Za kilka tygodni ruszą „prawdziwe” recenzje – i miejmy nadzieję, już z nami zostaną. Tymczasem zapraszam do lektury eseju napisanego z myślą o koncercie abonamentowym NOSPR, który ostatecznie się nie odbył. W partii solowej w Koncercie f-moll Chopina, pod batutą Josepa Caballé Domenecha, miał wystąpić Nikolai Lugansky – niestety, 27 listopada z przyczyn obiektywnych nie dotarła do Polski Orkiestra Filharmonii w Ostrawie.
***
„Sam zapewne czujesz potrzebę moją powrotu do Wiednia, nie dla panny Blachetki, o której, ile mi się zdaje, pisałem, jest to osoba młoda, ładna, grająca, bo ja już może na nieszczęście mam mój ideał, któremu wiernie, nie mówiąc z nim już pół roku, służę, który mi się śni, na którego pamiątkę stanęło adagio od mojego koncertu, który mi inspirował tego walczyka dziś rano, co ci posyłam. Uważaj jedno miejsce + oznaczone. O tym nikt nie wie prócz ciebie”. Tak pisał dziewiętnastoletni Fryderyk Chopin 3 października 1829 roku, w liście do swojego przyjaciela Tytusa Woyciechowskiego. Właśnie zaczął pisać pierwszy z dwóch koncertów fortepianowych, w tonacji f-moll – zakochany po uszy w Konstancji Gładkowskiej, swojej rówieśnicy i koleżance ze studiów w konserwatorium warszawskim. Konstancja uczyła się śpiewu pod okiem Carla Evasia Solivy, Włocha o szwajcarskich korzeniach, pianisty i kompozytora, który po sukcesie swojej opery La testa di bronzo w La Scali musiał ustąpić wschodzącej gwieździe Rossiniego i ostatecznie wylądował jako profesor harmonii i śpiewu solowego w Warszawie. Gładkowska poznała Chopina w kwietniu 1829 roku, na szkolnym koncercie. Tydzień po wyznaniu Chopina, że „na nieszczęście” ma już swój ideał, zaśpiewała mu na pożegnanie cavatinę Heleny z Rossiniowskiej La donna del lago. W listopadzie 1830 roku, w przeddzień wyjazdu zadurzonego młodzieńca do Drezna – początku wielkiej podróży, z której już nigdy nie wrócił do Polski – wpisała mu tęskny wiersz do sztambucha. Kilka miesięcy później, kiedy Chopin usłyszał tę samą cavatinę na spektaklu w Wiedniu, rozpłakał się ponoć rzewnymi łzami.
Konstancja Gładkowska na fotografii z lat 40. XIX wieku. Ze zbiorów fototeki NIFC
Prawykonanie Koncertu f-moll, pod batutą Karola Kurpińskiego i z kompozytorem przy fortepianie, odbyło się 17 marca 1830 roku. Chodziły słuchy, że w pracach nad orkiestracją utworu pomagali Chopinowi dwaj starsi studenci Elsnera, Józef Ignacy Dobrzyński i Tomasz Nidecki. Zapewne dlatego za Koncertem ciągnie się fama dzieła młodzieńczego, wyszłego spod pióra studenta nie dość jeszcze biegłego w konstruowaniu dużych form, który nie oparł się pokusie nadmiernego wyeksponowania partii solowej swojego ulubionego medium, czyli fortepianu. Tymczasem Koncert f-moll wpisuje się w estetykę wczesnoromantycznego, wirtuozowskiego stylu brillant, spopularyzowanego między innymi przez Webera i Hummla. Chopin poszedł jeszcze krok dalej: klasyczną formę allegro – adagio – presto przeistoczył w znacznie bardziej rozwichrzoną i subiektywną strukturę maestoso – larghetto – vivace: ze środkową częścią zdradzającą niedwuznaczną inspirację ówczesną operą włoską i techniką belcantową, stosowaną przez najwybitniejszych odtwórców partii z dzieł Belliniego i Rossiniego. Oniryczne Larghetto przybrało postać swoistej arii da capo, z kunsztownie ornamentowanym tematem głównym oraz fortepianowym „recytatywem” i „arioso” na tle smyczków wewnątrz ram tego odcinka tryptyku. Choć miłość do Konstancji wygasła wraz z przerwaną korespondencją (na kartach pierwodruku z 1836 roku widnieje już dedykacja dla innej Chopinowskiej muzy, Delfiny Potockiej), jej kunszt śpiewaczy przetrwał na wieki właśnie w Larghetto, o którym Baudelaire pisał później, że przywodzi mu na myśl lot olśniewającego ptaka nad przepastną otchłanią.
Operowych odniesień – tym razem w formie autocytatów – nie brak też w Symfonii kameralnej Szostakowicza, która w istocie jest aranżacją jego VIII Kwartetu smyczkowego, dokonaną przez radzieckiego altowiolistę i dyrygenta Rudolfa Barszaja. Wspomniany Kwartet powstał w ciągu trzech lipcowych dni 1960 roku, w czasie wyjątkowo dla kompozytora trudnym. Szostakowicz został przyjęty jako kandydat do KPZR. Legitymację otrzymał 14 września. W podziękowaniu wymamrotał z kartki tekst napisany przez kogoś innego. Potem rozpłakał się tak gorzko, jak zdarzyło mu się tylko po śmierci pierwszej żony Niny. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego zdecydował się wstąpić do partii. Z przekonania? Ze strachu? Pod wpływem szantażu? W jego życie wdarł się starczy brak wiary i nadziei. VIII Kwartet skomponował wkrótce potem, nękany myślami samobójczymi. Rzekomy hołd ofiarom wojny i faszyzmu był w rzeczywistości hołdem dla jego ukochanej Lady Makbet mceńskiego powiatu, pogrzebanej żywcem pod gruzami złudzeń starych bolszewików. Motywy z opery – w tym aria Katarzyny z IV aktu – pojawiają się w dwóch ostatnich, najbardziej przejmujących częściach utworu. W początkowym Largo można się też dosłuchać cytatów z jego I i V Symfonii, w Allegro molto – żydowskiej melodii z II Tria fortepianowego, w Alegretto – pieśni Zamuczien tiażołoj niewoliej, autorstwa syberyjskiego zesłańca Grigorija Macztieta.
Zdjęcie z leningradzkiej prapremiery Lady Makbet mceńskiego powiatu, 1934
W bogatej spuściźnie Wojciecha Kilara próżno szukać jakiejkolwiek opery, a mimo to jego Orawa – ostatnia z czterech kompozycji zaliczanych do tak zwanego cyklu tatrzańskiego – przywołuje iście teatralne skojarzenia. Sam twórca wyznał, że „Orawa jest jedynym utworem, w którym nie zmieniłbym żadnej nuty, choć przeglądałem go wielokrotnie. Spełnia się w niej to, do czego dążę, aby być jak najlepszym Kilarem”. Tytuł nawiązuje zarówno do nazwy regionu na pograniczu Polski i Słowacji, jak i tamtejszej rzeki, wypływającej ze sztucznego Jeziora Orawskiego. Kilar przewrotnie nazwał Orawę kompozycją na „zwielokrotnioną kapelę”. Nie potraktował jednak góralskiego stylu gry jako wzorca do budowy struktury całości – skupił się raczej na odmalowaniu żywiołowego obrazka rodzajowego: z tańczonym po kole zbójnickim, w którym elementy tańca pasterskiego splatają się w jedno z reliktami dawnych tańców wojennych, z narracją muzyczną prącą naprzód równie wartko, jak skalne przełomy słowackiej rzeki. Starania Kilara zostały w pełni docenione przez orawskich górali spod Jabłonki, którzy po prawykonaniu utworu 10 marca 1986 roku w Zakopanem wcisnęli góralski kapelusz na głowę uszczęśliwionego dyrygenta Wojciecha Michniewskiego. Orawa poszła w świat – w oryginale i niezliczonych przeróbkach, między innymi na kwartet smyczkowy, zespoły saksofonów i wiolonczel oraz trio akordeonowe.
Żadna z kompozycji dzisiejszego wieczoru nie jest utworem programowym – a jednak w każdej kryje się pięknie zaszyfrowana historia. Niespełnionego młodzieńczego uczucia, okrutnych prześladowań, których ofiarą padł stary człowiek, i trwającej przez całe życie miłości do gór.