy ze śpiewakami. W jego Halce żywioł liryczny nieustannie ściera się z niemal wagnerowskim dramatyzmem – za sukces tej pełnej rozmachu interpretacji w dużej mierze odpowiada idealny dobór solistów. Ciekawym dopełnieniem fragmentów poznańskiej Halki jest aria Jontka z IV aktu w późniejszym o osiem lat nagraniu pod batutą Jerzego Semkowa – Bogdan Paprocki zinterpretował tę postać zupełnie inaczej niż Domieniecki, nadając Jontkowej rozpaczy rys upokorzenia i bezsilnej furii.

W późniejszym o rok od Halki i podobnie zrealizowanym nagraniu Strasznego dworu z Poznania (również pod dyrekcją Bierdiajewa) Woźniczko wystąpił w roli Miecznika, dając prawdziwy popis śpiewu kontuszowego, przez słuchaczy starszego pokolenia kojarzonego jednoznacznie z idiomem operowym Moniuszki. Dyrygent i tym razem zestawił w obsadzie głosy duże, wyraziste i świetnie podparte: dźwięczny i metaliczny, swobodny zarówno w koloraturach, jak w szerokiej kantylenie sopran Barbary Kostrzewskiej (Hanna), gęsty, ciepły mezzosopran Felicji Kurowiak (Jadwiga) oraz pełny, niebywale szlachetny bas Edmunda Kossowskiego (Zbigniew), który wkrótce potem miał zabłysnąć na stołecznej scenie w partii Borysa w operze Musorgskiego. Tym ciekawiej wypada zestawienie głosu Kossowskiego z bardziej „jowialnym” w brzmieniu basem jego słynnego rywala Bernarda Ładysza, który w 1960 roku nagrał pod batutą Semkowa arię Skołuby z III aktu opery. We wspaniałej arii, a właściwie scenie dramatycznej z kurantem znów usłyszymy Bogdana Paprockiego, który jako Stefan wystąpił na scenie przeszło 250 razy i do dziś uchodzi za najbardziej przekonującego odtwórcę tej partii w powojennej historii wystawień Strasznego dworu.

Grzegorz Fitelberg. Fot. polona.pl

Uwertury Moniuszki – z których tylko uwertura fantastyczna Bajka, ujmująca wartką narracją, zręczną orkiestracją i bogactwem kontrastów wyrazowych, powstała jako kompozycja autonomiczna – od dziesiątków lat żyją własnym, odrębnym życiem koncertowym. Po premierze Flisa recenzent „Kroniki Wiadomości” sarkał, że Moniuszko „dał nam tam materiał do daleko większej opery i sama uwertura wskazuje już, że mu za ciasno było w tym jednym akcie narzuconym mu przez librecistę”. Ciasno czy nie ciasno, grunt, że w tym rozbudowanym, nastrojowym wstępie, przeistaczającym się po chwili w sugestywny obraz burzy, zamknął całą opowieść, którą orkiestra potrafi wysnuć tylko pod batutą prawdziwego mistrza. Uwertura do Verbum nobile skrzy się radosną wirtuozerią, uwertura do Parii porywa rozwichrzonym dramatyzmem. We wstępie do Hrabiny siarczysty mazur zderza się z wytwornym salonowym walcem. Uwertura do Halki, ujęta w klasyczną formę allegra sonatowego, streszcza nie tyle akcję, ile samą ideę utworu. Intrada do Strasznego dworu przywodzi na myśl skojarzenia z lekkością i wirtuozerią uwertur Rossiniego. Znów będzie okazja do porównań i własnej oceny, co sprawdza się najlepiej – tym razem w odniesieniu do muzyki orkiestrowej Moniuszki. Charakterystyczne dla Fitelberga wyczucie faktury i umiejętność podkreślenia walorów kolorystycznych utworu? Typowe dla Bierdiajewa połączenie „rosyjskiego” liryzmu z iście niemiecką dbałością o konstrukcję? A może zegarmistrzowska precyzja Krenza w cyzelowaniu detali, żeby tym wyraziściej podkreślić zawarte w partyturze emocje?

Nie wiem, czy Moniuszko jest pieśniarzem duszy narodowej. Wiem na pewno, że przejmuje, wnika i olśniewa. Zwłaszcza w interpretacjach sprzed lat, które powinny być nieprzebraną krynicą natchnienia dla współczesnych wykonawców.

2 komentarze

  1. Elzbieta

    Miałam przyjemność być studentką prof Marii Kunińskiej- Opackiej . Wspaniały człowiek z wrażliwością taka w życiu jak i w muzyce. W dużym stopniu ukształtowanie mnie jako człowieka. Do dzisiaj stoi w moim domu jej zdjęcie z dedykacją „ Mojemu kochanemu dziecku MKuninsks”

    • Bardzo dziękuję za ten piękny komentarz. Ktoś, kto tak śpiewał, nie mógł być złym człowiekiem. Moim zdaniem krążek z pieśniami Moniuszki jest absolutną perełką w tym trzypłytowym albumie. Serdeczności i proszę na siebie uważać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *