Upiór zdaje króciutki raport po pierwszym dniu w Berlinie, gdzie 15 września, w ramach MusikFest, wystąpiła szwedzka Radiówka pod batutą Daniela Hardinga, między innymi w Pieśni o ziemi. Harding jest poniekąd dyrygenckim Wunderkindem: wciąż dzierży palmę pierwszeństwa jako najmłodszy kapelmistrz debiutujący na londyńskich Promsach (w 1996 miał zaledwie 21 lat). Niedawno przekroczył czterdziestkę, co akurat w tym fachu nie uchodzi za wiek szczególnie zaawansowany. W ostatnich latach musiał jednak okrzepnąć, bo w sali Filharmonii Berlińskiej działy się wczoraj rzeczy bardzo ciekawe.
Harding nadal jest „wyrywny” i za wszelką cenę próbuje odrzeć Mahlera z rzekomej rozlewności i sentymentalizmu. Do tej pory odbywało się to kosztem wewnętrznej logiki narracji muzycznej, a niestety często także i barwy. Tym razem Szwedzi grali zdyscyplinowanie i bardzo pięknym dźwiękiem, Harding zaś poszedł jeszcze krok dalej niż Boulez i „prześwietlił” tę konstrukcję niemal na wskroś, przyoblekając Mahlerowski smutek w chłodną, ściętą lodem szatę, jakby pożyczoną od Sibeliusa. Tak, wiem, Sibeliusowi z Mahlerem po drodze nie było, niemniej w interludium orkiestrowym przed trzecim członem Abschied zdarzyło mi się kilkakroć zapomnieć o oddychaniu.
Niepokoi mnie jednak, że Harding wciąż nie umie dobierać solistów. W Pieśni o ziemi zaliczył już wcześniej kilka potężnych wpadek obsadowych. Tym razem znów „pożyczył” sobie tenora od Bouleza: cóż, kiedy Michael Schade już w słynnym nagraniu brzmiał całkiem nieprzekonująco, śpiewając swoje pieśni z zapałem uczniaka, za to głosem zupełnie nie z tej bajki i raczej obok tekstu pod względem wyrazowym. Wczoraj było na domiar nierówno, nieczysto, dukaną frazą i falsetem w górze. Nieco lepiej wypadła Anna Larsson, ale głos ma już też mocno wyeksploatowany, poza tym z natury zbyt duży i ciemny do tak pomyślanej interpretacji. Trzeba jednak przyznać, że w ostatniej pieśni udało jej się opanować wibrato i trochę „zaokrąglić” barwę tego pięknego, lecz zmatowiałego ze zmęczenia altu.
Dziwne uczucie: w arcydziele, które głosami stoi, zachwycić się przede wszystkim orkiestrą. Potraktuję to jako kolejny etap rozwoju wrażliwości muzycznej Hardinga i będę go odtąd uważniej obserwować.
Fot. Silvia Lelli.
Piotr Deptuch
Trudno teraz o prawdziwie Mahlerowski alt. Anna Larsson, podobnie jak do niedawna Birgit Remmert zmonopolizowały swój udział w Pieśni o ziemi przez niemal ostatnie 20 lat. Następczyń Kathleen Ferrier brak.
Dorota Kozińska
No i niestety, te dwadzieścia lat już w głosie słychać. To jest właśnie to, czego tak bardzo nie lubię: obsadzanie ważnych koncertów tak zwanymi pewniakami.
Piotr Kamiński
Była jedna następczyni Ferrier, Maureen Forrester, a może nawet dwie, Aafje Heynis. Osobiście zadowolę się mezzosopranem tej klasy: Merriman, Ludwig, Baker, ostatnia była Fassbaender. Od tamtego czasu – kicha, niestety. Ponieważ trudno sobie wyobrazić, że nagle przestały się rodzić takie głosy, należy sądzić, że są, ale się marnują.
Dorota Kozińska
Myślę, że Piotr Deptuch miał na myśli, że teraz już nie ma następczyń Ferrier. Ja też sądzę, że takie głosy są i się marnują – bo coś mi się wydaje, że alty mahlerowskie powinno się szkolić jak kontralty: żeby brzmiały pięknie we wszystkich rejestrach, nie dusiły się w górze i nie dudniły w dole.
Bądźmy jednak optymistami: coś Wam znalazłam. Wprawdzie to wersja Schönberga, ale dziewczyna ma kawał głosu i moim zdaniem pięknie robi z niego użytek. Graham-Hall niestety ma już najlepsze lata za sobą.
https://www.youtube.com/watch?v=NoHvmprFIxQ
Piotr Kamiński
Bardzo ładnie, w rzeczy samej, inteligentna, wrażliwa panienka! Ale to właśnie raczej w kategorii mezzo i to wysokie: najlepszy dowód :
https://www.youtube.com/watch?v=ukaBnb3dGP4
Dorota Kozińska
Ba, ona i u Wagnera sopranowe partie śpiewa! Mnie właśnie chodziło o to specyficzne „kontraltowe” szkolenie. Bo sam przyznasz, że i doły ma ładne.