Z niedoszłą wizytą w teatrze Poelziga

To właściwie miał być powrót, choć wzbogacony dodatkowymi atrakcjami historyczno-krajoznawczymi. O pierwszej wyprawie do Theater Krefeld und Mönchengladbach, na Lohengrina w inscenizacji Roberta Lehmeiera, pisałam trzy lata temu. Tym razem postanowiłam, że na koncert z Das klagende Lied Mahlera – znów pod batutą Estończyka Mihkela Kütsona, który od 2012 roku jest szefem artystycznym orkiestry Niederrheinische Sinfoniker, biorącej udział we wszystkich tamtejszych przedsięwzięciach operowych – wybiorę się do siostrzanego teatru w Mönchengladbach. A przy okazji zwiedzę to zamożne miasto o bogatej i powikłanej historii, podobnie jak pobliskie Krefeld związane do dziś z przemysłem tekstylnym.

Właściwa historia Mönchengladbach rozpoczęła się w roku 947, kiedy Gero, arcybiskup Kolonii, postanowił założyć w tym miejscu opactwo benedyktyńskie, nazwane Gladbach od przepływającego obok strumienia. Z biegiem lat klasztor wraz z sąsiednimi wioskami przeistoczył się w prężną osadę, która w 1366 roku zyskała prawa miejskie. W ferworze rewolucyjnym 1794 roku Gladbach dostało się pod panowanie Francuzów, którzy zsekularyzowali opactwo i urządzili w nim fabrykę włókienniczą. W 1815 roku miasto zostało przejęte przez Królestwo Prus. W latach 80. XIX wieku zmieniło nazwę na München-Gladbach – dla odróżnienia od położonego w odległości niespełna siedemdziesięciu kilometrów Bergisch Gladbach w rejencji kolońskiej. W 1929 wchłonęło kilka sąsiednich miejscowości, między innymi Rheydt, Odenkirchen i Giesenkirchen. Kiedy do władzy doszli naziści, zapadła decyzja o ponownym odłączeniu Rheydt – na polecenie Josepha Goebbelsa, ministra propagandy III Rzeszy, który w odruchu lokalnego patriotyzmu postanowił nadać rodzinnemu miasteczku niezależny status administracyjny. München-Gladbach zyskało obecną nazwę dopiero w 1960 roku. Dziesięć lat wcześniej przemianowano je na pisane z dywizem Mönchen-Gladbach: tym razem po to, by uniknąć mylących skojarzeń z bawarskim Monachium. Rheydt, wraz z Wickrath, weszły w skład miasta w roku 1975.

Mönchengladbach, poważnie zniszczone w końcu II wojny światowej, po części wstało z ruin, po części zyskało całkiem nowe oblicze. Jest tu co zwiedzać. Gmach Museum Abteiberg, mieszczący arcyciekawą kolekcję sztuki współczesnej, uchodzi za perłę architektonicznego postmodernizmu; wzniesiony na przełomie lat 70. i 80. według projektu Austriaka Hansa Holleina, zainspirował ponoć Franka Gehry’ego w pracach nad Muzeum Guggenheima w Bilbao. Wielbiciele sztuki renesansowej kierują pierwsze kroki w stronę pałacu rodziny Bylandtów w dzielnicy Rheydt – dzieła Maximiliana Pasqualiniego, którego ojciec Alessandro upowszechnił dojrzały styl boloński po drugiej stronie Alp. Miłośnicy przyrody odpoczywają od zgiełku miasta w trzydziestohektarowym Bunter Garten, który łączy ociężały secesyjny budynek Kaiser-Friedrich-Halle z cmentarzem na północnych obrzeżach miasta.

Museum Abteiberg. Fot. Uwe Riedel

Teatr zawitał do Mönchengladbach w latach 60. XIX wieku – wraz z gościnnym spektaklem pięcioaktowej komedii Eugène’a Scribe Le verre d’eau ou Les effets et les causes, wystawionej przez trupę z Krefeld. W 1903 roku powstało stowarzyszenie teatralne – z inicjatywy radnego Friedricha Peltzera, który zainaugurował działalność teatru miejskiego we wspomnianej już Kaiser-Friedrich-Halle, 29 listopada, przedstawieniem Beethovenowskiego Fidelia. W partii Leonory wystąpiła Bertha Pester-Prosky, primadonna Opery w Kolonii, żona harfisty i reżysera Reinholda Pestera, który w 1906 roku objął dyrekcję połączonych zespołów z Mönchengladbach i Krefeld. Za jego rządów nadreńska Opera stała się miejscem pielgrzymek entuzjastów muzyki Wagnera i Ryszarda Straussa: w 1911 roku w partii barona Ochsa w Rosenkavalierze wystąpił znakomity koloński bas-baryton Leo Schützendorf, późniejszy Wozzeck na berlińskiej prapremierze arcydzieła Albana Berga. Po I wojnie światowej Mönchengladbach zdecydowało się prowadzić własny teatr, od czasu, kiedy Rheydt weszło w obręb miasta, działający w dwóch lokalizacjach: Kaiser-Friedrich-Halle i nowym gmachu Stadthalle Rheydt przy Odenkirchener Strasse.

Theater Mönchengladbach. Fot. RP Online

Modernistyczny budynek z 1930 roku powstał według projektu trzech architektów: Waltera Fischera, Maksa Littmanna i Hansa Poelziga. W dziejach niemieckiej architektury zapisał się zwłaszcza ten ostatni: wykładowca i dyrektor Staatliche Akademie für Kunst und Kunstgewerbe w Breslau, miejski radca budowlany w Dreźnie, później zaś jeden z głównych działaczy Werkbundu. Na początku XX wieku zaprojektował szereg inwestycji we Wrocławiu, między innymi secesyjny prospekt organowy dla Oratorium Marianum, dom handlowy przy Junkernstrasse, gdzie mieści się obecnie jeden z oddziałów Santander Bank, oraz przylegający do Hali Stulecia wystawowy Pawilon Czterech Kopuł. Surowy, obłożony cegłą klinkierową gmach Stadthalle Rheydt przetrwał wojnę bez większego szwanku. Przebudowany na początku lat 80., zainaugurował działalność premierą Lulu Berga. Szczęście trwało krótko: kilkanaście lat później teatr został postawiony w stan bankructwa. Światełko w tunelu pojawiło się w 2011 roku: po kolejnej renowacji budynku i utworzeniu spółki Theater Krefeld und Mönchengladbach gGmbH. A potem przyszła pandemia.

Mihkel Kütson. Fot. theater-kr-mg.de

Mimo że wieczór z Das klagende Lied miał się odbyć ponad dwa tygodnie po niedoszłej premierze Walkirii w Trondheim, w moim przypadku otworzył czarną serię odwołanych wyjazdów. Decyzję podjęłam już 6 marca, kiedy Nadrenia-Północna Westfalia stała się jednym z najaktywniejszych ognisk rozprzestrzeniania wirusa. Muzycy ani myśleli rezygnować z występu. Codziennie informowali o postępach prób i nie reagowali na coraz bardziej nerwowe komentarze melomanów na swoim fanpage’u. O losie tego i wszystkich następnych przedsięwzięć teatru w sezonie przesądziła odgórna dyrektywa władz landu. Ciekawe, czy Niederrheinische Sinfoniker pod wodzą Kütsona wrócą jeszcze kiedykolwiek do tego pomysłu. Das klagende Lied, której autorskie libretto Mahler oparł między innymi na baśni Śpiewająca kość (Der singende Knochen) braci Grimm, nieczęsto trafia na estrady koncertowe. Zdaniem malkontentów, zbyt wiele w tej młodzieńczej muzyce nawiązań do mistrzów z przeszłości: Wagnera, Schuberta, a nawet Beethovena. Mnie jednak żal upiornej pieśni fletu, wystruganego z kości zamordowanego rycerza. Fletu, który po wielekroć wykrzyczy oskarżenie pod adresem starszego brata, zawistnego o czerwony kwiatek – przepustkę do ręki królewny. W tym trudnym czasie szczególnie zabraknie nam bajek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *