Z niejakim przerażeniem obserwujemy, że lista upiornych podróży rok w rok się wydłuża. Jakbyśmy mało mieli własnych pomysłów, pojawiają się zaproszenia od artystów i organizatorów operowych przedsięwzięć w najdziwniejszych zakątkach Europy. Za Ocean nas jeszcze nie zagnało, ale to chyba kwestia czasu. I wcale się nie zdziwimy, jeśli to będzie Ocean Spokojny. Nie uprzedzajmy wypadków. Dziś dostaliśmy dwie akredytacje: na pokaz prasowy przed otwarciem pewnej arcyciekawej wystawy w Londynie, jeszcze we wrześniu, oraz na pełny Ring w Karlsruhe na przełomie marca i kwietnia – co oznacza, że spędzimy Wielkanoc w Badenii-Wirtembergii. Chyba już wspominałam, że rodzina przeklnie Upiora? Wróćmy jednak do minionego sezonu – tym razem głównie w obrazach.
Leeds, październik 2016. Zajeżdżamy do miasta pod wieczór i wychodzimy wprost na wyszykowany do oficjalnego otwarcia dom handlowy Victoria Gate. To już nasza druga wizyta w stolicy Yorkshire, tym razem na długo wyczekiwanym spektaklu Billy’ego Budda w tamtejszej Opera North. Znamy ten utwór – i nowelę Melville’a – jak własną kieszeń, ale straciliśmy nadzieję, że kiedykolwiek usłyszymy go w Polsce. Trudno sobie wyobrazić owocniejsze spotkanie z arcydziełem Brittena: mądra i precyzyjna reżyseria Orphy Phelan, znakomici soliści – na czele z Alanem Oke w partii Kapitana Vere’a – i doskonała gra orkiestry pod batutą Garry’ego Walkera. Pół roku później Billy Budd w prawie tym samym składzie zawita na festiwalu w Aldeburghu. I dostanie najwyższe możliwe noty od międzynarodowej krytyki.
Paryż, listopad i grudzień 2016. Dawno nas tam nie było, więc nadrobiliśmy zaległości i wpadliśmy do miasta zakochanych dwa razy, w odstępie zaledwie kilku tygodni. Najpierw udało nam się dopaść solistów i szefa Garsington Opera w półscenicznym wykonaniu Fidelia w Filharmonii Paryskiej, potem wybraliśmy się z delegacją Instytutu Adama Mickiewicza na promocję książki Autografy kompozytorów polskich na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1900 w Bibliotece Polskiej przy Quai d’Orléans, zakończoną koncertem z udziałem sopranistki Ewy Leszczyńskiej i akompaniującego jej przy fortepianie Aleksandra Dębicza. Obydwie wizyty dały nam pretekst do sentymentalnych spacerów po Piątej Dzielnicy i wizyt w kościele św. Szczepana ze Wzgórza, dokąd dwadzieścia lat temu z okładem spóźniliśmy się na koncert Ensemble Organum. Ale to już całkiem inna historia.
Karlsruhe, grudzień 2016. Prosto z Paryża popędziliśmy (i to dosłownie, bo pociągiem TGV, który na prostych odcinkach trasy mknie z prędkością powyżej 300 kilometrów na godzinę) do stolicy rejencji Karlsruhe. Spokojnego – jak sama nazwa wskazuje – miasteczka założonego w 1715 roku przez Karola III Wilhelma, margrabiego Badenii-Durlach. Nie udało nam się dotrzeć na Złoto Renu w tamtejszym Staatstheater, wybraliśmy się więc na Walkirię w reżyserii Yuvala Sharona, drugiego z czterech reżyserów ściągniętych przez dyrektora generalnego Petera Spuhlera do nowej inscenizacji Wagnerowskiego Ringu. Było na tyle ciekawie, przynajmniej pod względem muzycznym, że w przyszłym roku pojedziemy do Karlsruhe na całość.
Drezno, styczeń 2017. Dla towarzystwa Cygan dał się powiesić. A że towarzystwo było bardzo zacne, Upiór dał się wyciągnąć do legendarnej drezdeńskiej Semperoper na przedstawienie Zygfryda pod batutą nielubianego Christiana Thielemanna. I nie żałuje, bo obsada co najmniej jak w Bayreuth, a szesnastoletnia już inscenizacja Willy’ego Deckera nie zestarzała się ani trochę. Mniej więcej miesiąc później Opera Drezdeńska obwieściła, że bilety na obydwa pełne cykle Tetralogii w 2018 roku wysprzedały się co do sztuki. Zaspaliśmy gruszki w popiele i wylądowaliśmy na liście rezerwowej w pierwszym terminie z obietnicą akredytacji w terminie drugim. Jeszcze zobaczymy. Niewykluczone, że postawimy jednak na Janaczka, i to zupełnie gdzie indziej.
Ateny, styczeń 2017. To był bardzo dziwny wyjazd. Wszystko poszło nie tak, jak się spodziewaliśmy. Począwszy od pogody, która w styczniu bywa przeważnie łaskawsza niż w Polsce, a tym razem nie była, skończywszy na ulubionym Lohengrinie w reżyserii Antony’ego MacDonalda, który nie dopilnował bałkańskiej obsady, skutkiem czego poezja teatru zmieniała się czasem w karykaturę. Jakby tego było mało, postanowiliśmy się dosmucić i wybrać do Pireusu, gdzie jeszcze niedawno lądowały statki z tysiącami uchodźców z Syrii. Po rozlokowanych w obozach przejściowych uciekinierach został tylko napis na ogrodzeniu portu. Po kilkudniowym pobycie w Atenach – przeświadczenie, że trzeba dalej robić swoje, choć nie zawsze będzie przyjemnie.
Madryt, luty 2017. Kolejna podróż za jeden, a właściwie dwa uśmiechy przyjaciół Upiora, którzy przekonali go do wypadu na premierę Billy’ego Budda w Teatro Real. I bardzo dobrze zrobili: po takiej inscenizacji w takim wykonaniu (fenomenalny Jacques Imbrailo w partii tytułowej, intrygująca, choć nie wolna od potknięć reżyseria Deborah Warner) nawet lejący się strumieniami deszcz nie jest w stanie popsuć przyjemności z całonocnych rozmów przy winie i tapas. Przy okazji dementujemy pogłoski rozsiewane przez Normana Lebrechta: biuro prasowe w Teatrze Królewskim funkcjonuje bez zarzutu, proponuje bilety prasowe (i nie tylko) na kolejne wydarzenia i spełnia nawet najdziwniejsze życzenia krytyków. Z pewnością skorzystamy w przyszłości.
Bruksela, marzec 2017. Cośmy sobie ponarzekali na pogodę, tośmy sobie odbili w stolicy Unii Europejskiej, która przywitała nas przepięknym wiosennym słońcem. Pierwsze tegoroczne warsztaty MusMA obyły się tym razem bez przykrych niespodzianek. Wszystko przebiegło zgodnie z planem, a na okrasę – w ramach obchodów rocznicy urodzin Monteverdiego – dostaliśmy Powrót Ulissesa z solistami i B’Rock Orchestra pod batutą René Jacobsa, w półscenicznym wykonaniu na estradzie Paleis voor Schone Kunsten, zwanego pieszczotliwie BOZAR. Ani nam wtedy było w głowie, że ten zaniedbywany utwór ojca formy operowej okaże się wkrótce najulubieńszą z jego trzech zachowanych kompozycji teatralnych. Z tą konkluzją trzeba było jednak poczekać do września, ale o tym za chwilę.
Berlin, marzec i wrzesień 2017. Z Brukseli polecieliśmy wprost na berlińską Maerzmusik, która pod nową dyrekcją Berno Odo Polzera przestała nam się podobać jako festiwal muzyki współczesnej, niemniej wciąż oferuje przedsięwzięcia miłe dla ucha Upiora. Między innymi cypryjskie nieszpory bożonarodzeniowe w wykonaniu graindelavoix, w ekspresjonistycznym wnętrzu Kirche am Hohenzollernplatz, gdzie muzyki można słuchać choćby na leżąco. Atmosfera wrześniowego Musikfest jest znacznie bardziej formalna, co nie zmienia faktu, że cykl trzech oper Monteverdiego pod batutą Sir Johna Eliota Gardinera rzucił nas na kolana – przynajmniej w sensie metaforycznym. Upiór ma dziwną słabość do Berlina – miasta położonego niespełna sto kilometrów od granicy z Polską, ale pod względem artystycznym odległego od naszych ośrodków muzycznych o całe lata świetlne.
Krefeld, kwiecień 2017. Jeden z najpiękniejszych i najbardziej owocnych wypadów Upiora, zupełnie na przekór jego oczekiwaniom. Jechaliśmy pod Düsseldorf pełni najgorszych przeczuć, obejrzawszy zdjęcia z próby generalnej tamtejszego Lohengrina, w którym bohater tytułowy występował w srebrzystym kombinezonie i z różanym wiankiem na skroniach. Spektakl pod batutą młodego Estończyka Mihkela Kütsona okazał się jednak olśniewający pod względem muzycznym, a trzy dni w Krefeld upłynęły nam także na zwiedzaniu muzeów sztuki tkackiej, delektowaniu się wspaniałą nadreńską kuchnią i wałęsaniu po malowniczych ulicach miasteczka, w którym architektura średniowieczna zderza się z pyszną secesją i najpierwszej wody modernizmem spod znaku Ludwiga Miesa van der Rohe.
Longborough, czerwiec i lipiec 2017. To jest nasz matecznik, miejsce na ziemi, dokąd będziemy wracać bez względu na okoliczności. Wszystko tam jest nasze: od kościoła świętego Edwarda w Stow-on-the-Wold, gdzie na szczycie filaru przysiadła włóczkowa turkawka, po wizjonerską koncepcję Anthony’ego Negusa, kierownika muzycznego Longborough Festival Opera, który prowadzonym przez siebie dziełom przywraca blask zapomnianych wykonań z lat 30. ubiegłego wieku. Jego Tristan zachwycił nas jeszcze bardziej niż dwa lata temu. Jego Czarodziejski flet przekonał, że prawdziwy mistrz batuty wagnerowskiej sprawdzi się równie dobrze w interpretacjach Mozarta. Będziemy tam wracać, póki nam sił starczy. W przyszłym sezonie przynajmniej na Latającego Holendra i Ariadnę na Naksos.
Winslow, lipiec 2017. W życiu byśmy nie przypuszczali, że zbłądzimy do sennego miasteczka w Buckinghamshire, gdzie baronet Christopher Gilmour od kilku lat rozkręca jedną z najmłodszych country operas na Wyspach Brytyjskich. I pewnie byśmy nie zbłądzili, gdyby nie Bal maskowy w reżyserii tej samej Carmen Jakobi, która kilka tygodni wcześniej wprawiła nas w zachwyt poprawioną inscenizacją Tristana w Longborough. Spektakl na mikroskopijnej scenie, z udziałem mało znanych solistów i trzydziestoosobowej orkiestry zostawił po sobie jak najlepsze wrażenia. Jeszcze lepsze – wieczór spędzony w XVIII-wiecznym pubie na czytaniu angielskich kryminałów przy kominku i rozmowach z agentem Lee Bisset, zjawiskowej Izoldy z LFO.
Cividale del Friuli, lipiec 2017. A już najmniej się spodziewaliśmy, że wprost z Wielkiej Brytanii polecimy do Wenecji Julijskiej, do mieściny u podnóża wschodnich Alp, rządzonej kolejno przez Wenedów, Celtów, Longobardów i Franków – aż po rok 1420, kiedy zostało zaanektowane przez Republikę Wenecką. Harmonogram tamtejszego Mittelfest, jednego z partnerów MusMA, zaważył na zorganizowaniu następnych warsztatów już w lecie, nieomal rok przed zaplanowanymi prawykonaniami kompozycji uczestników atelier. Tym razem Upiór miał podwójną uciechę: w czteroosobowym zespole wykonawców znalazła się Valentina Coladonato, wyśmienita sopranistka, z równym wyczuciem interpretująca włoskie madrygały, jak muzykę współczesną. Przez trzy dni mieliśmy okazję obserwować ją przy pracy i z pewnością dopadniemy ją kiedyś na scenie.
Londyn, lipiec 2017. Dawno Państwo nie widzieli Myszy, a właściwie Mus Triton. Na tym zdjęciu Mysz świętuje londyńską premierę Kupca weneckiego Andrzeja Czajkowskiego w Royal Opera House, w wykonaniu solistów i zespołów Welsh National Opera pod batutą Lionela Frienda. Przedstawienie w reżyserii Keitha Warnera, przygotowane w koprodukcji z Instytutem Adama Mickiewicza, święciło już triumfy w Bregencji i Warszawie. W lipcu zawitało na scenę najbardziej prestiżowego teatru operowego w Londynie – jakby na pośmiertną pociechę dla kompozytora, który nie zdołał do niego przekonać dyrekcji English National Opera. Czy znajdzie uznanie w oczach innych muzyków i reżyserów? Czas pokaże. Na razie Upiór mocno trzyma kciuki.
Edynburg, sierpień 2017. Upiór uprawia trainspotting, oczywiście w Szkocji. Na przedstawienie opery Greek Marka Anthony’ego Turnage’a trafiliśmy przede wszystkim z tęsknoty za Scottish Opera i jej nowym szefem artystycznym Stuartem Stratfordem. I bardzo dobrze, bo debiut teatralny angielskiego buntownika, pomyślany jako zjadliwa satyra na politykę Margaret Thatcher, okazał się równie nośną i zjadliwą satyrą na poczynania Theresy May, podtrzymującej twardy kurs w negocjacjach w sprawie Brexitu. Opera bardzo nam się podobała. Atmosfera na Wyspach już mniej – między innymi w związku z nieukrywaną fascynacją Upiora brytyjskim teatrem operowym, który już wkrótce może okazać się znacznie trudniej dostępny. Nic to. Za niespełna dwa tygodnie znów do Londynu. Za dwa miesiące – do Nottingham, w pogoni za zespołami Opera North. Zapału i pomysłów wciąż nam nie brakuje. Oby tylko starczyło wolności.