No to się doczekaliśmy. Kilkanaście lat temu niektórzy z nas podrwiwali sobie, że pomysł wzniesienia Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu przypomina Sędziowskie „Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie” z Pana Tadeusza. Istotnie, spodziewane i niespodziewane trudności zdawały się piętrzyć w nieskończoność. O ile kłopoty konstrukcyjne związane z bliskością Fosy Miejskiej i „odkryciem” pozostałości dawnych umocnień dało się jeszcze jakoś przewidzieć, o tyle przedwczesna i tragiczna śmierć Stefana Kuryłowicza, szefa Autorskiej Pracowni Architektury Kuryłowicz & Associates, która przygotowała projekt nowego budynku, położyła się długim cieniem na ambitnym przedsięwzięciu. Inwestycję, którą w październiku 2012 roku przerwano, pozostawiając gmach w stanie surowym, udało się jednak szczęśliwie podjąć rok później z innym wykonawcą i ostatecznie dokończyć na wiosnę 2015 roku. Oficjalne otwarcie nastąpiło 4 września, na dwa dni przed inauguracją jubileuszowego, pięćdziesiątego festiwalu Wratislavia Cantans.
Imponująca siedziba NFM oblekła się w przyzwoitą, aczkolwiek niezbyt oryginalną formę architektoniczną – pod tym względem nie wytrzymuje porównania z olśniewającą wizją Tomasza Koniora, który zaprojektował gmach NOSPR z wyjątkową dbałością o kontekst urbanistyczny, społeczny i historyczny nowego założenia. Nie ma jednak co psioczyć: wnętrza są w miarę funkcjonalne; czarno-białe, ułożone w „klawiaturę” foyer istotnie robi wrażenie; główna sala koncertowa, mimo że jest w stanie pomieścić ponad 1800 słuchaczy, nie przytłacza ogromem; trzy sale kameralne tworzą bardzo zróżnicowaną przestrzeń do odbioru muzyki na mniejsze składy. O to, co najważniejsze, czyli akustykę sal, zatroszczyła się nowojorska firma Artec Consultants Inc., z której rozwiązaniami miałam okazję zapoznać się przy okazji amerykańskiej wędrówki w 2002 roku, wkrótce po otwarciu Kimmel Center for the Performing Arts, obecnej siedziby Orkiestry Filadelfijskiej.
Gmach NFM od strony Placu Wolności. Fot. Łukasz Rajchert.
Założycielem Artecu był nieżyjący już Russell Johnson, pensylwański architekt i akustyk, którego Jean Nouvel, francuski kolega po fachu, nazywał żartobliwie „strażnikiem ucha”. To Russell opracował system umożliwiający regulację akustyki za pomocą ruchomych sufitów i wiszących paneli odbijających dźwięk, których charakterystyczny kształt porównywano z mydelniczką lub pudełkiem na buty. Tę właśnie technologię, w połączeniu ze skutecznym odcięciem sal od hałasów z zewnątrz (dzięki taśmom dylatacyjnym, izolatorom akustycznym i wibroizolatorom) zastosowano w nowym gmachu NFM. Zmiana parametrów wnętrza nie przeistoczy orkiestry zdrojowej w Concertgebouw, pozwoli jednak dostosować akustykę do wykonań w nietypowych składach, nie wspominając już o możliwości adiustacji brzmienia w początkowym okresie funkcjonowania gmachu.
Wielka sala koncertowa tuż przed „rozpakowaniem”. Fot. Janusz Krzeszowski.
Byłam na trzech pierwszych koncertach w nowo udostępnionej sali i miałam okazję przekonać się, jak sobie w tych warunkach radzą muzycy nawykli do innych wrocławskich przestrzeni. Akustyka wielkiej sali NFM jest dość bezlitosna: bardzo selektywna, ale zarazem ciepła, okrągła, pozwalająca pełniej i dłużej wybrzmieć wszystkim alikwotom. Niczego dźwiękowi nie ujmuje, ale też nic mu nie dodaje, skutkiem czego niektóre zespoły, między innymi Chór NFM, muszą się jeszcze w niej „odnaleźć” i zniwelować niesłyszalne dotąd dysproporcje brzmienia. Wszystko się dotrze, nie mam co do tego wątpliwości. Świadczy o tym choćby Symfonia koncertująca Szymanowskiego w rewelacyjnym ujęciu Piotra Anderszewskiego i Orkiestry NFM pod batutą Jacka Kaspszyka, w którym fortepian wreszcie wtopił się w resztę faktury i jeśli czegoś zabrakło, to jedynie rozpasanego żywiołu oberka w ostatniej części. Świadczą o tym niosące się pięknie, niewysilone głosy solistów w Wierchach Malawskiego, zwłaszcza niezawodnego sopranu Iwony Hossy i lirycznego, jakby „przydymionego” bas-barytonu Jarosława Bręka. Świadczy o tym pełne kontrastów i napięć oraz potyczek harmonii z enharmonią Adagio z IX Symfonii Mahlera – w interpretacji Filharmoników Izraelskich pod dyrekcją Zubina Mehty, poza ostatnią częścią zupełnie nieprzekonującej, nie sposób jednak przecenić brzmienia tego zespołu, zwłaszcza w dolnych instrumentach kwintetu.
Widownia z poziomu II balkonu. Fot. Łukasz Rajchert.
Nie mogę porównywać akustyki sali NFM z bajeczną ponoć akustyką nowego gmachu NOSPR, którą poznam dopiero w listopadzie. Mogę ją wszakże porównać z kilkoma spośród najlepszych sal koncertowych na świecie i oświadczam z całą mocą, że na tym tle broni się znakomicie. Lada dzień ruszam do Berlina na mój ulubiony MusikFest, gdzie w legendarnej wielkiej sali Filharmoników Berlińskich każdy zespół brzmi całkiem inaczej. W różności siła. Oby w różnorodności przestrzeni akustycznych, jaką zapewnia wyjątkowa technologia Artecu, zamanifestowała się w pełnej krasie. Na to liczę przy okazji kolejnych Wratislavii, tego życzę zespołom NFM i jej gościom w nadchodzącym sezonie.
Joanna Curelaru :)
Jean Nouvel?
Strasznie rzeczy narobił w Lyonie przy „unowocześnianiu” budynku opery.
Nieprzyzwyczajeni do naszej akustyki soliści mówią, że jest męcząca.
Próby chóru i próby reżyserskie odbywają się na poziomie -4 i -5 ( na -5 nie ma toalet, a na poziomie sceny tylko jedna).
Windy są za ciasne i jest ich za mało. Często więc się psują.
Soliści mają do pokonania między garderobą a sceną 4 lub 5 pięter, chór 6. Garderób dla orkiestry nie ma- są szafki na korytarzu.
Szczęście miał tylko balet ( duża sala: 3 ściany ze szkła, 11 piętro).
Dorota Kozińska
Trudno mi się odnieść do Pani komentarza, nigdy nie byłam w Operze w Lyonie.
Joanna Curelaru :)
Może to szkoda
a może nie
Zależy to od tego jakie ma Pani oczekiwania względem spektaklu operowego
Co jest dla Pani najważniejsze?
Dorota Kozińska
Myślę, że na to pytanie udzielam odpowiedzi prawie każdym wpisem na tym blogu.
Joanna Curelaru :)
Tak, faktycznie
:)
Miłego dnia