Rok 2021 żegnaliśmy z przyjaciółmi nad najgłębszym jeziorem Europy Środkowo-Wschodniej. Powtarzając w myślach wersy z Baśni o korsarzu Palemonie: „a gdy minął rok z kawałkiem, zapomniano o nim całkiem”. Weszliśmy w rok nowy: może lepszy, może jeszcze gorszy, może po prostu inny niż przedtem. Kolejny rok, w którym misterne plany na przyszłość mogą wziąć w łeb, ustępując miejsca tęsknotom, rozczarowaniom – a z drugiej strony zdarzeniom niespodzianym, olśnieniom, które być może na jakiś czas zwiodą nas z przetartej ścieżki. Teatry operowe jeszcze nie znikły z powierzchni ziemi, śpiewacy wciąż przygotowują nowe partie, dyrygenci nadal zgłębiają detale zapomnianych partytur. Może wystarczy poczekać. A może warto się skupić na czymś, co dojrzewa tuż obok i aż się prosi czułego wsparcia, żeby wypięknieć i dojrzeć. Może lepiej zejść na ziemię. Pewnie nigdy nie zanurkuję w Hańczy. Nic jednak nie stoi przeszkodzie, by stanąć nad brzegiem zamarzającego jeziora i wyobrazić sobie falujące łąki ramienic, gdzie żerują i składają ikrę potężne sieje: zanurzyć się wyobraźnią w głębinach, „które kryją w sobie ten rzadki, a przytem szacowny gatunek… prawdziwie kryją, gdyż i tu poławia się ona z trudnością, rzadko i nielicznie”, jak przed stu z górą laty pisał o polskim łososiu Antoni Wałecki, ojciec polskiej ichtiologii.
Dopóki nie zyskam pewności, że pojadę w tym roku do Helsinek i Oslo, do Longborough i Bayreuth, będę stać w głuszy, słuchając lodu, ptaków i deszczu; siedzieć w domu, odkrywając kolejne skarby z czeluści archiwów; spotykać się z muzykami, którzy ufają, że jeszcze uda się zmienić ten świat. Wszystkim Czytelnikom życzę w tym niezgłębionym nowym roku odwagi, gotowości na zmiany i mnóstwa dziecięcej ufności. Bo na razie jest wciąż jak u Brzechwy: „każdy milczy, każdy czeka, nawet pies – i ten nie szczeka”. Wytrwajmy, a zaczną się dziać cuda.
Wszystkie zdjęcia: Dorota Kozińska