Tramwaj z przesiadką do sukcesu
W Warszawie susza, tymczasem nad Łodzią przeszła wczoraj burza z ulewnym deszczem. Z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego doszły nas słuchy, że przez godzinę w mieście spadło aż trzydzieści litrów wody na metr kwadratowy. Skutek? Podtopione ulice, lejące się z wiaduktów wodospady, zalany dworzec Łódź Fabryczna, budynek prokuratury i… Teatr Wielki. Serce struchlało, bo łódzką, a zarazem polską premierę Tramwaju zwanego pożądaniem Previna już raz przekładano – z powodu choroby artystów. Spektakl w reżyserii Macieja Prusa i pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego miał ostatecznie ruszyć dziś wieczorem. I chyba ruszy: pracownicy Teatru dwoją się troją, żeby usunąć szkody po żywiole. Trzymajmy kciuki – inscenizacja zapowiada się bardzo ciekawie, a w obsadzie między innymi Joanna Woś (Blanche Dubois) i Szymon Komasa (Stanley Kowalski). Upiór dołącza się do życzeń dla całego zespołu i w ramach wsparcia publikuje swój esej, który będzie też dostępny w książce programowej spektaklu.
***
To była jedna z głośniejszych premier San Francisco Opera w czasach dyrekcji Lotfiego Mansouriana. A za jego burzliwej kadencji działo się tam naprawdę wiele. Mansourian objął teatr w 1988 roku, po blisko trzydziestu latach własnych doświadczeń reżyserskich i ponad dekadzie zarządzania Operą w Toronto. Wprowadził na scenę w San Francisco wiele nowości repertuarowych, między innymi nieznanego w Stanach Wilhelma Tella Rossiniego oraz Nieszpory sycylijskie Verdiego. Wytrwał w trudnym czasie po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 1989, które poważnie uszkodziło gmach Opery – w 1995 roku zamknięty na prawie dwa sezony i otwarty z pompą na 75-lecie kompanii, po rekonstrukcji i renowacji, które pochłonęły prawie dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Co jednak najważniejsze, w 1992 roku zainaugurował przedsięwzięcie „Pacific Visions” – cykl zamówień pięciu oper współczesnych, mający dowieść energii i żywotności wielbionej od stuleci formy muzycznej.
A Streetcar Named Desire. Fot. Bill Cannon.
Właściwie każde z tych dzieł przeszło już do historii: Niebezpieczne związki Conrada Susy pod batutą Davida Runniclesa, z Renée Fleming, Thomasem Hampsonem i Fredericą von Stade w obsadzie (1994); Harvey Milk Stewarta Wallace’a, który miał prapremierę w 1996, dwanaście lat przed słynnym filmem Gusa Van Santa; Dead Man Walking Jake’a Heggiego (2000), operowy „remake” filmu Tima Robbinsa z Susan Sarandon i Seanem Pennem; przede wszystkim zaś kontrowersyjna Śmierć Klinghoffera Johna Adamsa, której nową inscenizację w 2014 roku, dwadzieścia trzy lata po produkcji w SFO, Peter Gelb zdjął z programu Metropolitan Opera, powołując się na kilka dość absurdalnych argumentów, między innymi zarzut pośredniego wspierania terroryzmu. Z niemal równie szerokim oddźwiękiem spotkała się opera Tramwaj zwany pożądaniem – autorstwa uwielbianego przez amerykańską publiczność André Previna, z librettem Philippa Littella na motywach słynnego dramatu Tennessee Williamsa, jednej z najczęściej wystawianych i adaptowanych sztuk teatralnych XX wieku.
Pomysł zamówienia opery według arcydzieła Williamsa – które rozgrywa się w dusznym, pulsującym tłumioną żądzą Nowym Orleanie – chodził za Mansourianem przez wiele lat. Dyrektor próbował do niego przekonać kilku innych, bardziej doświadczonych kompozytorów, wśród nich Stephena Sondheima i Leonarda Bernsteina. Niezrażony kolejnymi odmowami, podjął odważną decyzję powierzenia go debiutującemu w operze Previnowi. Premiera 19 września 1998 roku przebiła wszystkie późniejsze wydarzenia sezonu. W odnowionym gmachu War Memorial Opera House pojawił się tłum dygnitarzy i celebrytów, między innymi burmistrz Nowego Orleanu Mark Morial, gość specjalny burmistrza San Francisco. Na widowni zasiadła niespotykana dotąd liczba dziennikarzy i krytyków muzycznych – Bernard Holland, recenzent „The New York Times”, doliczył się prawie stu czterdziestu kolegów po fachu. Ceny biletów w najdroższych sektorach osiągnęły pułap tysiąca pięciuset dolarów. Spektakl w reżyserii Colina Grahama – który współpracował z Brittenem przy prapremierach wszystkich jego oper powstałych po 1954 roku – rejestrowały na żywo wytwórnia Deutsche Grammophon oraz amerykańska telewizja publiczna PBS. Za pulpitem dyrygenckim stanął sam kompozytor.
André Previn. Fot. „Los Angeles Times”.
Oczekiwania były bardzo wygórowane. Pierwsze opinie krytyków – oględnie mówiąc, podzielone. Jedni odetchnęli z ulgą, spodziewali się bowiem, że Previn, płodny twórca muzyki filmowej i laureat czterech Oscarów za adaptacje cudzych partytur w ekranowych wersjach oper i musicali, nie poradzi sobie z tak złożoną formą i skomponuje kolejną ścieżkę dźwiękową do potencjalnego hollywoodzkiego przeboju. Drudzy utyskiwali, że Previn zmarnował szansę napisania opery stricte jazzowej, która ich zdaniem najlepiej oddałaby specyficzną atmosferę Nowego Orleanu z lat czterdziestych. Amerykańscy patrioci zżymali się na zbyt liczne odniesienia do europejskiego modernizmu, na czele z Ryszardem Straussem, oraz dwóch mistrzów angielskiej muzyki dramatycznej: Ralpha Vaughana Williamsa i Benjamina Brittena. Bardziej otwarci na świat recenzenci wychwalali subtelność barw orkiestrowych, urodę solowych interwencji instrumentów dętych i potoczystość partii wokalnych. Sporo głosów krytycznych zebrał librecista, który wprawdzie skrócił pierwotny tekst Williamsa o przeszło połowę, postanowił jednak dochować mu wierności: wykonanie trzyaktowej opery trwało trzy i pół godziny, prawie półtorej godziny dłużej niż legendarna ekranizacja Elii Kazana, skądinąd reżysera prapremiery dramatu w broadwayowskim Ethel Barrymore Theatre.
Previn wielokrotnie podkreślał w przedpremierowych wywiadach, że Tramwaj zwany pożądaniem jest właściwie gotową operą, tyle że bez muzyki. Z perspektywy czasu należy jednak potraktować te słowa jako gest pojednawczy w stronę zagorzałych obrońców sztuki Williamsa, którzy obawiali się zamachu na literacką świętość. Kompozytor od początku zdawał sobie sprawę, że tekst „łagodnieje” w ustach śpiewaków, że spowolniona względem naturalnej mowy narracja muzyczna wymaga przesunięcia niektórych akcentów. Wbrew wcześniejszym deklaracjom odszedł od litery dramatu. Gęsty, pełen emocji spór między nadwrażliwą Blanche a prymitywnym Stanleyem zastąpił pełnowymiarowym obrazem postępującego obłędu głównej bohaterki. Zbudował jej postać środkami czysto muzycznymi: począwszy od „przymglonego”, omdlewającego glissanda na słowie „DuBois”, kiedy Blanche przedstawia się zalotnie Mitchowi, aż po kilkakrotnie powtórzone w finale zdanie „Whoever you are”, skierowane niby do współczującego lekarza, a w rzeczywistości rzucone w pustkę, jakby tracąca zmysły kobieta zapadała się coraz głębiej w sobie. Previn stworzył partię Blanche z myślą o konkretnej śpiewaczce – Renée Fleming, która z powodzeniem wcieliła się w tę kruchą, a zarazem dziwnie przyziemną istotę. Pomijając świetne warunki fizyczne i znakomite aktorstwo, Fleming odzwierciedliła wewnętrzny konflikt swej bohaterki doskonale prowadzonym sopranem lirico-spinto, w średnicy ciemnym i gładkim jak aksamit, w górze świetlistym, w licznych fragmentach pianissimo dosłownie ulatującym w nicość.
(Blanche Dubois) na premierze Tramwaju w San Francisco Opera. Fot. Marty Sohl.
Pozostałych uczestników dramatu Previn odsunął na nieco dalszy plan, dbając jednak o wyrazisty rysunek postaci: zwierzęcość Stanleya zawarł w agresywnej, mocno akcentowanej partii barytonowej, subtelność Mitcha nakreślił lirycznym tenorem, naiwność Stelli – partią przeznaczoną na sopran lżejszy i mniej zniuansowany niż w przypadku Blanche. Reszty dopełniła migotliwa, inteligentnie „dopowiadająca” treść warstwa orkiestrowa. Previn nie rościł sobie żadnych pretensji do oryginalności. Poszedł tropem wielu XIX-wiecznych kompozytorów operowych, którzy za cel nadrzędny stawiali sobie wierność konwencji. Zamiast eksperymentować, złożył całość z elementów zahartowanych w przepastnym tyglu amerykańskiej wielokulturowości. Są tam rytmy i barwy nowoorleańskiego jazzu, jest smutek luizjańskiego bluesa, groza ścieżek dźwiękowych do filmów noir z lat czterdziestych, europejska precyzja faktur spod znaku Berga, Straussa i Brittena, wysmakowane aluzje do muzyki Györgya Ligetiego. Wystarczająco wiele, by „odkleić” operę od pierwowzoru literackiego i dać jej szansę zaistnienia w całkiem innym obiegu kulturowym.
Previn trafił w sedno. Krytycy szybko uporali się z dysonansem poznawczym i zrozumieli, że adaptacja operowa wymaga znacznie poważniejszych odstępstw od oryginału niż filmowa albo telewizyjna wersja dramatu. O reszcie zadecydowała publiczność, zachwycona przystępnością utworu – eklektycznego na tyle świadomie, by uniknąć oskarżeń o muzyczny kicz. Tramwaj zwany pożądaniem ruszył na podbój kolejnych scen. W 1999 roku, naturalną koleją rzeczy, trafił do Nowego Orleanu. Potem przeszedł szturmem przez inne teatry amerykańskie: Renée Fleming wystąpiła między innymi w nowojorskiej produkcji na scenie Metropolitan Opera (2012) i w późniejszym o rok wykonaniu koncertowym na estradzie Carnegie Hall. Już w 2003 roku opera dotarła do Europy, pod batutą samego kompozytora, który poprowadził London Symphony Orchestra w Barbican Center. Pierwszej europejskiej inscenizacji doczekała się w Opéra national du Rhin w Strasburgu. W 2010 roku angielski dyrygent Richard Hickox przedstawił ją kolejno w Sydney, Tokio i Osace. W ubiegłym roku zabrzmiała w przekładzie na język niemiecki – w Theater Vorpommern z siedzibą w Stralsundzie i Greifswaldzie.
Przypomnijmy: linie tramwajowe w Nowym Orleanie nie były oznaczane numerami, tylko nazwami punktów orientacyjnych. „Powiedzieli mi, żebym wsiadła w tramwaj Pożądanie, potem przesiadła się do linii na Cmentarze i sześć przecznic dalej wysiadła na Polach Elizejskich” – mówi Blanche na początku sztuki. W największym mieście Luizjany naprawdę kursowały linie Desire i Cemeteries, a jedna z nich przejeżdżała w poprzek Elysian Fields Avenue. Williams zrobił z tego alegorię losu swojej nieszczęsnej bohaterki. Po dwudziestu latach od prapremiery Tramwaj zwany pożądaniem jest jedną z najczęściej wystawianych na świecie oper współczesnych. Zaczęło się od Lotfiego Mansouriana, który pożądał muzycznej adaptacji legendarnego dramatu. Previn umknął spod łopaty krytyków, którzy próbowali pogrzebać jego utwór na cmentarzu nieudanych inicjatyw operowych. Jego Tramwaj zmierza nieubłaganie w stronę elizejskich pól chwały.