Ja tu tylko na chwilę: przelotem, i to dosłownym, w biegu między Winslow z kieszonkową wersją Balu maskowego, Longborough z naprawdę Czarodziejskim fletem, warsztatami MusMA w Cividale del Friuli, gdzie młodzi kompozytorzy mieli okazję pracować między innymi z Valentiną Coladonato (muzykę współczesną śpiewa równie dobrze, jak madrygały Monteverdiego z zespołem La Venexiana), a Kupcem weneckim w ROH. O wszystkim powolutku będę donosić, pocieszając się w duchu, że przynajmniej na własnych stronach możemy się jeszcze wypowiadać swobodnie. Ponure żarty na bok – w przerwie między jedną a drugą demonstracją spróbujmy się trochę wyciszyć albo posłuchać muzyki. Jeśli kto może, na Festiwalu Bachowskim w Świdnicy, który rozpocznie się za niespełna dziesięć dni. Uszy do góry, jeszcze tak nie było, żeby nijak nie było. Na pociechę o muzycznej ars oratoria i Kwintylianie, który jeszcze może nam się do czegoś przydać. W dodatku festiwalowym do najnowszego numeru „Tygodnika Powszechnego”.
alfath
W „Bagdad Café” jest taka scena, kiedy syn właścicielki zapyziałego motelu „in the middle of nowhere”, spędzający zwykle czas na katowaniu „Das wohltemperierte Klavier” za pomocą pianina albo keyboardu – nie pamiętam i w ogóle mogę coś przeinaczyć, bo film oglądałem raz, trzydzieści lat temu – w końcu lituje się nad matką i zaczyna „grać” na papierowej i oczywiście niemej klawiaturze.
Przypomniał mi się ten film, bo do przyczyn zmiany statusu muzyki jako sztuki równorzędnej ze sztuką słowa dodałbym, a może nawet przesunął na początek listy, powstanie dojrzałej notacji muzycznej, czyli po prostu wynalazek muzycznego pisma z prawdziwego zdarzenia. Średniowieczne neumy to przecież hieroglify i to prymitywne w porównaniu z systemem, który umożliwił zapis Tekstów Piramid. Muzyka jest pod tym względem spóźniona w stosunku do literatury o czterdzieści stuleci. Inna sprawa, że otwarta w ten sposób „możliwość ontologiczna” muzyki oderwanej od akustycznego medium, istniejącej jako graficzna abstrakcja, mentalnie przetwarzana przez osoby o szczególnych uzdolnieniach w coś, co z dźwiękiem być może nie ma za wiele wspólnego (tego nie wiem, bo muzyk ze mnie żaden), nie tylko nie unicestwiła „przedpiśmiennego” sposobu funkcjonowania tej sztuki – co stało się losem literatury – ale w ogóle jest dziś chyba rozdziałem zamkniętym. Ale to tylko przypuszczenie; przy którym nie będę się upierał ;)
Dorota Kozińska
Trochę to bardziej skomplikowane, bo nie ma czegoś takiego, jak „dojrzała notacja muzyczna”, podobnie jak nie sposób traktować średniowiecznych neum w kategoriach prymitywnych hieroglifów. Zasadnicza różnica między zapisem muzycznym a słowem pisanym polega na tym, że notacja muzyczna obejmuje nieskończenie więcej parametrów. Proszę sobie wyobrazić „Pana Tadeusza” zapisanego tak, żeby dokładnie Pan wiedział, gdzie głos wznieść, a gdzie go obniżyć, i to jeszcze o jaki interwał, gdzie czytać cicho, a gdzie głośno, gdzie zrobić pauzę i na jak długo. A to dopiero początek – bo dochodzi jeszcze tempo, artykulacja, itepe, itede. Poza tym – jeśli już porównywać – słowo pisane byłoby ekwiwalentem „prymitywnej” monodii. A w partyturze głosów bywają dziesiątki. I zaręczam, nawet tą rzekomo dojrzałą notacją nie wszystko da się zapisać.