Po kilku upalnych dniach można wreszcie odetchnąć – niewykluczone, że wielbiciele twórczości Mahlera znajdą przy okazji czas na lekturę eseju na marginesie koncertu NOSPR, 7 kwietnia, pod batutą Simone Young. W najbliższych dniach impresja z wizyty „pośród zielonych Anglii błoni”, w wioskach „The Horsleys” w hrabstwie Surrey, oraz recenzja z Latającego Holendra w przeniesionej tam przed kilku laty siedzibie The Grange Park Opera. Tymczasem nieustające podziękowania dla coraz liczniejszych Mecenasów Upiora i przypomnienie, że tuż pod wyszukiwarką strony znajdą Państwo link z bezpośrednim przekierowaniem na Patronite.
***
Premierę VII Symfonii zaplanowano jako dziesiąty i ostatni z cyklu występów Filharmonii Czeskiej, uświetniających Diamentowy Jubileusz panowania cesarza Franciszka Józefa I. Ostatnie próby z potężnym zespołem, powiększonym o muzyków orkiestry Neues deutsches Theater (późniejszej praskiej Státní opera), odbywały się pod batutą kompozytora w pawilonie koncertowym na terenie Výstavistě, olbrzymiego kompleksu budowli wzniesionych przy okazji Wystawy Światowej 1891 roku. Na widowni, prócz koronowanych głów, dyplomatów i miejscowej śmietanki towarzyskiej, mieli też zasiąść przyjaciele Mahlera – między innymi wrocławski lekarz Albert Neisser i jego kuzyn Arnold Berliner, fizyk z Hamburga – oraz jego młodzi wielbiciele: Alban Berg, Otto Klemperer i Karl Horwitz. Na kilka dni przed koncertem, w programie obchodów figurującym pod datą 19 września 1908 roku, do Pragi zjechała Alma Mahler. Kiedy wysiadła z pociągu i zamiast męża wypatrzyła na peronie Arnolda Berlinera, poczuła, że potwierdzają się jej najgorsze obawy.
Pocztówka z okazji diamentowego jubileuszu Franciszka Józefa I
Przyjaciel odprowadził ją do hotelu Zum Blauen Stern, gdzie Alma zastała Gustava w łóżku: zbolałego, wyczerpanego, na skraju załamania nerwowego. Jego wcześniejsze doniesienia – że koncert odbędzie się w jakiejś podrzędnej spelunce, że brakujące kotły trzeba przerabiać z garnków do gotowania gulaszu, a trąbki z zardzewiałych konewek – brała za kiepskie żarty żyjącego w nieustannym stresie kompozytora. Tymczasem naprawdę wszystko szło nie tak. W pawilonie koncertowym działała restauracja, której właściciel ani myślał wypraszać stołujących się w niej gości na czas prób. Atmosfera w mieście była napięta: czescy muzycy wdawali się w nieustanne kłótnie z Niemcami z Deutsches Theater i patrzyli spode łba na austriackiego dyrygenta, który popsuł im ostatni występ w ramach jubileuszu prawykonaniem własnej symfonii. Sam Mahler dłubał w niej do ostatniej chwili. Luźne kartki partytury wraz z głosami orkiestrowymi walały się po całym pokoju. Gustav niechętnie ruszał się z hotelu: kładł się spać późnym popołudniem, oszczędzając siły na próby, które i tak wysysały zeń resztki energii.
Przez cztery lata, jakie minęły od skreślenia pierwszych szkiców do VII Symfonii aż po jej praską premierę, w życiu Mahlera zaszły dramatyczne zmiany. W 1904 roku zaczął odnosić pierwsze poważne sukcesy kompozytorskie, znalazł też spełnienie w życiu rodzinnym: 15 czerwca przyszła na świat Anna, druga córka z małżeństwa z Almą. Kłopoty nadeszły wkrótce potem, skumulowały się jednak w koszmarnym roku 1907. W maju, po ostrym konflikcie z muzykami wiedeńskiej Hofoper, Mahler złożył dymisję ze stanowiska jej dyrektora. Zaszył się wraz z rodziną w swej górskiej posiadłości w Karyntii, gdzie obie córeczki złapały szkarlatynę i błonicę. Młodsza przeżyła, starsza Maria Anna zmarła 12 lipca. Podczas kolejnej wizyty domowej miejscowy lekarz wykrył u Mahlera „szmery w sercu”, które po konsultacji ze specjalistą w Wiedniu okazały się symptomem nieuleczalnej wady zastawki. Zanim nadeszła jesień, willę w karynckiej osadzie Maiernigg zamknięto na cztery spusty i wystawiono na sprzedaż – wraz z maleńkim Komponierhäuschen, gdzie Mahler miał zwyczaj zaszywać się co dzień, mając do towarzystwa jedynie fortepian i półki pełne książek.
Gustaw Mahler prowadzi próbę przed prawykonaniem VII Symfonii
Tam właśnie, tuż po narodzinach Anny, pracując nad finałem VI Symfonii, skomponował dwie oddzielne „Nachtmusik”, które z czasem weszły w skład Siódmej jako części druga i czwarta. Wbrew powielanej często opinii nie należy tego określenia tłumaczyć dosłownie, jako „muzyki nocy” – Mahler używa go w znaczeniu „mozartowskim”, na oznaczenie klasycystycznej serenady bądź nokturnu, utworów przeznaczonych do wykonania na świeżym powietrzu, w ramach wieczornych koncertów parkowych i innych odświętnych uroczystości w plenerze. Zarówno marszowe Allegro moderato. Molto moderato (Andante), jak i bardziej intymne, rozmarzone Andante amoroso nie ewokują atmosfery nocy, lecz nastrój pogodnych, beztroskich spotkań, flirtów i przechadzek w pejzażu rozświetlonym ciepłym blaskiem świec i pochodni. Ich „tajemniczość” wynika z nowatorskich rozwiązań brzmieniowych, które tworzą przestrzenne złudzenie głosów na przemian zanikających w oddali i wyłaniających się z głębi misternej faktury.
Obydwie części powędrowały do szuflady na rok, aż do następnych wakacji w Maiernigg, kiedy Mahler napisał pozostałe trzy części symfonii: otwierające całość, skomponowane w formie sonatowej Langsam – Allegro risoluto, ma non troppo, niezwykle zróżnicowane pod względem dramaturgicznym, przez samego twórcę porównywane z „pomrukiem natury”; wpasowane między obie Nachtmusik demoniczne, groteskowe, pulsujące podskórnym erotyzmem Scherzo z dopiskiem Schattenhaft („mgliście, niewyraźnie”); oraz Rondo Finale, które przedziera się przez gąszcz nieoczekiwanych pomysłów harmonicznych, by w końcu wyjść w oślepiające światło potężnego akordu C-dur.
Ostatnią kreskę taktową w partyturze Mahler postawił 15 sierpnia 1905. Całość zorkiestrował niespełna rok później, po czym odłożył na bok, żeby zająć się przygotowaniami do prawykonania Szóstej. Zanim odkurzył Siódmą, spadł na niego grad nieszczęść. Narodziny kolejnej symfonii opóźniły się o trzy lata. Gorączkowe poprawki przed praską premierą nie miały jednak zmienić jej wydźwięku, lecz tym bardziej go podkreślić. To nie jest „pieśń o nocy”, ani opis podróży od zmierzchu do świtu, jak próbowano interpretować ten utwór w XX stuleciu. To swoista kontynuacja IV Symfonii, opowieść o „pogodnych” zaświatach, do których trzeba dowędrować po ciemku, spotykając po drodze nie tylko przyjazne dusze, lecz i złośliwe inkuby. Sugerował to już sam Mahler, w każdym opisie nowego utworu używając „wesołego” przymiotnika heiter.
Dzieło poniosło porażkę. Słuchacze nie zrozumieli – ani przedziwnej struktury całości, ani niecodziennych zabiegów artykulacyjnych, ani uderzających kontrastów dynamiki i rejestrów, ani wzbogacenia kolorystyki egzotycznym brzmieniem sakshornu tenorowego, gitary i mandoliny. Nie zrozumieli też dyrygenci, latami spychający „nieudaną” symfonię Mahlera na sam koniec listy repertuarowej. Siódma dopiero teraz odsłania swą tajemnicę: w świecie, w którym piękno zaczyna boleć, a brzydota bywa źródłem radości.
Gabriel Leon
Niestety człowiek jako zwierzę przyzwyczajony jest do standardowych powtarzalnych zachowań, stąd każde odstępstwo, moderato, eksperyment, zaburzenie harmonii czy harmoniki odbierane jest jako coś nieudanego, jako odstępstwo od normy twórczej. Stąd tak wiele niezrozumienia, szczególnie dotknęło to malarstwo i muzykę na pocz. XX wieku
Dorota Kozińska
Muzyka Mahlera była w przeważającej mierze eksperymentem, pełnym zaburzeń harmonii i innych przedziwnych gestów kompozytorskich – ale w tej akurat symfonii eksperyment potoczył się jeszcze innym torem. Myślę, że na długie lekceważenie tego utworu wpłynęło mnóstwo innych czynników – tak czy inaczej, dobrze, że wraca do łask.