Rusałka na nowiu

Twórczość operowa naszych południowych sąsiadów cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem wszystkich ważniejszych scen świata – poza polskimi. O tyleż niezrozumiałej, co wstydliwej nieobecności Janaczka w Polsce pisałam już wielokrotnie. Wstydliwej, bo dzieła tego kompozytora od mniej więcej dziesięciu lat przemykają przez nasze sceny, czasem w naprawdę niezłej inscenizacji i przyzwoitym wykonaniu, ale ziarno nie pada na podatny grunt i wszystkie realizacje znikają z repertuaru po kilku przedstawieniach. Trudno doprawdy rozstrzygnąć, kiedy polscy melomani – a co gorsza, polscy muzycy, bo o reżyserach już nawet nie wspomnę – przestaną lekceważyć Sprzedaną narzeczoną Smetany, jedno z największych arcydzieł XIX-wiecznej opery komicznej. Rusałka Dworzaka pojawiła się u nas po wojnie trzykrotnie: ten pierwszy raz był sześćdziesiąt lat temu z okładem, o tym drugim, niespełna sześć lat temu, najchętniej zapomnieliby wszyscy, włącznie z niektórymi śpiewakami, którzy bardzo proszą, żeby nie uwzględniać tego wypadku przy pracy w ich oficjalnych biogramach.

Cóż ma więc robić krytyk, który chciałby zapoznać się z twórczością czeskich mistrzów na żywo, w postaci muzycznej zbliżonej do wymarzonego wzorca – zwłaszcza przed wyprawą na Zachód, gdzie wykonania oper z tego repertuaru bywają znakomite, zawsze jednak naznaczone pewnym dystansem wobec oryginału? Nic prostszego: wystarczy spakować manatki i wybrać się na przykład do Pragi, gdzie można w tej chwili obejrzeć inscenizacje trzech oper Smetany (Libusza, Sprzedana narzeczona i Dwie wdowy), dwóch oper Janaczka (Jenufa i Lisiczka Chytruska) oraz trzech dzieł Dworzaka – Diabła i Kasi, Jakobina i Rusałki, tej ostatniej w reżyserii Zdenka Troški dla Opery Państwowej albo w ujęciu Jiříego Heřmana dla Teatru Narodowego. I wszystkie te spektakle idą tam na okrągło, praktycznie w każdym miesiącu sezonu, przy pełnej widowni, w bardzo stylowych, często wyśmienitych interpretacjach. Mój wybór padł na Rusałkę w ujęciu Heřmana, siedemdziesiąte dziewiąte (!) przedstawienie od czasu premiery, która odbyła się 13 maja 2009 roku.

Narodni-divadlo-1

Widownia Teatru Narodowego w Pradze. Fot. www.narodni-divadlo.cz

Po pierwsze, ze względu na reżysera, od niedawna dyrektora artystycznego opery w Brnie, z którego rzemiosłem miałam przyjemność zapoznać się w 2010 roku w Operze Wrocławskiej, przy okazji polskiej premiery Gier o Marii Martinů (wystawionych we Wrocławiu pod błędnym i bałamutnym tytułem Legendy o Maryi). Pisałam wówczas, że alegoryczna, konwencjonalna prawda jego inscenizacji kontrastuje boleśnie z nieuporządkowanym, nachalnym fałszem co głuchszych wyznawców Regieoper. Heřman jest przede wszystkim muzykiem, i to wokalistą, trudno więc się dziwić, że jego pomysły nie kłócą się nigdy z intencjami kompozytora. A jego teatr jest zarazem klarowny, piękny wizualnie i wysoce symboliczny – podobnie jak cały teatr czeski, z którego tradycji reżyser czerpie pełnymi garściami. Widać to także w Rusałce, z jej licznymi odwołaniami do widowisk plebejskich, pantomimy i praskiego czarnego teatru (scenografia – Jaroslav Bönisch, kostiumy – Alexandra Grusková). Niezależnie od prostoty i czystości stylu, inscenizacje Heřmana imponują dbałością o szczegół – w tym przypadku o zgodność ze słowiańskim mitem, w libretcie Kvapila przełamanym znamiennie aluzjami do Małej syrenki Andersena i Ondyny Friedricha de la Motte. To baśń na opak wywrócona, w której człowiek zagraża zakochanej w nim bogince, a nie odwrotnie, a jednak Heřman postanowił, że Rusałka zaśpiewa swą słynną pieśń „Měsíčku na nebi hlubokém” do pustego, prawie czarnego nieba (bo te istoty wabiły młodzieńców w czasie nowiu), a Ježibaba odbierze bohaterce rusałczą moc przez ścięcie bajecznie długich, rudych kędziorów (tę scenę reżyser „zwielokrotnił” pantomimą z udziałem tancerki o włosach dłuższych niż ona sama). Nad magicznym jeziorem, w oparach mgły, snują się kobiety zaklęte w ptaki i chłopcy o głowach jeleni, na książęcym dworze z epoki Dworzaka prym wiedzie Obca Księżniczka, jak żywcem wyjęta z obrazu któregoś z czeskich symbolistów. A pod koniec i tak wszyscy na widowni płaczą.

rusalka

Scena zbiorowa nad brzegiem stawu. Fot. www.narodni-divadlo.cz

Drugim powodem wizyty w Pradze był Aleš Briscein, jeden z moich ulubionych czeskich tenorów, który dziesięć lat temu dał olśniewającą interpretację Zápisníka zmizelého Janaczka w spektaklu Mądzika Zapiski/Sonety w warszawskim TW-ON. Słyszałam go wielokrotnie na żywo, także w ramach kilku Praskich Wiosen, potem się z nim mijałam, a jeszcze później doszły mnie wieści, że zaczyna mieć problemy z głosem. Istotnie, sądząc z niedawnych nagrań na YouTube, zmagał się z jakimś kryzysem wokalnym, ale z pewnością go przezwyciężył i kto wie, czy nie wrócił na scenę w formie lepszej niż kiedykolwiek. Ten naturalny spadkobierca tradycji Žídka i Blachuta śpiewa Księcia tak, jakby mówił; głosem dźwięcznym, otwartym, pięknie wyrównanym w rejestrach, bez atakowania gór „rozpaczliwcem”, ale również bez popadania w asekuracyjny falset. Scenę śmierci zapamiętam na długo – Książę najtkliwiej jak umiał poprosił Rusałkę o pocałunek, po czym cichutko umarł. Finał tak wstrząsający w swej prostocie, jak stoi w nutach u Dworzaka.

160508_83156_Rusalka_foto_Petr_Neubert__9_

Oniemiała Rusałka (Dana Burešová) i płochy Książę (Aleš Briscein). Fot. Petr Neubert.

Na śpiewie Brisceina nie skończyły się jednak atuty praskiego przedstawienia. W tej „zwykłej”, codziennej obsadzie nie było słabych punktów, począwszy od Dany Burešovej w partii Rusałki, która w pierwszym akcie miała wprawdzie niewielkie kłopoty z intonacją, ale później ukazała wszelkie walory swojego bogatego w barwie sopranu spinto; poprzez fenomenalną Denisę Hamarovą, najprawdziwszy w świecie kontralt, która wystąpiła w podwójnej roli Ježibaby i Obcej Księżniczki (dla mnie największe odkrycie tego wieczoru) i aksamitnogłosego Wodnika w osobie Štefana Kocána; skończywszy na wybitnych śpiewakach w rolach epizodycznych (znakomity Ivan Kusnjer jako Leśniczy i Myśliwy). Orkiestra pod batutą Jaroslava Kyzlinka grała ze swobodą na pograniczu dezynwoltury, zachowując jednak nieomylne wyczucie stylu.

Wygląda na to, że Czesi naprawdę kochają swój rodzimy repertuar, nadal umieją go wykonywać jak należy, a przede wszystkim nie czują się w obowiązku tłumaczyć wstydliwie przed obcokrajowcami ze swojej miłości do Dworzaka, Smetany i Janaczka. Ujmując rzecz bezlitośnie, nie mają kompleksów. Przekonałam się o tym najdobitniej, obserwując moją sąsiadkę z widowni, która z zapałem wtórowała muzykom, fałszując przy tym niemiłosiernie. W polonezie z II aktu miałam ochotę do niej dołączyć. Ale jakoś było mi głupio. Może dlatego, że jestem z Polski.

25 komentarzy

  1. Janusz Szymański

    Pozazdrościć doznań artystycznych. Ostatnio trafiłem (allegro) na dwa doskonałe nagrania oper Dworzaka – Rusałki (1961 – Milada Subrtova, Ivo Zidek) oraz Diabła i Kasi (1955 – Ludmila Komancova, Premysl Koci), oba pod dyrekcją Zdenka Chalabali z zespołami praskiego Teatru Narodowego. Słucha się tego z wielką przyjemnością, ale też z nasuwającym się nieodparcie poczuciem, że praktycznie (poza kilkoma dziełami Moniuszki) brak porównywalnych dokonań na niwie polskiej twórczości operowej.

  2. Nagranie Rusałki, o którym Pan wspomniał, to bodaj moje najulubieńsze. Co do nasuwającego się nieodparcie poczucia: z pewnością jest tego mniej i rozmaitej jakości, więc tym bardziej trzeba zadbać o przyzwoite wykonanie, z wyczuciem stylu, zrozumieniem tekstu libretta i znajomością kontekstu historycznego. No i cieszyć się z tego, co mamy – całą gębą.

  3. Barbara Marzec

    Którzy „z niektórych śpiewaków bardzo proszą, żeby nie uwzględniać tego wypadku przy pracy w ich oficjalnych biogramach”, bo to bardzo ciekawy wątek? historyczna szczegółowość Pani rozważań jest godna pozazdroszczenia. pozdrawiam serdecznie

    • To wiadomość od agenta jednego ze śpiewaków, nie czuję się w prawie ciągnąć tego wątku. Ale jeśli uważa Pani, że pachnie to insynuacją, mogę ten fragment usunąć. Serdeczności wzajemne.

      • Barbara Marzec

        Cenię Pani historyczną dociekliwość, w tym punkcie zauważyłam brak konkretów i odniesień, a nie wiedząc dlaczego i kto doświadczył podczas tej pracy czegoś, co chce wymazać z pamięci, postanowiłam się odezwać.

        • Dobrze, gwoli historycznej ścisłości podaję dane wszystkich trzech inscenizacji, o których wspomniałam w tekście :) Pierwsza była w Operze Wrocławskiej, w polskiej wersji językowej, w reżyserii Antoniego Majaka, pod batutą Edwina Kowalskiego (premiera 23 stycznia 1955). Druga – w Teatrze Wielkim w Łodzi, w reżyserii Tomasza Cyza, pod batutą Łukasza Borowicza (premiera 6 marca 2010). Trzecia – Opera Nova w Bydgoszczy, reżyseria Kristina Wuss, kierownictwo muzyczne Maciej Figas (premiera 28 kwietnia 2012). Jak na ironię, ten wypadek przy pracy (drobna poprawka w tekście głównym: jak ten czas leci!) dotyczył inscenizacji – wiele wskazuje, że pod względem muzycznym była to najlepsza z wymienionych produkcji.

          • Barbara Marzec

            Nie rozumiem: która inscenizacja była najlepsza pod względem muzycznym? A co do zapachu insynuacji, nie śmiem komuś tak władającemu piórem, znającemu niuanse znaczeń językowych, podpowiadać, co jest insynuacją, plotką, oszczerstwem czy krytyczną prawdą.

            • Jak napisałam w poście głównym, ta sprzed prawie sześciu lat, pod batutą Łukasza Borowicza. I nie ma już mowy o żadnych insynuacjach, bo kawa wyłożona na ławę. Piękna muzycznie produkcja utopiona w półamatorskiej inscenizacji. Szkoda wielka.

  4. Barbara Marzec

    Teatr nie przestaje mnie zadziwiać, a teatr operowy szczególnie. Jeśli powstaje coś, co jest równocześnie warte zapamiętania i zapomnienia, to… Bo rozumiem, że tak właśnie zapisał się w Pani pamięci oglądany – a raczej słuchany – spektakl w Łodzi.

    • To prawda. Strona wizualna niebezpiecznie przeważa nad muzycznym sednem utworu. I często dzieje się tak, że przedstawienie – ze świetnie dobraną obsadą, z przytomnym, świadomym partytury dyrygentem – schodzi z afisza ze względu na nieznośny absurd inscenizacji. Takie rzeczy nie tylko w Polsce zresztą.

  5. Barbara Marzec

    Z tego wszystkiego sprawdziłam: m.in. za rolę/partię Rusałki Wioletta Chodowicz otrzymała Paszport Polityki. Tym bardziej zaskakuje mnie to, co Pani pisze o swoim doświadczeniu widza tego spektaklu. Bardzo dobry poziom muzyczny, nagroda dla śpiewaczki, a niektórzy – czy tylko jeden i jego agent – chcą zapomnieć. Pani też chce zapomnieć, prawda?

    • To „między innymi” robi wielką różnicę. Wioletta Chodowicz otrzymała Paszport Polityki przede wszystkim za „wstrząsającą kreację Katii Kabanovej, ozdobę świetnej inscenizacji opery Janačka w Operze Narodowej (to moje własne słowa, byłam jedną z nominujących), oraz wzruszającą rolę Rusałki, która uratowała nieudaną inscenizację opery Dvořáka w Łodzi” (to nie ja napisałam, co dowodzi, że nie tylko ja byłam boleśnie rozczarowana poziomem tej produkcji). Tak, chcę zapomnieć, że niezwykły potencjał tej świetnej śpiewaczki zmarnowano w łódzkiej Rusałce – bo na polskie sceny w tej partii już nie wróciła. I nie, nie chcę zapomnieć o wybitnym talencie Chodowicz, i z utęsknieniem czekam na jej kolejne występy w operach czeskich kompozytorów. I trzymam kciuki, żeby jej artyzm znów nie padł ofiarą arogancji reżyserów. Czy teraz już wszystko jasne? Serdeczności.

  6. Barbara Marzec

    A czy zawsze niedobre – jeśli takie było (nie widziałam ani nie słyszałam, w odróżnieniu od Pani) to w Łodzi – spektakle łączą się z arogancją reżyserów? Swoją drogą ciekaw jestem, jak tę pracę wspomina pani Chodowicz: czy trudno jej było śpiewać tę partię w źle czy niewłaściwie reżyserowanym, jak wnioskuję z Pani opisów, przedstawieniu? I jak ona radziła sobie z tym?

    • Nie, nie zawsze. Ten się wiązał. Co do drugiego Pani pytania, postaram się spytać o to Wiolettę Chodowicz. Z rozmów z innymi śpiewakami i z doświadczeń własnych wnoszę, że tak, owszem, śpiewanie w źle wyreżyserowanych spektaklach bywa dla śpiewaków udręką. Sporo mi na ten temat mówił Piotr Beczała, żeby wspomnieć tylko o polskich wokalistach. W Polsce wciąż największy kłopot z tym, że dyrektorzy większości oper nie chcą przyjąć do wiadomości, że reżyseria operowa jest kategorią odrębną, wymagającą szczególnych umiejętności, przede wszystkim doskonałej znajomości materii muzycznej. Nawet najlepszy reżyser filmowy bądź teatralny nie wyreżyseruje dobrego spektaklu „pod prąd” partytury. Za granicą (choć i tam nie zawsze) amatorom w tej dziedzinie towarzyszą specjaliści, którzy „tłumaczą” im muzykę jak zdolnym laikom – z rozmaitym zresztą skutkiem. Kryzys reżyserii operowej jako wyspecjalizowanego rzemiosła jest przedmiotem nieustannej debaty, nie tylko na moim blogu, i z udziałem wielu autorytetów, by przywołać choćby nazwisko Piotra Kamińskiego.

  7. Piotr Kamiński

    Nie mogę się wypowiadać na temat spektaklu. którego nie widziałem. Kiedy jednak czytam o „współczesnym odczytaniu dzieła”, jako o kryterium estetycznym, nie rozumiem, co to właściwie znaczy i podejrzewam, co gorsza, że autor tych słów również nie rozumie, recytując jedynie zdanko z aktualnego katechizmu.

    Nasłuchałem się też nieraz, prywatnie (o publicznych wypowiedziach, często, choć nie zawsze, wygładzonych dyplomacją, nie mówiąc), gorzkich żalów śpiewaczych na ignorancję i arogancję reżyserów. Cytaty z publicznych wypowiedzi kilku spośród największych znalazły się w moim artykule w Ruchu Muzycznym.

    Kiedy artysta tej miary, co Dietrich Fischer-Dieskau stwierdza sucho „oni nie wiedzą, co robią”, nadszedł chyba czas, by się wreszcie zatrzymać w biegu i chwilę zastanowić.

  8. Barbara Marzec

    Szanowny Panie Piotrze, nie przypominam sobie, abym pisała o „współczesnym odczytaniu dzieła” jako kryterium estetycznym. Nie wydaje mi się, abym szczególnie o coś się upominała. Ciekawa byłam jedynie tego, co chyba zostało już nieco wyjaśnione. Szanuję także Pańską postawę nie wypowiadania się na temat spektaklu, którego Pan nie widział, a o którym dzięki obecności Sz.Upiora w operze łódzkiej możemy czegoś się dowiedzieć. Ciekawa byłabym także zdania pana Borowicza, ale pewnie okaże się, że znów się o coś upominam. Pozdrawiam!

    • Piotr Kamiński

      Przecież wcale nie przypisywałem Pani tych słów! Znalazłem je zupełnie gdzie indziej, przypadkiem akurat w tekście analizującym inne produkcje tej opery.

      Obawiam się też, że Łukasz Borowicz nie wypowie się na ten temat, gdyż mu po prostu nie wypada komentować pracy kolegi, z którym realizował wspólny spektakl.

      Co w niczym nie zmienia kwestii zasadniczej: pytania o stosunek śpiewaków do spektakli, w których występują i, szerzej, do filozofii jaka im dzisiaj przyświeca.

  9. Barbara Marzec

    Zrozumiałam, że cytat ten odnosił się albo do tego, co napisałam, albo do tego, co twórca mówił o Rusałce. A jeśli odnosił się do czegoś innego, to nie bardzo rozumiem, dlaczego pojawił się w tym kontekście. Nie wiem, czy Pan Borowicz nie chciałby komentować pracy z, jak Pan się wyraził, kolegą. Nie mam możliwości tego sprawdzić, nie znam obu Panów. Podobnie jak w przypadku Pani Chodowicz ciekawa jestem, jak pracuje się nad spektaklem operowym, którego tylko jedna strona – muzyczna – jak wnioskuję z opinii Sz.Upiora, była godna uwagi i warta zapamiętania. Zwłaszcza w przypadku tytułu, który nie jest nam tak bliski (w sensie ilości spotkań i realizacji) jak np. „Don Giovanni” czy „Madama Butterfly”.

    • Kochani, w złą stronę nam to idzie. Proponuję wziąć przykład z komputerowców: wysiadamy i wsiadamy jeszcze raz. Lepiej zamknąć ten wątek – bo najwyraźniej budzi zbyt duże emocje – i wrócić do tematu przy innej okazji. Dobrze? Serdeczności wszystkim.

    • Piotr Kamiński

      Nie odnosił się tak całkiem do czego innego, bo odnosił się – jak napisałem – do inscenizacji tej samej opery. Opinia o tym, że Łukasz Borowicz nie wypowiedziałby się na ten temat, opiera się nie na znajomości z Łukaszem Borowiczem, ale na znajomości pewnych obyczajów, przede wszystkim zaś – lojalności wobec kolegów, z którymi się współpracuje. Praca nad spektaklem to rzecz intymna. Nie komentuje się jej publicznie. Nie wszyscy artyści tych zasad przestrzegają, nie sądzę jednak, by był to przypadek Łukasza Borowicza. Co się zaś tyczy pracy nad spektaklem budzącym w wykonawcy ostry protest, co zdarza się coraz częściej – radzę poszukać wypowiedzi, na przykład, Piotra Beczały, które nie tak dawno wywołały ostre dyskusje na internecie.

  10. Barbara Marzec

    To Pani, Szanowny Upiorze, jest tutaj marszałkiem sejmu i może wyłączyć mikrofony. Ponieważ świat komputerowców (poza kilkoma przydatnymi skrótami klawiaturowymi) jest mi obcy, pozwolę sobie poczekać na wyjaśnienie – kiedyś – na temat tego, co znaczy „wysiadamy i wsiadamy jeszcze raz”. Serdecznie i do usłyszenia w operze!

  11. Barbara Marzec

    Pan Piotr Beczała komentując produkcje, w których bierze udział. komentuje prace swoich kolegów, w tym reżyserów? W mojej ciekawości opinii czy wspomnienia Pana Łukasza jest też taki element: może były jakieś pozytywy tej współpracy? Mimo efektu teatralnego – w odróżnieniu od muzycznego, o czym pisze Sz.Upiór.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *