…przynajmniej dla Upiora. Wciąż trwa, więc wykorzystamy ten czas na podsumowanie naszych zwariowanych wojaży z ubiegłego sezonu. Podobnie jak poprzednio: kilkoma impresjami fotograficznymi z podróży. Przyjemnie uporządkować sobie wspomnienia, marzeń na jutro sobie namarzyć i znów spakować kufry, walizki, albo zwykły podręczny plecak. W tym roku trochę nam się poprzestawiają priorytety, ale o tym już wkrótce. No hay caminos, hay que caminar.
Oksford, listopad 2015. Po pracowitym miesiącu spędzonym przy redagowaniu „Kuriera Chopinowskiego”, czyli oficjalnej gazety Konkursu, znów ruszamy na Wyspy. Na jesienny sezon Welsh National Opera, zorganizowany pod hasłem „Madness”, a w jego ramach na Purytanów, Orlanda i Sweeney’ego Todda. Pierwszy i jak dotąd jedyny wyjazd do Wielkiej Brytanii, który przywitał nas paskudną pogodą. Pozostałe atrakcje – między innymi przegapienie ostatniego autobusu do miasta i sześciokilometrowy marsz na przełaj w wieczorowych pantoflach w deszczu – zapamiętamy na długo.
Praga, styczeń 2016. Strasznie mroźny i samotny wypad Upiora na „zwykłe”, siedemdziesiąte dziewiąte z rzędu przedstawienie Rusałki w Teatrze Narodowym. Wypad krótki i dość pechowy, bo svíčková na smetaně jednak Upiorowi zaszkodziła. Na szczęście przez noc wydobrzał i znalazł choć trochę energii, żeby powłóczyć się po ukochanej praskiej starówce i sprawdzić, czy Obecní dům wygląda tak samo, jak przed laty. Zmienił się o tyle, że w końcu lat dziewięćdziesiątych przeszedł generalny remont. Poza tym wciąż jest jednym z najpiękniejszych secesyjnych budynków w mieście, do którego kochamy wracać, nie tylko wspomnieniami.
Mons, marzec 2016. Dwa z czterech instrumentów Polish Cello Quartett, któremu Upiór towarzyszył w pechowej podróży do Belgii, na Festiwal MusMA, urządzony w tym roku pod hasłem Passion and Belief. Po krótkim pobycie w Mons mieliśmy przenieść się do Brukseli – na koncert prawykonań sześciu nowych utworów inspirowanych Lisztowską Via Crucis. Pamiętny 22 marca spędziliśmy jednak przed ekranem telewizora, surfując w sieci, z coraz większym napięciem przyjmując doniesienia o kolejnych zamachach bombowych. Wróciliśmy do Polski zupełnie inną drogą i w innym towarzystwie, rozmawiając na całkiem nieprzewidziane tematy. Smutne i ważne doświadczenie.
Glasgow, kwiecień 2016. W przeddzień spektaklu Rusałki w Scottish Opera zwiedzamy Kelvingrove Art Gallery and Museum, jedną z najosobliwszych w Europie ekspozycji sztuk pięknych i historii naturalnej. Doświadczenia wyniesione z Kelvingrove okazują się zaskakująco przydatne w ocenie wznowionej inscenizacji Antony’ego McDonalda. Jego Rusałka okazuje się równie spójna dramaturgicznie i olśniewająca pod względem wizualnym, jak słynny Lohengrin, który wzbudził w Warszawie tyle kontrowersji. Stuart Stratford w pełni potwierdza swoje kwalifikacje na nowego szefa artystycznego Opery Szkockiej, która pod jego kierownictwem ma szansę trafić do ścisłej czołówki brytyjskich teatrów muzycznych.
Leeds, czerwiec 2016. We wnętrzu monstrualnego Town Hall brawurowe wykonanie VIII Symfonii Mahlera pod batutą Davida Hilla – ze znakomitą orkiestrą Opera North, świetnie przygotowanymi zespołami Leeds Philharmonic Chorus, Leeds Festival Chorus i Bradford Catholic Youth Choir, oraz doborową stawką solistów, z których tylko troje zawiodło nasze oczekiwania. Przekonaliśmy się wprawdzie, że wysłuchanie koncertu w skupieniu po nieprzespanej nocy i całym dniu podróży nie jest zadaniem łatwym, ale już nazajutrz postawiło nas na nogi najlepsze piwo w mieście – serwowane w pubie przy miejscowej loży masońskiej.
Longborough, czerwiec 2016. Prosto z Leeds ruszamy w podróż sentymentalną do naszej najukochańszej wiejskiej opery na świecie, i to na zaproszenie samego Anthony’ego Negusa, jej kierownika artystycznego. Na dwa dni przed premierą Tannhäusera mamy sposobność poobserwować mistrza podczas próby generalnej. Nie obywa się bez przygód (jedna wpadka techniczna i dwie muzyczne, przy których dyrygent odsłania niespodziewanie lwią część swojej natury), wychodzimy jednak z teatru w przeświadczeniu, że nie chcemy już słuchać Wagnera pod inną batutą. Przynajmniej na razie. Po próbie – przyjęcie w ogrodzie z okazji siedemdziesiątych urodzin Negusa i niekłamana radość ze śpiewania Happy Birthday bok w bok z przebraną w piknikową sukienkę Wenus.
Londyn, sierpień 2016. Siedzimy na trawie w parku św. Jakuba, patrzymy na kaczki, gęsi i pelikany, i ani się spodziewamy, że nazajutrz przyjdzie nam obejrzeć Damę pikową, po której długo nie będziemy mogli zebrać myśli. Mimo ewidentnych niedociągnięć, przedstawienia obarczonego takim ładunkiem emocji, jak ostatni w tym sezonie spektakl Opera Holland Park, nie widzieliśmy chyba nigdy w życiu. Przy okazji Upiór zdobywa nowe doświadczenia – jego recenzja, wcale przecież nie entuzjastyczna, spotyka się z bardzo ciepłym przyjęciem artystów i oburzeniem części brytyjskiej krytyki.
Jekaterynburg, wrzesień 2016. Wyprawa za Ural na rosyjską premierę Pasażerki Wajnberga, w towarzystwie międzynarodowego zespołu krytyków oraz delegacji współorganizatora przedsięwzięcia, Instytutu Adama Mickiewicza. Podczas trzydniowego pobytu w Rosji jesteśmy na przemian wstrząśnięci (znakomitym poziomem muzycznym i teatralnym spektaklu) i zmieszani (koniecznością obcowania z przejawami kultu Borysa Jelcyna i carskiej rodziny Romanowów). Jemy suto, pijemy na miarę Imperium, czekamy na kolejne jaskółki powrotu Wajnberga na rosyjskie estrady i sceny operowe.
Berlin, wrzesień 2016. Oczekiwanie na trzy ostatnie koncerty tegorocznego MusikFest umilamy sobie spacerami po mieście i podpatrywaniem zabytkowych pociągów. Nie możemy wyjść z podziwu, że obsadę Snu Geroncjusza Elgara można zmienić trzykrotnie w ciągu dwóch dni, żonglując gwiazdami światowej wokalistyki niczym piłkami w powietrzu. Z miernym zresztą skutkiem artystycznym. Nic to, w Berlinie czujemy się zawsze jak u siebie w domu. A jeśli nawet w tym sezonie festiwal odrobinę zawiódł nasze oczekiwania, z tym większą nadzieją patrzymy w przyszłość.
Brandenburg, wrzesień 2016. Na koniec naszej szalonej podróży wybieramy się do sennego miasteczka nad Hawelą – na skromny koncert tamtejszych Symfoników z Pieśnią o ziemi Mahlera, który mimo przekleństwa nagłych zmian obsadowych okazuje się pod wieloma względami ciekawszy, mądrzejszy i bardziej przejmujący niż szumnie zapowiadane atrakcje berlińskiego MusikFest. Zastanawiając się, czy oprócz etykietki specjalisty od wiejskich oper przylgnie też do nas łata wielbiciela prowincjonalnych wieczorów symfonicznych, zabieramy się do planowania kolejnego sezonu. Zaczniemy wprawdzie jak zwykle, czyli w Anglii, ale już wkrótce gwałtownie zmienimy azymut. Donosić będziemy skrupulatnie i z niezmiennym zapałem.
Kan
Pragi szczerze zazdraszczam, bo już nie jeżdżę.
„Boris’” to tryb rozkazujący, czyli „walcz!” i tutaj trawestuje się imię. Takie hasła pojawiły się na pogrzebie Borysa Niemcowa, opozycjonisty Putina, zastrzelonego w Moskwie przez „nieznanych sprawców”. Ale że w Jekaterynburgu, to ciekawe. „W narodie” Jelcyna wspominają ze zgrozą, bo poza oligarchią reszta gwałtownie bankrutowała.
Będzie recenzja z jekaterynburskiej „Pasażerki”?
Dorota Kozińska
To hasło jak najbardziej dotyczy Jelcyna i zostało sfotografowane w nowo otwartym Centrum jego imienia, owszem, w Jekaterynburgu, bo Jelcyn był pierwotnie sekretarzem tamtejszego Komitetu Obwodowego KPZR (wówczas w Swierdłowsku). Recenzja z Pasażerki, i to obszerna, będzie już wkrótce w Tygodniku Powszechnym. Dam znać.
HannaM.
Ale na końcu jest męekki znak, więc to rozkaźnik „Walcz!” No a że jednocześnie gra językowa z imieniem, to inna sprawa :-)
Dorota Kozińska
Ale ja nie zaprzeczam, że to tryb rozkazujący i że gra słów, wyjaśniłam tylko, że chodzi o Jelcyna, a nie o Niemcowa.
Kan
To Jelcyn wypromował politycznie Niemcowa, więc może wszystko to się skontaminowało, jak to w sakramentalnej „duszy rosyjskiej”. Za Jelcyna popularna stała się fraza „Boris, ty nie praw”, ale trzeba by tu dużo gadać o ówczesnych sporach ideowych w Rosji. Muzyka jest ciekawsza.