Dwa miesiące do mety
Ledwie wybrzmiały fanfary po finale International Opera Awards, w którym laur reżysera roku zdobył Mariusz Treliński, a Piotr Beczała został uznany najlepszym śpiewakiem roku, kiedy nad warszawskim TW-ON zebrały się czarne chmury. Po wielomiesięcznych negocjacjach zakładowa „Solidarność” weszła z dyrekcją w spór zbiorowy. Jutro odbędą się mediacje między stronami. Jeśli nie dojdzie do porozumienia, 7 maja związkowcy oflagują teatr i podejmą strajk. Dodajmy, że w wyjątkowo trudnym momencie, bo na 13 maja Treliński szykuje premierę Ognistego anioła Prokofiewa, a już 7 czerwca na afisz Opery ma wejść Carmen w reżyserii Andrzeja Chyry. Aż trudno uwierzyć, że teatr dysponujący najwyższą dotacją ministerialną w Polsce (ponad 80 milionów złotych) utrzymuje zarobki większości pracowników na poziomie niespełna trzech tysięcy PLN brutto. Warto jednak mieć na uwadze, że TW-ON jest instytucją budżetową i z tej racji musi przestrzegać limitów nałożonych na fundusz osobowy przez Ministerstwo Finansów. Podwyżek domagają się przede wszystkim „niewidzialni”: obsługa sceny, krawcy, szewcy, charakteryzatorzy, rzemieślnicy i pracownicy techniczni, czyli setki ludzi, bez których nie da się ani utrzymać tego molocha, ani tym bardziej czegokolwiek w nim wystawić. Urzędnicy ministerialni twierdzą, że nikt ich nie zaprosił do udziału w mediacjach. Związkowcy zachowują ciszę przed burzą. Besserwisserzy twierdzą, że spór można zażegnać nawet bez odblokowywania funduszu. Sytuacja wygląda poważnie. Trzymajmy kciuki.
A tymczasem rzućmy okiem, co dzieje się w Operze Wrocławskiej, której sezon – zaplanowany z rozmachem godnym Oper Frankfurt – podsumowałam w połowie, tuż po „sylwestrowej” premierze Kandyda Bernsteina. Pisałam wówczas, że w nadchodzących miesiącach podwładnym Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego szykuje się jeszcze więcej roboty. W rzeczy samej. Na dodatek nie obyło się bez nerwów: Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł, że konkurs na dyrektora Opery odbył się z naruszeniem przepisów. Żeby utrzymać status quo, Marszałek Województwa Dolnośląskiego musiał podjąć decyzję o nominacji w trybie pozakonkursowym, co ostatecznie uczynił, ale po tak długim namyśle, że nawet urodzeni optymiści zaczęli tracić nadzieję. Z tym większym podziwem odnotowuję, że szalony sezon we Wrocławiu prze do finiszu w równym tempie, choć widać już pierwsze oznaki zmęczenia. Przypomnijmy, że Opera Wrocławska jest teatrem repertuarowym, działającym pełną parą przy nieporównanie niższych funduszach i w nieporównanie mniejszym składzie niż TW-ON. Tutejsze zespoły i kilkoro solistów opanowali przez półtora roku więcej repertuaru niż muzycy jakiegokolwiek innego teatru w Polsce.
Nie dotarłam na koncertowe wykonanie Oberta – wczesnej i po wojnie nigdy u nas nie słyszanej opery Verdiego. Zaprzyjaźnieni i znający się na rzeczy wrocławianie wypowiadali się post factum bardzo życzliwie (dyrygował Paweł Przytocki), ubolewając jednak, że widownia świeciła pustkami. Mam nadzieję, że pierwsze koty za płoty: estradowe i półsceniczne prezentacje dzieł operowych cieszą się rosnącą popularnością na świecie, choćby dlatego, że pozwalają zapoznać odbiorców z rarytasami, których nie opłaca się wystawiać z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Zwłaszcza w teatrach dysponujących ograniczonym budżetem. Oswojenie wrocławskiej publiczności z podobnymi „nowinkami” może trochę potrwać, ale z pewnością warto uzbroić się w cierpliwość. Złaknieni wrażeń typowo teatralnych mogli sobie powetować ten niedosyt oratorium Pawła Łukaszewskiego Via crucis, wystawionym w Wielkim Tygodniu pod batutą Nałęcz-Niesiołowskiego, w oszczędnej, nawiązującej do średniowiecznych misteriów inscenizacji Tomasza Mana (reżyseria), Anetty Piekarskiej-Man (scenografia) i Artura Dobrzańskiego (choreografia). Najmłodsi widzowie dostali niedawno Najdzielniejszego z rycerzy Krzysztofa Pendereckiego i Marka Stachowskiego – operę, do której mam wyjątkowy sentyment z racji własnych doświadczeń w chórze dziecięcym warszawskiego Teatru Wielkiego. Tym bardziej się cieszę, że duzi i mali wykonawcy (kierownictwo muzyczne Adam Banaszak, przygotowanie chóru Hanna Marasz) zyskali uznanie młodocianej publiczności, zachwyconej też pięknymi kostiumami Natalii Kitamikado.
I Capuleti e i Montecchi, scena zbiorowa z I aktu, w głębi Aleksandra Opała (Romeo). Fot. Bartek Barczyk.
Wiele wskazuje, że premierą I Capuleti e i Montecchi Belliniego Opera Wrocławska otworzyła bardzo ciekawy rozdział w swojej historii. Po pierwsze, zaczęła zapełniać bolesną lukę w repertuarach polskich teatrów operowych, które z prawdziwą operą romantyczną mają generalnie na bakier. Po drugie, nawiązała współpracę z inteligentnym, wrażliwym i nowocześnie myślącym reżyserem – współpracę, na której obydwie strony mogą tylko skorzystać. Krystian Lada – librecista i dramaturg – przez kilka lat zdobywał szlify w La Monnaie, asystując między innymi przy spektaklach Ivo van Hove i Pierre’a Audiego. To nie jest arogancki postępowiec – to wnikliwy, choć czasem jeszcze błądzący po manowcach tropiciel pierwotnych sensów zawartych w tekście, które próbuje oddać językiem współczesnego teatru. Jego inscenizacja, przepiękna wizualnie (scenografia Didzis Jaunzems, kostiumy Magdalena Maciejewska, reżyseria świateł Maarten Warmerdam) i całkiem niegłupio pomyślana od strony interpretacyjnej (choć przydałoby się więcej napięcia między bojowymi Kapuletami w mundurach bractwa kurkowego a nazbyt „pacyfistyczną” drużyną Montekich), naprawdę przemawia do wyobraźni i celnie trafia w konwencję en travesti. Tak celnie, że oburzeni konserwatyści zaczęli się doszukiwać w koncepcji Lady wątków homoseksualnych – jako żywo tam nieobecnych, ale zwolennikom jedynie słusznego porządku trudno ostatnio dogodzić. Od strony muzycznej (całość przygotował Marcin Nałęcz-Niesiołowski) spektakl musi jeszcze nieco okrzepnąć, choć trafiło się kilka fragmentów wręcz zjawiskowej piękności (wspaniała romanca „Deh! tu, bell’anima” z trzeciej sceny II aktu). Bardzo się cieszę, że w ubiegłym roku nominowałam młodziutką Aleksandrę Opałę (Romeo) do Paszportu Polityki – fenomenalnie uzdolniona mezzosopranistka ma jeszcze trochę pracy przed sobą, przede wszystkim nad wyrównaniem barwy w rejestrach i opanowaniem zbyt rozległego wolumenu, tą rolą jednak dowiodła, że na scenie czuje się jak ryba w wodzie i doskonale rokuje na przyszłość, nie tylko we włoskim repertuarze.
Plany rozbudowy gmachu Opery Wrocławskiej. Wizualizacja zespołu Teller Architekci.
Co dalej? Już za kilka dni wrocławski teatr włączy się w obchody Europejskich Dni Opery, nęcąc widzów wycieczkami w plener, konkursami, wystawami i biletem na Opowieści Hoffmanna w cenie 300 groszy. We wtorek 15 maja skusi chyba wszystkich melomanów recitalem René Papego, który wystąpi w programie złożonym z fragmentów oper Verdiego i Wagnera (z towarzyszeniem orkiestry pod batutą Nałęcz-Niesiołowskiego). Dziesięć dni później Nabucco – widowisko w plenerze, ale inaczej niż zwykle: w reżyserii wspomnianego już Krystiana Lady, z ciekawymi gośćmi w obsadzie (Bułgar Krum Galabov w roli tytułowej i rosyjski bas Alexander Anisimov w partii Zachariasza), znów z Nałęcz-Niesiołowskim na podium dyrygenckim. A na koniec, na przełomie czerwca i lipca, dwa koncertowe wykonania Das Liebesverbot Wagnera pod dyrekcją Volkera Perpliesa – przewrotna niespodzianka dla zagorzałych wielbicieli twórcy Pierścienia Nibelunga, którzy nigdy nie mieli do czynienia z pierwszą przymiarką swego idola do opery komicznej.
Na okrasę – z dawna wyczekiwana obietnica rozbudowy Opery Wrocławskiej. Na razie skromna, związana z ogłoszeniem przetargu na budowę pomieszczeń podziemnych, w których znajdą się magazyny kostiumów i rekwizytów, biblioteka multimedialna oraz stacja transformatorowa z rozdzielnią, pomieszczenia przyłączy, węzeł cieplny, wentylatorownia, pompownia i zbiornik na wodę tryskaczową. Wszystko to zawrze się w budżecie niższym niż ćwierć rocznej dotacji ministerialnej na TW-ON. W dalszych planach – wzniesienie gmachu, o który teatr prosi się od lat: mieszczącego sale prób dla orkiestry i chóru oraz sale ansamblowe do prób z solistami. Wolałabym nie zapeszać. W styczniu 2015 prasa wrocławska szumnie zapowiedziała, że za rok rozpocznie się rozbudowa obiektu. W październiku doniosła skonfundowana, że zarząd województwa oraz Ewa Michnik zrezygnowali z planów rozbudowy. Bardzo bym chciała, żeby tym razem skończyło się inaczej. I głęboko wierzę, że tak będzie. Ci wspaniali muzycy, pracujący z zapałem w bardzo trudnych warunkach i za znacznie mniejsze pieniądze niż ich koledzy w lepiej finansowanych ośrodkach – zasłużyli na swój Teatr Ogromny.