Kolęda ku przestrodze i nadziei

To ja jeszcze trochę poprokrastynuję, zanim wyruszę na dobre w ten dziwny nowy rok. Dziś święto Trzech Króli – w teorii najbardziej ekumeniczne ze wszystkich chrześcijańskich uroczystości. W teorii – niech się radują młodzi i starzy, biali i kolorowi, poganie, gnostycy i ateiści. W praktyce – zobaczymy jak to będzie. Jedno jest pewne: zaczyna się karnawał.

I z tej okazji znów mam dla Państwa mały prezent. Kolędę wielebnego Johna Henry’ego Hopkinsa, Jr. We Three Kings, napisaną i skomponowaną w 1857 roku na świąteczną procesję studentów pewnego nowojorskiego seminarium teologicznego. Dziś znęcają się nad nią wszyscy: amerykańskie chóry episkopalne, rockmani, jazzmani, piosenkarze country and western i tamtejsi odpowiednicy Zenka Martyniuka.

U mnie będzie w wykonaniu pewnego tenora, o którym Sergiusz Kusewicki powiedział, że taki głos trafia się raz na stulecie. Mario Lanza, a właściwie Alfredo Cocozza, zmarnował sobie nie tylko głos, ale i życie. Lansowany na następcę Carusa (którego zresztą zagrał w przebojowym filmie z 1951 roku), rozmienił się na drobne i popadł w rozliczne nałogi. Pił, ćpał, na przemian tył i drastycznie się odchudzał, miał paskudny charakter. Zmarł na zator płucny w 1959 roku, w wieku 38 lat. Żona przeżyła go o kilka miesięcy. Z czworga ich dzieci tylko jednemu udało się przekroczyć sześćdziesiątkę. Może kiedyś napiszę o Lanzy. Tymczasem uważajcie na siebie w tym karnawale. Nie warto ani pracować nad miarę, ani brać na siebie odpowiedzialności za całe zło tego świata. A kolęda jest naprawdę piękna.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *