Za Ocean i z powrotem

Już wkrótce recenzje z warszawskiej Medei i Dalibora w Brnie, a tymczasem wróćmy do koncertu NOSPR sprzed dwóch tygodni. Wieczorem 1 marca orkiestrę Gospodarzy poprowadził Lionel Bringuier, partię solową w Koncercie fortepianowym G-dur Ravela wykonała Angela Hewitt.

***

Była sobie kiedyś orkiestra – powołana do życia w 1981 roku z inicjatywy trzech kobiet, złożona wyłącznie z kobiet i działająca nieprzerwanie aż do roku 2004. Bay Area Women’s Philharmonic – nazwana od obszaru metropolitalnego w rejonie zatoki San Francisco, z którego wywodziła się większość uczestniczek tego przedsięwzięcia – później określana po prostu jako The Women’s Philharmonic, przeszła jednak do historii wykonawstwa z całkiem innego powodu niż całkowicie żeński skład. Najważniejszą misją zespołu była promocja twórczości kobiet-kompozytorek: przez blisko ćwierć wieku TWP włączyła do swego repertuaru ponad trzysta utworów nieznanych, zapomnianych bądź napisanych specjalnie dla orkiestry – połowa z nich zabrzmiała na estradach koncertowych po raz pierwszy.

Jedną z takich spóźnionych premier było prawykonanie Uwertury C-dur Fanny Mendelssohn – jedynej kompozycji symfonicznej w dorobku siostry Feliksa, napisanej między 1830 a 1832 rokiem i nigdy nie zaprezentowanej publicznie, jeśli nie liczyć dwóch niedzielnych salonów muzycznych w domu artystki. Uwertura, utrzymana w formie allegra sonatowego, jest modelowym przykładem stylu wczesnoromantycznego, na tle wielu utworów tamtej epoki wyróżnia się jednak lekkością i wyjątkowo „śpiewną” inwencją melodyczną. Owszem, słychać w niej nawiązania do muzyki Schumanna i późnej twórczości Beethovena, w niczym to jednak nie umniejsza talentu i sprawności warsztatowej niespełna trzydziestoletniej kompozytorki. Utwór zachował się w pojedynczym rękopisie w archiwum Mendelssohnów w Berlinie. Być może do dziś obrastałby kurzem, gdyby nie wydobyła go na światło dzienne Judith Rosen – członkini zarządu TWP i zapalona badaczka muzyki komponowanej przez kobiety. To ona dokonała edycji manuskryptu i w 1992 roku doprowadziła nie tylko do wykonania, ale i nagrania Uwertury przez kalifornijską orkiestrę – na jednej płycie z utworami Clary Schumann i Nadii Boulanger.

Portret Fanny Mendelssohn-Hensel pędzla Moritza Daniela Oppenheima (1842). Z kolekcji Muzeum Żydowskiego w Nowym Jorku

Prawykonanie powstałego sto lat później Koncertu fortepianowego G-dur, w którym Ravel świadomie nawiązał do analogicznych dzieł Mozarta i Saint-Saënsa, odbyło się w 1932 roku w Paryżu, z udziałem Marguerite Long i Orchestre Lamoureux pod batutą kompozytora. Ravel pracował nad utworem długo i z przerwami, między innymi na przygotowanie Koncertu D-dur dla Paula Wittgensteina. Zapewne tym należy tłumaczyć mnogość wykorzystanych w nim pomysłów muzycznych – od motywów baskijskich, zaczerpniętych z wcześniejszych o ćwierć wieku szkiców do nieukończonej kompozycji na fortepian i orkiestrę, aż po inspirację jazzem, kolejny „zamorski” trop w programie koncertu NOSPR.

Do późniejszego sukcesu jego Rapsodii hiszpańskiej też przyczynili się muzycy amerykańscy, a ściślej koncert Nowojorczyków w 1909 roku, pod batutą Waltera Damroscha, zorganizowany zaledwie rok po paryskiej premierze dzieła. Rhapsodie espagnole, jedyny utwór Ravela napisany od razu w wersji na orkiestrę, spotkał się z początku z mieszanym przyjęciem krytyków, którzy zarzucali mu wątłość i niespójność narracji. Dopiero późniejsze wykonanie na londyńskich Promsach i wspomniany już koncert w Carnegie Hall przekonały słuchaczy bez reszty do tej efektownej kompozycji – od impresjonistycznego Preludium do nocy, poprzez roztańczone Malagueñę i Habanerę, aż po świetlistą, skrzącą się barwami Ferię. Wtedy też wśród muzyków zaczął krążyć żart, że najlepszą muzykę hiszpańską zawsze pisali Francuzi – w przypadku Ravela, syna wychowanej w Madrycie Baskijki, nie do końca trafiony.

Ravel na zdjęciu Pierre’a Petita (1907)

Ostatnim amerykańskim akcentem programu są Métaboles Henriego Dutilleux, powstałe w 1964 roku na czterdziestolecie Cleveland Orchestra i jej ówczesnego szefa George’a Szella. Pięcioczęściowa kompozycja Dutilleux jest wyrazem prób odejścia od form tradycyjnych i opracowania struktur zmieniających się zgodnie z wewnętrzną logiką utworu. Tytuł nawiązuje do figury retorycznej, która polega na powtórzeniu danej myśli przy użyciu innych określeń. To samo dzieje się w Métaboles, w których wszelkie pomysły melodyczne, harmoniczne i rytmiczne ulegają stopniowej modyfikacji: aż do chwili, w której zmienią się nie do poznania i dadzą początek całkiem innej muzycznej idei.

Prawykonanie 14 stycznia 1965 roku przyjęto owacyjnie: dzieło nieomal natychmiast uznano za najwybitniejsze w dotychczasowym dorobku kompozytora. Opinię tę zachowało do dziś, stawiane na równi jedynie z późniejszym o kilka lat Tout un monde lointain… na wiolonczelę i orkiestrę. W 2017 roku, cztery lata po śmierci Dutilleux, francuskie Ministerstwo Kultury uznało autograf Métaboles za skarb narodowy. Po likwidacji Musée des Lettres et Manuscrits w Paryżu i wszczęciu trwającego wciąż śledztwa przeciwko jego właścicielowi Gérardowi Lhéritierowi, oskarżonemu o poważne nadużycia finansowe, rękopis utworu trafił do jednego z domów aukcyjnych. Bibliothèque nationale de France skorzystała z prawa pierwokupu i w 2018 roku nabyła Métaboles za zawrotną sumę 143 tysięcy euro. Ironia losu: Lhéritier, legendarny marszand, był w swoim czasie jednym z najhojniejszych sponsorów Bibliothèque nationale i zaopatrzył ją między innymi w bezcenny manuskrypt 120 dni Sodomy markiza de Sade’a. Ale to już zupełnie inna historia…

Każdy z czterech przedstawionych utworów w jakiś sposób się wiąże z amerykańskim życiem muzycznym. Na tym jednak powinowactwa się kończą: zaczyna się fascynująca przeprawa przez ocean najrozmaitszych stylów i koncepcji.

2 komentarze

  1. Kan

    Nie na temat ale muszę. Witamy na powrót w Dwójce i miejmy nadzieję, że już na zawsze.
    Z przyjemnością wysłuchałem znakomitego, erudycyjnego i żywego komentarza (tylko Upiór tak potrafi!) w trakcie transmisji „Turandot”.

    • Bardzo dziękuję i bardzo się cieszę – mam jednak nadzieję, że nawet po najdłuższym życiu nie zostanę w Dwójce na zawsze – chyba że jako podzwaniający łańcuchami Upiór. Serdeczności!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *