Si non dormis, Mater plorat

Zacznę od nadziei. Tej mojej malutkiej, własnej – że ci, którzy towarzyszą Upiorowi od początku istnienia, nadal są z nami – zdrowi, spełnieni, kochani, i tylko jednego im braknie. Tego, czego brakuje nam wszystkim: żywego teatru, żywej muzyki, żywego kontaktu z żywą publicznością. Oby ta klęska toczyła się rytmem podobnym do rytmu pór roku. Najdłuższa noc już za nami. Teraz Słońce jakby się zatrzymało, ale to tylko pozory. Dnia wkrótce zacznie przyrastać, a z nim światła, ciepła i bujających spod ziemi kiełków nowego. Nie pozwólmy sobie tego odebrać ani zniszczyć. Przetrwajmy ten czas cierpliwie i mądrze. Mnie też jest przykro, że wciąż muszę pisać o głosach martwych i zapomnianych, o przedstawieniach wydobywanych z głębi pamięci, o teatrze, w którego powrót przestajemy już wierzyć. Niesłusznie. Wróci. Tego akurat jestem pewna. Nie wiem tylko kiedy. I nie mam kogo spytać – w przeciwieństwie do Slezaka, któremu za wcześnie ściągnęli ze sceny łabędzia w Lohengrinie. Mam jednak nadzieję, tym razem wielką i wspólną, że dotrze w samą porę. Dlatego na choince powiesiłam drewnianego łabędzia: pamiątkę z ostatniej wyprawy do Bayreuth, kupioną po drodze na jarmarku w Norymberdze. Bez względu na światopogląd, warto w tym roku świętować: łabędź już do nas płynie, tylko jest jeszcze daleko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *