Wśród współczesnych miłośników opery pokutuje fałszywe przeświadczenie, że starzejący się tenor może kontynuować karierę sceniczną tylko pod warunkiem, że przerzuci się na partie barytonowe – które zdejmą zeń obowiązek atakowania górnych dźwięków skali. Tym właśnie tłumaczą decyzję niezmordowanego Plácida Domingo, który kilkanaście lat temu zapowiedział występ w roli Simona Boccanegry na deskach berlińskiej Staatsoper i od tamtej pory konsekwentnie poszerzał swój barytonowy repertuar o kolejne pierwszoplanowe kreacje z oper Verdiego i Pucciniego. Z miernym zresztą skutkiem. Sęk w tym, że u sedna jego niepowodzeń wokalnych tkwi nieodwracalna deterioracja aparatu głosowego, maskowana fenomenalnym aktorstwem i ogólną charyzmą sceniczną. Domingo rozpoczynał karierę właśnie jako baryton – w wieku zaledwie szesnastu lat zadebiutował w partii Sierżanta w zarzueli Manuela Caballero Gigantes y cabezudos i wszedł w buty tenora trochę przez przypadek, w zastępstwie za chorego kolegę, który musiał zrezygnować z roli Javiera Moreny w Luisie Fernandzie Federica Torroby. Potem jeszcze wielokrotnie występował w partiach barytonowych, a nawet basowych. Jego oszałamiająca kariera rozpoczęła się dopiero w 1961 roku, od występu w roli Artura w Łucji z Lammermooru w Dallas Opera, u boku Joan Sutherland i Ettore Bastianiniego.
Z biegiem lat Domingo włączał do repertuaru coraz cięższe partie dramatyczne, a nawet bohaterskie. We wrześniu 1975 roku zadebiutował na scenie Staatsoper Hamburg w Verdiowskiej partii Otella – która wkrótce stała się jego znakiem rozpoznawczym. Wystąpił w tej roli ponad dwieście razy, swoim rzemiosłem wzbudzając podziw największych aktorów szekspirowskich epoki, nie wyłączając Laurence’a Oliviera. Dołączył do grona wybitnych interpretatorów tej roli, począwszy od Francesca Tamagno, który wykreował ją na prapremierze, poprzez Jacquesa Urlusa i Aureliana Pertile, skończywszy na Ramónie Vinayu i Jonie Vickersie. Niektórzy okrzyknęli go najlepszym Otellem XX wieku. Otrzaskani z archiwaliami specjaliści zwracali jednak uwagę, że Domingo – choć barwą głosu przypomina pewnego mistrza sprzed lat – ma wyraźny kłopot ze śpiewem na otwartej krtani, nie dość umiejętnie posługuje się techniką squillo, a dokonany przez niego wybór cięższego repertuaru nie pociąga za sobą pożądanego rozwinięcia wolumenu.
Renato Zanelli.
Wygląda na to, że Domingo na którymś etapie swojej kariery zaprzepaścił okazję podboju scen jako jedyny w swoim rodzaju baritenore, najprawdziwszy baryton poruszający się swobodnie w obrębie pełnej skali tenorowej, typ głosu, który osiągnął szczyt swojej chwały w operach Rossiniego – gdzie barytenorem śpiewali bohaterowie starsi wiekiem i doświadczeniem, często wyższego stanu: w kontraście do zakochanych bez pamięci młokosów, operujących tenorem leggiero lub contraltino. Ciemna barwa i mocne brzmienie nie mogły obywać się kosztem techniki koloraturowej ani swobody w górnym odcinku skali. Nic zresztą dziwnego: głos barytenorowy nie był wynalazkiem XIX wieku – pierwszoplanowe partie na ten zaniedbany dziś fach wokalny wychodziły już spod pióra kompozytorów barokowych (począwszy od Periego i Monteverdiego) i cieszyły się dużą popularnością w dobie klasycyzmu (m.in. w twórczości Jommellego, Cimarosy i Myslivečka).
Jeden z ostatnich prawdziwych barytenorów, a zdaniem wielu fachowców największy Otello wszech czasów, urodził się 1 kwietnia 1892 roku u podnóża chilijskich Andów, na przedmieściach Valparaíso. Jego ojciec, Ottorino Zanelli, przyszedł na świat w liguryjskiej Savonie, wyemigrował do Ameryki Południowej, osiedlił się w peruwiańskiej wówczas prowincji Tarapacá i zbił fortunę na produkcji saletry. Ożenił się z Margheritą Morales di Santiago, miejscową pianistką i malarką, z którą dochował się siedmiorga potomstwa. Rodzeństwo okazało się wyjątkowo uzdolnione: młodszy brat bohatera niniejszego szkicu studiował śpiew w Bolonii i Florencji, po czym zrobił wspaniałą karierę jako baryton, pod pseudonimem Carlo Morelli – był też jednym z pierwszych nauczycieli Plácida Domingo. Najmłodszy z siódemki Florencio Zanelli przez wiele lat był korepetytorem solistów w Teatro Municipal w Santiago. Renato wylądował w Europie jako dwulatek, w 1894 roku. Szkoły ukończył w Szwajcarii, potem studiował w Turynie i wrócił do Chile w 1911 roku, żeby podjąć pracę w ojcowskiej fabryce saletry. Podczas któregoś z rodzinnych spotkań zawarł znajomość z włoskim tenorem Angelo Querzé, który wykreował Otella na chilijskiej premierze opery Verdiego. Querzé z miejsca rozpoznał w nim wielki talent i zaproponował mu prywatne lekcje śpiewu.
W 1916 roku niedoszły fabrykant Renato zadebiutował w Santiago w partii Walentego w Fauście Gounoda. Rok później młody baryton podbił urugwajską scenę w Montevideo – jako Tonio w Pajacach i Hrabia di Luna w Trubadurze. Dwa sezony później wpadł w ręce innego ucznia Querzégo, hiszpańskiego basa Andrésa de Segurola, który przedstawił go ówczesnemu dyrektorowi Metropolitan Opera, Giuliowi Gatti-Casazza. Renato po raz pierwszy wyszedł na nowojorską scenę w 1919 roku, w roli Amonasra w Aidzie. Śpiewał w Met przez cztery lata, między innymi u boku Carusa, Destinn i Ponselle. Przełom w jego karierze nastąpił po plenerowym koncercie w Central Parku, w którego programie znalazły się fragmenty z Otella: z portorykańskim tenorem Antoniem Paoli w partii tytułowej i Renatem w roli Jagona.
W roli Otella.
Do dalszych studiów w Mediolanie i zmiany fachu wokalnego namówił go ponoć sam Toscanini. Renato zadebiutował jako tenor w Neapolu, 28 października 1924 roku, w roli Alfreda w Traviacie. Rok później w tamtejszym Teatro Politeama Giacosa śpiewał już partię Raoula w Hugenotach Meyerbeera, bez najmniejszego kłopotu radząc sobie z kilkoma morderczymi dźwiękami Des, na których wykłada się niejeden współczesny tenore leggiero. Od 1925 roku jego repertuar powiększał się o kolejne role tenorowe, między innymi z oper Verdiego, Pucciniego, Giordana i Bizeta, nie wspominając już o udanych podejściach do partii Tristana, Lohengrina oraz Zygmunta z Walkirii Wagnera.
Otella zaśpiewał po raz pierwszy w Turynie, w roku 1926. Wkrótce potem, w tej samej roli, zawojował publiczność w Kairze i w londyńskiej Covent Garden. We wrześniu 1931 wystąpił w arcydziele Verdiego w mediolańskim Teatro Dal Verme, wraz z bratem Carlo Morellim, który wcielił się w postać Jagona.
Już wtedy chorował. Lekarze rozpoznali u niego raka nerki. Po raz ostatni wyszedł na scenę w Otellu 15 października 1933 roku, w Teatro Municipal w Santiago. W kolejnym sezonie wrócił do Stanów, ale postępująca choroba zmusiła go do odwołania większości zobowiązań. Zmarł 25 marca 1935 w Santiago, w trakcie przygotowań do rozległej operacji.
Miał niespełna 43 lata. Zostawił po sobie żonę, rodziców, zrozpaczone rodzeństwo i mnóstwo nagrań, z których dziś można wnioskować nie tylko o urodzie i niespotykanej skali jego głosu, lecz i fenomenalnej technice wokalnej. Zanelli posługiwał się swoim aksamitnym, potężnym w brzmieniu i błyskotliwym jak mosiądz barytenorem z maestrią godną najlepszych aktorów dramatycznych. Śpiewał jakby mówił – cyzelując każde słowo w obrębie długiej, pięknie modelowanej frazy. Śpiewał jakby grał – na jakimś nieznanym, dawno odsuniętym w przeszłość instrumencie, poruszając najczulsze struny w duszach swoich słuchaczy.
Wierzył w każde słowo libretta i w każdą nutę partytury. Być może dlatego Otello w jego ujęciu był postacią tak złożoną – miotającą się między rozpaczą, zwątpieniem, furią i gasnącą nadzieją. Zanellego zżarł zielonooki potwór nieuleczalnej wówczas choroby – i zadrwił ze swej strawy, zostawiając świat bez godnego następcy chilijskiego śpiewaka.