Zaczyna się weekend, Upiór znów rusza w świat, ale nie zostawi Czytelników z pustymi rękami. Oto krótki esej na marginesie koncertu NOSPR 6 czerwca ubiegłego roku. Orkiestra Gospodarzy wystąpiła przed widownią zapełnioną w połowie, partię klarnetu w utworze Rossiniego wykonał Andrzej Ciepliński, całość poprowadził Yaron Traub.
***
Podobno oryginalność to nic więcej, jak niewykryty plagiat. Coś musi być na rzeczy, skoro tę złotą myśl przypisywano co najmniej kilkunastu autorom, od Woltera począwszy, skończywszy na Ralphie Inge’u, „posępnym dziekanie” londyńskiej katedry św. Pawła. Literaturoznawcy wciąż nie potrafią rozstrzygnąć, które z nowożytnych ujęć mitu o Edypie nawiązują do Sofoklesa, które zaś do Seneki Młodszego. Sam Seneka ubolewał półżartem, że urodził się zbyt późno: gdyby przyszedł na świat wcześniej, potomni zrzynaliby z niego, a nie na odwrót. Lesław Łukaszewicz, galicyjski historyk i współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Ludu, w Pamiętniku naukowym z 1837 roku zżymał się na francuskich dramatopisarzy: „Nic nie dowodzi większego wyniszczenia i niepłodności, jak owa chętka, wspólna we wszystkich epokach przesyconych użyciem, ubiegania się za nowością drogą naśladownictwa i roszczenia sobie prawa do oryginalności, nie umiejąc, jak tylko kopiować i tłumaczyć. Ani aktorowie, ani dyrektorowie dla odrodzenia sceny francuskiej w tych ostatnich czasach nie mieli tej uwagi, aby wglądnąć w obyczaje tegoczesne, w wyobrażenia Francji i całą teraźniejszość; daleko wygodniej im było kopiować sceny z Szekspira, przyswajać kawałki z Szyllera, lub pomysły z Goethego”. I do dziś nie wiadomo, ile w tym własnej refleksji Łukaszewicza, ile zaś zapożyczeń z tęższych umysłów epoki.
Nie inaczej jest z muzyką. Ostrożniejsi badacze wstrzymują się przed ostatecznym rozstrzygnięciem, czy Introdukcja i temat z wariacjami – jedno z najbardziej popisowych dzieł w repertuarze klarnetowym – w ogóle wyszła spod pióra Rossiniego. Autorstwo jego wcześniejszych, młodzieńczych wariacji z 1809 roku (na klarnet i małą orkiestrę) nie ulega wątpliwości, choćby dlatego, że ukazały się drukiem jeszcze za życia kompozytora. Introduzione, tema e variazioni czekały na publikację aż do roku 1968, choć i to nie jest pewne: niewykluczone, że muzykologom po prostu umknęło jakieś XIX-wieczne wydanie. Jakkolwiek bądź, utwór powstał nie wcześniej niż w 1819 roku, nawiązuje bowiem do arii z dwóch oper Rossiniego: Mojżesza w Egipcie, wystawionego w neapolitańskim Teatro San Carlo w 1818 roku, oraz Dziewicy z jeziora, która miała swoją prapremierę w tym samym miejscu, ale dopiero w październiku roku 1819. Albo Rossini uciekł się do powszechnej w epoce metody recyklingu własnej twórczości, albo ktoś inny wykorzystał jego inwencję, po mistrzowsku przekładając na możliwości klarnetu istotę włoskiego belcanta, w którym na pierwszym miejscu stały elegancja frazy, płynność prowadzenia melodii oraz giętkość i ruchliwość ludzkiego głosu.
Felix Henri Giacomotti, portret młodego Bizeta, początek lat 60. XIX wieku. Muzeum Carnavalet w Paryżu.
Pracę nad Symfonią C-dur Bizet rozpoczął cztery dni po swoich siedemnastych urodzinach, ukończył zaś niespełna miesiąc później, w ostatnich dniach listopada 1855 roku. Musiał się śpieszyć, bo wiele wskazuje, że napisał ją w ramach domowego zadania z kompozycji, podczas studiów u Gounoda w Konserwatorium Paryskim. Bizet nie dążył ani do prawykonania, ani do publikacji utworu. Ani słowem nie zająknął się o nim w korespondencji, choć nie raz i nie dwa zwierzał się z mąk twórczych, jakich doświadczał przez jedenaście lat komponowania i rewidowania materiału do kolejnej symfonii Roma, zaprezentowanej w wersji ostatecznej dopiero po jego śmierci. O istnieniu Symfonii C-dur wiedziała chyba tylko Geneviève Halévy, wdowa po Bizecie, która wkrótce po I wojnie światowej przekazała partyturę na ręce Reynaldo Hahna, jednego z ostatnich uczniów Gounoda. Hahn zlekceważył rękopis i oddał go do biblioteki Konserwatorium. Symfonia wydostała się z mroku dopiero w połowie lat trzydziestych, dzięki dwóm muzykologom i biografom Bizeta, którzy zainteresowali nią austriackiego dyrygenta Felixa Weingartnera. Spóźnione prawykonanie odbyło się w Bazylei, 26 lutego 1935 roku.
Utwór z miejsca okrzyknięto młodzieńczym arcydziełem i zaczęto snuć domysły, czemu Bizet nie chciał się do niego przyznać. Najbardziej prawdopodobna zdaje się hipoteza, że klasyczna, czteroczęściowa symfonia nie znalazłaby uznania wśród ówczesnych paryskich słuchaczy, dla których prawdziwą miarą kompozytorskiego talentu była umiejętność poradzenia sobie z formą operową. Są jednak i tacy, których zdaniem Bizet zbyt gorliwie starał się przypodobać swemu mistrzowi – jak bowiem inaczej wytłumaczyć łudzące podobieństwo stylu, melodii, rozwiązań harmonicznych i ogólnego kolorytu orkiestrowego Symfonii C-dur do powstałej w tym samym roku I Symfonii Gounoda? Jeśli nawet, szacowny profesor poczytał sobie za tytuł do chwały, że jego dzieło znalazło tak zręcznego naśladowcę w nastoletnim studencie z jego klasy.
Rękopis Wariacji B-dur w wersji na dwa fortepiany. Ze zbiorów muzycznych Wiener Stadt- & Landesbibliothek
Ziarno Brahmsowskich Wariacji B-dur zostało posiane w 1870 roku, kiedy Carl Ferdinand Pohl – kompozytor, bibliotekarz Gesellschaft der Musikfreunde w Wiedniu i biograf klasyków wiedeńskich – trafił na nieznany rękopis sześciu partit na instrumenty dęte i uznał je za dzieło Haydna. Dumny ze swego odkrycia, podzielił się nim z Brahmsem, który natychmiast zwrócił uwagę na prostą, elegancką melodię z Partity b-moll, oznaczoną w partyturze jako „chorał św. Antoniego”. Zanotował ją w swoim kajecie i powrócił do niej trzy lata później, komponując na jej podstawie cykl ośmiu wariacji z finałem – w dwóch równoległych wersjach, na dwa fortepiany, oznaczonej dziś numerem opusowym 56b, oraz ukończonej kilka miesięcy później wersji na orkiestrę op. 56a. Wersję fortepianową Brahms grywał często z Clarą Schumann, premierę orkiestrowej – w wykonaniu Filharmoników Wiedeńskich – poprowadził osobiście 2 listopada 1873 roku.
Wariacje na temat Haydna przeszły do historii jako pierwsze w pełni dojrzałe dzieło symfoniczne Brahmsa, niezwykły w tamtej epoce popis kontrapunktu, mistrzowski ukłon w stronę wielkiego klasyka. Dopiero w XX wieku wyszło na jaw, że odkryte przez Pohla partity nie są dziełem Haydna, a melodia, którą Brahms wybrał na temat do dalszych przekształceń, jest tradycyjną pieśnią pątniczą, powstałą w czasach nawet dla Haydna zamierzchłych.
W Introdukcji i temacie z wariacjami Rossini skopiował samego siebie bądź kto inny skopiował Rossiniego, by udowodnić, że klarnet śpiewa czasem bardziej przejmująco niż człowiek. Młodzieńcza symfonia Bizeta chwilami przypomina pastisz Symfonii D-dur Gounoda, a jakoś bardziej chwyta za serce. Brahms chciał złożyć hołd Papie Haydnowi, a niechcący prześcignął Bacha. Prawdziwej oryginalności nie zaszkodzi nawet wykryty plagiat.