Jak to Kochański grał i bisował

Tak, wiem, że czekają Państwo niecierpliwie na Lili Elbe, ale trochę się Upiorowi pokomplikowało i wypisze się wprawdzie sumiennie, ale w przyszłym tygodniu. Tymczasem postanowiłam sięgnąć do dawno nieodwiedzanego archiwum Mus Triton, gdzie z rozbawieniem – ale też pewną goryczą – odkryłam felietony z ostatniego roku działalności Myszy. Smutno, bo od tego czasu w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło, gorzko, bo kiedyś potrafiłam o tym pisać złośliwiej, dosadniej i chyba dowcipniej, ale mimo wszystko nie traćmy nadziei. Będzie tych drobiażdżków więcej, niektóre są naprawdę obrzydliwie aktualne.

***

Kiedy zaczęliśmy prowadzić tę rubrykę – a było to bardzo dawno temu, przeciętna mysz tyle nie żyje – miało być śmiesznie. Zamierzaliśmy sobie podkpiwać z naszych dawnych kolegów po fachu, z ich staroświeckiej polszczyzny, niebacznie ferowanych wyroków i mylnych prognoz na przyszłość. Tymczasem z roku na rok robiło nam się coraz smutniej. Zamiast drwić z nestorów i wieszczów polskiej krytyki muzycznej, zaczęliśmy się od nich uczyć. Zamiast się cieszyć, ile się w naszym środowisku zmieniło na lepsze, zaczęliśmy paskudnie zazdrościć melomanom sprzed pół wieku, że mogli pójść do filharmonii na koncert, nie zaś na wyjątkowy, dwugodzinny wieczór kabaretowy, podczas którego swoje skecze przedstawią jedne z najpopularniejszych grup satyrycznych w Polsce (jak mysią babcię kochamy, wcale sobie tego nie zmyśliliśmy). Żeby więc odrobinę poprawić sobie nastrój w te późnojesienne wieczory, kiedy słońce zdaje się zachodzić godzinę po tym, jak zerwiemy się z nory, wygryźliśmy ze sterty szpargałów numer 23/1962 i rozłożyliśmy go na wspomnieniach Augusta Iwańskiego pod wielce obiecującym tytułem Humor Szymanowskiego – zwłaszcza że muzyka Karola z Atmy, jakkolwiek piękna, wesoło nam raczej nie brzmi. Iwański, pan na Ryżawce i przyjaciel kompozytora, był o niej podobnego zdania:

Dziwne, że humor, który pomimo ciężkich nieraz przejść i tarapatów, tak silnie przenikał Szymanowskiego, mało odzwierciedlił się w jego kompozycjach, prawie zawsze poważnych i owianych raczej sentymentem, niż beztroską wesołością. Do utworów przesyconych nią zaliczyć można chyba jedynie Mandragorę, Tarantellę, niektóre Rymy dziecięce, ostatnią część I Kwartetu, może poszczególne mazurki i etiudy z opusu 33, no i oczywiście młodocianą operetkę Mąż z loterii.

Fiodor Szalapin i Paweł Kochański. Fot. Cyfrowa Biblioteka Narodowa Polona

Od razu zrobiło nam się weselej. Wprawdzie operetka nazywała się trochę inaczej, ale wiemy skądinąd, że dwudziestopięcioletni Szymanowski wpadł na pomysł jej napisania, bo „wyszastał masę pieniędzy we Włoszech” i „był biedny jak szczur kościelny”. Ugadał się więc z Grzegorzem Fitelbergiem, współudziałowcem Spółki Nakładowej Młodych Kompozytorów Polskich, żeby popełnić ten „figielek płochy w celu powiększenia dochodów”. Napluliśmy sobie w wąsy, że w stosownym czasie nie wpadliśmy na podobny pomysł, bo ostatnio nawet myszom kościelnym lepiej się od nas powodzi. Niepotrzebnie: od zamysłu do powiększenia dochodów droga daleka. A Szymanowskiego i tak pieniądze się nie trzymały:

Przytoczę (…) jeszcze zabawną rozmowę z Karolem po jego powrocie z któregoś z dłuższych pobytów za granicą. Na wyjezdnym powierzył mi swój złoty zegarek i paczkę jakichś akcji, które miały być uzupełnione przez nową emisję. Po powrocie upominał się parokrotnie o jedno i drugie, mnie zaś wydawało się, że te przedmioty już mu oddałem, przy czym co do akcji nie myliłem się z całą pewnością. Jakież było więc moje zdumienie, gdy przeglądając schowek w PKO natknąłem się na zegarek Karola. Oddałem mu go oczywiście bezzwłocznie, mówiąc:
– Właśnie wracam ze spowiedzi i ksiądz kazał mi zwrócić ci twój zegarek.
– Jakiż to poczciwy księżulo, odparł Karol. Możebyś wyspowiadał się u niego powtórnie, to może odzyskałbym również me akcje?

Wątpimy wprawdzie, czy Szymanowskiemu rozmowa wydała się równie zabawna jak Iwańskiemu, zaczynamy jednak podejrzewać, że w Zarudziu u Jaroszyńskiego i w Ryżawce piło się często i sporo. Uczestnikom libacji gubiły się potem akcje i zegarki, zdarzało im się za to znaleźć w zamian natchnienie, o czym tenże Iwański wspominał gdzie indziej, wyjaśniając okoliczności narodzin Taranteli, która powstała „na podłożu doskonałego humoru, w który Szymanowskiego i Kochańskiego wprawiła butelka świetnego koniaku, wyciągniętego gdzieś z głębi szafy nieobecnego gospodarza przez bezceremonialnych gości”. Iwański w swoich wspomnieniach bywał równie bezceremonialny, pisząc o wielkim skrzypku, że:

…pochodził z drobnomieszczańskiej rodziny żydowskiej, zamieszkałej w Odessie, nazwiskiem Kahan. Wynalazł go tam Emil Młynarski, ocenił jego wybitny talent, zaopiekował się nim po ojcowsku, wyciągnął go z jego środowiska, ochrzcił, wykształcił i niemal wcielił do swej rodziny.

Zaiste, paskudne musiało to być środowisko, a jeszcze gorszy papa Jozue Kahan, który tak się znęcał nad biednym Pawełkiem, ucząc go gry na skrzypcach, że gdy Młynarski usłyszał siedmiolatka po raz pierwszy, stwierdził, że ma „nadzwyczaj silne palce, już wystarczająco wyćwiczone. Posługuje się smyczkiem z niewiarygodną wręcz swobodą. Co jest najciekawsze – że interpretacja małego chłopca znajduje się na poziomie najwyższym”. Podobne katusze musiał wycierpieć brat Pawła, wiolonczelista Eli, późniejszy koncertmistrz Filharmonii Warszawskiej i profesor Warszawskiego Konserwatorium. Ofiary takiej patologii życia rodzinnego trzeba niezwłocznie chrzcić i kształcić, w przeciwnym razie nic z nich nie będzie. Z Pawła Kochańskiego i tak wyrosło niezłe nicpotem, ale przynajmniej potrafił dostarczyć Iwańskiemu uciechy:

Jeśli idzie o zabawne przygody z artystycznej kariery, to m.in. opowiadał mi Paweł, jak w czasie tournée po Hiszpanii podejmowany był gościnnie przez pewnego hurtownika win w którymś z mniejszych miast tego kraju. Zwiedzanie jego piwnic zakończyło się takim „rauszem”, że musiano z trudem cucić artystę, by nie odkładać występu zapowiedzianego na najbliższy wieczór. Kochański twierdził, że tego w ogóle nie pamięta, i że dopiero nazajutrz ze zdziwieniem dowiedział się z prasy, iż grał i bisował i zyskał gorący aplauz.

Wiedzą Państwo, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Że gdyby Kochański cokolwiek teraz grał i gdziekolwiek bisował, z pewnością nie dowiedziałby się o tym nazajutrz z prasy. Jeśli już, to najwyżej w przeddzień koncertu z notki promocyjnej, o czym zapewnia, kulając się ze śmiechu,

MUS TRITON

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *