To inscenizacja nienowa, ale pod wieloma względami pamiętna. Don Giovanni w reżyserii Johna Fulljamesa, ze scenografią Dicka Birda, kostiumami Annemarie Woods i światłami Fabiany Piccioli, miał być pierwszą nową produkcją Greckiej Opery Narodowej w Centrum Fundacji Stavrosa Niarchosa w sezonie 2020/21 – anonsowaną szumnie, wraz ze wznowieniem Madamy Butterfly i premierą baletową Don Kichota, już w sierpniu 2020 roku, kiedy wszystko wskazywało, że Grecja uporała się z pandemią. Los chciał inaczej. Zaraza wróciła, restrykcje przywrócono, ale zespół nie zamierzał się poddawać. Spektakl, którego otwarcie planowano na grudzień, odbył się bez udziału publiczności, został sfilmowany z ośmiu kamer, z wykorzystaniem najnowocześniejszych technik przekazywania obrazu i dźwięku – i wkrótce okazał się jednym z przebojów uruchomionego w tym trudnym czasie serwisu streamingowego GNO TV. Na sukcesie przedsięwzięcia zaważyła nie tylko znakomita obsada, na czele z Tassisem Christoyannisem w partii tytułowej, lecz także profesjonalny montaż z mnóstwem zbliżeń, szybkich cięć i pięknie kadrowanych scen. Kiedy produkcja ostatecznie trafiła na scenę – najpierw w Atenach, później w Göteborgu i Kopenhadze – spotkała się z dużo chłodniejszym przyjęciem krytyki.
Przede wszystkim dlatego, że jest niezbyt odkrywcza. Na pomysł osadzenia akcji Don Giovanniego w hotelu wpadło już wielu przed Fulljamesem, między innymi Sven-Erich Bechtolf i Keith Warner – skądinąd pomysł nośny, bo „zdemokratyzowana” przestrzeń współczesnych hotelowych sieciówek pomaga rozwiązać dylemat zarysowanych w dziele ostrych podziałów społecznych. Sprowadza jednak tytułowego bohatera do jednowymiarowej roli seksualnego drapieżcy, kogoś w rodzaju Harveya Weinsteina lub Jeffreya Epsteina – typów zaludniających wiele nowych inscenizacji oper, nie tylko Mozartowskich. Zdziera z Don Giovanniego nimb tajemnicy, „nierozwiązywalnej zagadki”, z którą bali się zmierzyć najwięksi reżyserzy teatru. Inna rzecz, że Fulljames ogrywa tę konwencję dość zgrabnie, ze sporą dozą specyficznie brytyjskiego humoru. Wprowadza do inscenizacji kilkanaścioro statystów, świetnie poprowadzonych przez choreografkę Maxinę Braham – pracowników hotelowej obsługi, z groteskową obojętnością ignorujących ekscesy gości, zacierających ślady lubieżnych orgii i skrzętnie doprowadzających pokoje do sterylnego porządku. Mruga okiem do publiczności, zamiast posągu Komandora pokazując jego zmrożone zwłoki w pełnej rozpłatanych tusz chłodni (znów zapożyczenie, tym razem z Warlikowskiego). W sadomasochistycznej scenie uczty bawi się dragiem, ubierając Don Ottavia, Donną Annę i Donnę Elvirę w identycznie suknie balowe.
Fot. Martono Aleksos
Z charakteryzacją poszczególnych postaci radzi już sobie gorzej, zwłaszcza w przypadku Donny Elviry, która bardziej przypomina opętaną nieodwzajemnionym uczuciem stalkerkę niż dumną, zdradzoną kobietę. Scena pojedynku w I akcie sprawia wrażenie bezładnej utarczki, w której Don Giovanni zabija Komandora przez przypadek. Równie nieprzekonująco wypada przebieranka z Leporellem, w której główną rolę odgrywa wyjątkowo szkaradna ruda peruka. Inscenizacji Fulljamesa nie sposób jednak odmówić rytmu i tempa, ma też kilka naprawdę mocnych atutów, na czele ze wszechogarniającym poczuciem ulotności wszelkich łajdactw Don Giovanniego: nawet ich ofiary nie mają czasu się zorientować, co się właściwie wydarzyło: drzwi się zatrzasną przed nosem, winda ucieknie, światło rozbłyśnie w innym pokoju, obsługa w mig zmieni pościel, przetrze stół i otrzepie poduszki.
Przyjechałam do Wilna ciekawa, jak ta produkcja wypadnie w niezwykłym gmachu Litewskiej Opery Narodowej, który sam w sobie jest „nierozwiązywalną zagadką” radzieckiej architektury. Zwyciężczynią konkursu na tę budowlę, rozpisanego w 1960 roku, została młodziutka Litwinka Elena Nijolė Bučiūtė, przedstawiając makietę teatru, w której uprzedziła pomysły niejednego niemieckiego modernisty. Od projektu do realizacji upłynęło czternaście lat, wiele nowatorskich idei Bučiūtė przepadło, ale i tak udało się zachować jasną przestrzeń foyer, spektakularne detale wystroju z czerwonej cegły, żółtego szkła i mosiądzu, oraz wspaniale urządzoną widownię na prawie tysiąc miejsc z wciąż największą sceną na Litwie. Największą, a mimo to dającą poczucie intymnego obcowania z dziełem – również dzięki bardzo dobrej akustyce, w której śpiewacy nie muszą przekrzykiwać się z orkiestrą, a dyrygent może bez trudu wyważyć proporcje brzmienia między sceną a kanałem.
Fot. Martyno Aleksos
Don Giovanni w ujęciu Fulljamesa miał tutaj premierę w marcu. Dotarłam na jedno z kolejnych przedstawień po jesiennym wznowieniu, pod batutą Vilmantasa Kaliūnasa, litewskiego oboisty od przeszło trzydziestu lat aktywnego w Niemczech, który stosunkowo niedawno zajął się także dyrygenturą. Z całkiem niezłym skutkiem: całość poprowadził w rozsądnych, przyjaznych śpiewakom tempach, brzmienie orkiestry, z początku odrobinę rozrzedzone, stopniowo nabierało głębi, muzycy czujnie reagowali na wskazówki dyrygenta, grając na ogół czystym, ładnie zaokrąglonym dźwiękiem.
W obsadzie dominowali Litwini, na czele z Modestasem Sedlevičiusem w partii tytułowej, obdarzonym niezbyt dużym, ale wyjątkowo urodziwym barytonem, pięknie wyrównanym w rejestrach i prowadzącym frazę w staroświeckim, iście pieśniowym stylu. W roli Leporella wystąpił doświadczony Tadas Girininkas, dysponujący basem o rozległym, ale dobrze kontrolowanym wolumenie, dźwięcznym, choć czasem odrobinę matowym w średnicy. W krótkiej partii Komandora nieźle sprawił się Liudas Norvaišas, nieco gorzej poradził sobie młody baryton Mindaugas Tomas Miškinis, nie do końca panujący nad emocjami we wcale niełatwej roli Masetta. Jedyny obcokrajowiec wśród solistów, polski tenor Krystian Adam, jak zwykle tchnął mnóstwo żaru w swoją postać, co tym bardziej warte podkreślenia, że mało który śpiewak wie, jak wykreować zapadającego w pamięć Don Ottavia. Jemu się udało: głosem lirycznym, a zarazem męskim w brzmieniu, pięknie rozwiniętym w dolnym rejestrze i otwartym w górze skali, podpartym świetną dykcją i wyczuciem idiomu. Z pań najbardziej przekonała mnie Gabrielė Bukinė w roli Donny Anny, śpiewaczka mimo młodego wieku bardzo dojrzała, dysponująca cudownie miękkim i giętkim sopranem oraz niepospolitym warsztatem aktorskim. Mniej przypadła mi do gustu Ona Kolobovaitė, obdarzona typowym mezzosopranem, chwilami zbyt ciężkim do partii Donny Elwiry, przede wszystkim zaś dość histerycznie prowadzonym, za co – niestety – w dużej mierze odpowiada nietrafiona koncepcja reżyserska. Lepiej zaprezentowała się Lina Dambrauskaitė, sopran wdzięczny i leciutki, w połączeniu ze sporą vis comica idealny do roli Zerliny.
Fot. Martyno Aleksos
Nie wiem, czy chciałabym tę inscenizację zobaczyć raz jeszcze. Wiem, że w bijącym od wewnątrz światłem i ciepłem budynku Litewskiej Opery Narodowej ujawniła wszystkie swoje zalety i pozwoliła przymknąć krytyczne oko na jej niewątpliwe wady. Nie rozwiązała zagadki Don Giovanniego. Ale z pewnością nie zniechęciła do dalszych starań, żeby ją rozwikłać.


