Jeśli wierzyć Gogolowi (a ja mu zawsze wierzę), w latach trzydziestych XIX wieku Myrhorod był miejscem, gdzie przyjaciele – na przykład Iwan Iwanowicz i Iwan Nikiforowicz – szli do cerkwi niemal pod rękę, a ten, który wzrok miał bystrzejszy, ostrzegał drugiego przed wdepnięciem w kałużę albo kupę śmiecia na ulicy. Nie do końca wiadomo, czemu miasto zawdzięcza swą nazwę, po rosyjsku brzmiącą Mirgorod: być może temu, że w dawnej strażnicy na wschodnich rubieżach Rusi Kijowskiej zwyczajowo prowadzono negocjacje pokojowe między zwaśnionymi sąsiadami. Z pewnością dlatego w Myrhorodzie rozgrywa się opowieść o kłótni dwóch wspomnianych Iwanów, nierozstrzygniętej przez lat pięć, aż po finał Gogolowskiej powiastki. W szóstym tomie Słownika geograficznego Królestwa Polskiego, wydanym w roku 1885, można poczytać, że powiatowy Mirgorod nad rzeką Choroł, w guberni połtawskiej, liczy ni mniej, ni więcej, tylko 7152 mieszkańców, mieści cztery cerkwie, dwie szkoły, więzienie, stację pocztową, trzydzieści sześć sklepów i cztery jarmarki. A i tak większy ruch zawsze był w pobliskich Soroczyńcach, gdzie za Hetmańszczyzny uformowała się słynna sotnia pułku mirgorodzkiego. Sześć lat później, w 1891, w Myrhorodzie przyszedł na świat jeden z najwspanialszych tenorów francuskich.
Josef, syn Zachara Rohaczewskiego, wychował się zapewne w domu zacniejszym niż ten Iwana Iwanowicza, przypominający salaterkę wypełnioną naleśnikami. Pochodził z rodziny na tyle zamożnej, by w wieku niespełna osiemnastu lat wyjechać do Paryża na studia w tamtejszym konserwatorium. Kształcił się między innymi u bas-barytona Jacquesa Isnardona, słynnego z indywidualnego podejścia do każdego ze swych uczniów, oraz u Amédée Louisa Hetticha, poety, dziennikarza i pedagoga wokalnego, który przeszedł do historii jako ukochany Mélanie Bonis, francuskiej kompozytorki i rówieśnicy Debussy’ego, równie nieszczęśliwej w miłości, jak w życiu zawodowym. Po wybuchu wojny Josef przerwał studia i zaciągnął się na ochotnika do armii francuskiej. Dwukrotnie ranny, ostatecznie zadecydował o swoim losie w 1917 roku, uznawszy, że rewolucja październikowa odcięła mu drogę powrotu do ojczyzny. Konserwatorium paryskie ukończył z najwyższą możliwą notą. W 1922 roku – już jako Joseph Rogatchewsky – zadebiutował w Operze w Tuluzie.
Kilka miesięcy później wrócił do Paryża, gdzie porwał krytykę i publiczność swoim Cavaradossim w Tosce, na deskach Opéra-Comique. Sukces zapewnił mu kolejne występy na stołecznej scenie, między innymi w partiach Turiddu w Rycerskości wieśniaczej, Cania w Pajacach, Orfeusza w operze Glucka, Don Joségo w Carmen, tytułowego Werthera w dziele Masseneta oraz rycerza Mylia w Le roi d’Ys Édouarda Lalo. Jego niezwykły tenor, szkolony we Francji, zabarwiony jednak charakterystyczną nutą wschodniej melancholii, zwrócił uwagę Maurice’a Corneila de Thorana, belgijskiego dyrygenta i pianisty-akompaniatora, członka dyrektorskiego triumwiratu, który zarządzał wówczas Théâtre de la Monnaie. W roku 1924 Rogatchewsky został pierwszym tenorem lirycznym opery w Brukseli i utrzymał to stanowisko aż po rok 1952. Do końca kariery Werther był jego popisową rolą, co nie oznacza, że śpiewak skupił się wyłącznie na repertuarze francuskim. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych jeździł po całej Europie: występował w Operze Paryskiej, w wiedeńskiej Staatsoper, z orkiestrą Concertgebouw w Amsterdamie i w Städtische Oper w Charlottenburgu, po dojściu nazistów do władzy i włączeniu miasta w obręb Berlina przemianowanej na Deutsches Opernhaus. Prawie zawsze śpiewał po francusku, nawet gdy wcielał się w pamiętnego Hermana z Damy pikowej Czajkowskiego. To samo dotyczy jego bohaterów Wagnerowskich, między innymi Lohengrina, Tannhäusera i Parsifala – kreacji, w których zdaniem bywalców Opéra Garnier zdołał czasem prześcignąć samego Georgesa Thilla.
W roli Werthera
Z pewnością lepiej od niego dbał o aparat wokalny. Starszy od Thilla o sześć lat, zakończył karierę w tym samym sezonie co on, za to bez poważniejszych oznak wyeksploatowania głosu. Po zejściu ze sceny objął dyrekcję ukochanej La Monnaie i zajął się praktyką pedagogiczną. Dożył sędziwego wieku 94 lat. Zmarł 31 marca 1985 roku w domu w Ixelles, na zamożnym przedmieściu Brukseli, i spoczął na tamtejszym cmentarzu, po sąsiedzku z wieloma innymi znakomitościami ze świata sztuki, wśród nich swoim imiennikiem, Józefem Wieniawskim.
Otto Iro, wiedeński krytyk i nauczyciel śpiewu, napisał w 1928 roku o Rogatchewskym, że jest idealnym przykładem tenora lirycznego. Nie jest to do końca prawda, co moim zdaniem w niczym nie umniejsza maestrii tego śpiewaka. Rogatchewsky miewał kłopoty z podparciem oddechowym, które znakomicie niwelował znakomitym prowadzeniem frazy i umiejętnym kształtowaniem barwy. Nigdy nie popadał w sentymentalizm, typowy i w owym czasie wysoko ceniony u jego francuskich kolegów po fachu. W jego głosie próżno doszukiwać się charakterystycznego dla Thilla nosowego zaśpiewu: pobrzmiewa w nim raczej elegijny smutek wschodnich równin – jak u Gogola, czarnych, miejscami zielonością okrytych, pól, nad którymi deszcz jednostajny i obmokłe w nim wrony i kawki.